W Białym Domu już wkrótce ma zapanować „Nowe Średniowiecze, krzyżowcy z algorytmami do kontrolowania emocji internetowego tłumu” – straszy czytelników „Interii” Cezary Michalski. Potęga BigTech-ów po stronie prawicy? To zbyt piękne żeby było prawdziwe.
Po zamachu na Donalda Trumpa, stroniący dotychczas od wielkiej polityki Musk poinformował o rekordowym wsparciu finansowym dla Republikanina. Mowa jest nawet o 42 mln USD miesięcznie na kampanie w tzw. swing states, których wyborcy zazwyczaj przesądzają o wyborze danego kandydata. Jeżeli dodać do tego fakt, że założyciel Tesli kontroluje znaczną część globalnej architektury przekazu informacyjnego, wsparcie miliardera okazuje się jeszcze cenniejsze.
Ale Musk to nie jedyny technokrata sympatyzujący z Trumpem. Grupę America PAC (zaplecze finansowe kampanii) wspierają chociażby Bracia Cameron i Tyler Winklevoss, znani z inwestycji w kryptowaluty, a wcześniej z oskarżenia założyciela Facebooka Marka Zuckerberga o kradzież ich pomysłu na serwis społecznościowy. Fundusz wspiera również były dyrektor Tesli Antonio Gracias oraz Douglas Leone, partner w firmie Sequoia Capital.
Wesprzyj nas już teraz!
Z Dolina Krzemową blisko związany jest również J.D Vance, mianowany przez Trumpa na potencjalnego wiceprezydenta. Choć w Polsce bardziej podkreśla się jego nawrócenie na katolicyzm czy rozeznanie w sytuacji politycznej nad Wisłą, senator z Ohio znany jest również dzięki udanym inwestycjom w kapitał podwyższonego ryzyka. Vance prawdziwe pieniądze zarobił w Dolinie Krzemowej. Posiada tam liczne kontakty oraz wielu dobroczyńców-miliarderów, jak choćby założyciela PayPala Petera Thiela czy współwłaściciela AOL, Steve’a Casea’a. Co ciekawe, pracując dla Case’a, dobrze poznał Rona Klaina, późniejszego szefa sztabu Joe Bidena. Sam Vance uchodził raczej za centrystę; a jeszcze za czasów pierwszej kadencji Trumpa miał nazwać go Hitlerem, by startując w wyborach do senatu przywdziać już zbroję wiernego „żołnierza MAGA”.
Choć poparcie Muska czy obdarzenie zaufaniem Vance’a rzeczywiście wskazuje na pewien wiatr zmian w Dolinie Krzemowej, przepowiadanie nadejścia „cyfrowych krzyżowców” spod znaku Nowego Średniowiecza brzmi cokolwiek na wyrost.
Poparcie kilku głośnych nazwisk nie sprawi, że nagle cała okolica Bay Area w San Francisco przestanie głosować na Demokratów. Miliony dolarów wciąż płyną wartkim strumieniem na kampanię Kamali Harris, wśród której darczyńców znajdują się chociażby szef LinkedIn Reid Hoffman czy współzałożyciel Google’a Eric Schmidt. Wielkie koncerny technologiczne niezmiennie wyznają również „społeczną odpowiedzialność biznesu”, do spółki z obecną administracją sponsorując tęczowo-zielone wokeizmy podlane sosem anty-białego rasizmu.
Starzy przyjaciele
Mało kto dzisiaj pamięta, że sojusz Donalda Trumpa z władcami algorytmów już raz zapewnił mu wyborcze zwycięstwo. Afera Cambridge Analityca ujawniła, jak wyssane przez platformy cyfrowe informacje pomogły sztabowcom Republikanina precyzyjnie sprofilować przekaz do konkretnych grup społecznych. Trump zagrał lewicowcom na nosie, najskuteczniej wykorzystując ich własne narzędzie.
Nic dziwnego, że po 2016 r. w Kongresie rozpoczęło się grillowanie szefów Facebooka, Google’a i innych platform – należało zapewnić, by taka sytuacja więcej się już nie powtórzyła. Z zadania doskonale wywiązali się cancelując Donaldta Trumpa po przegranych wyborach, oraz w trakcie pandemii, realizując w praktyce ideał orwelliańskiego systemu kontroli informacji.
Potężny cios triumwiratowi Biden-Dorsey-Zuckerberg zadał jednak Musk, przejmując Twittera, stanowiącego największą platformę wymiany informacji na świecie.
Jednak Musk, który niedawno zadeklarował zniszczenie „wirusa wokeizmu” oraz wielokrotnie sprzeciwiał się ideom depopulacyjnym, nie jest żadnym „krzyżowcem”. Sam niezmiennie uważa się za centro-lewicę, mimo że w czasach znacznego wychylenia okna Overtona w lewo, przylepiono mu łatkę prawicowca. Choć kilkukrotnie przekonywał o społecznej wartości etyki chrześcijańskiej, próżno szukać w jego wypowiedziach odniesień do wiary czy transcendencji.
Konserwatywny transhumanizm
Do scharakteryzowania światopoglądu miliardera najlepiej może posłużyć sformułowanie „transhumanizm z ludzką twarzą”. Musk wciąż uznaje człowieka za „koronę stworzenia” – w odróżnieniu chociażby od założyciela Google’a Larry’ego Page’a, który jego poglądy określił dyskryminacją gatunkową (ang. specieism). Musk nie marzy o przeniesieniu świadomości do cyfrowej chmury, nie uważa również, by człowiekowi potrzebne było nieskończone przedłużanie życia. Miliarder wyznaje jednak wiarę w istotę transhumanizmu, jaką jest podział na oświeconych i „proletów”, oraz redukcja człowieka do zero-jedynkowego kodu i impulsów elektrycznych.
Musk niezmiennie uważa, że sztuczna inteligencja wkrótce prześcignie człowieka (na nawet całą ludzkość) w sztuce rozumowania. Nadzieję na rozwój, a w zasadzie przetrwanie w starciu z maszynową super-inteligencją, widzi natomiast w połączeniu AI z ludzkim mózgiem. „Jeżeli nie możesz kogoś pokonać, przyłącz się do niego” – lubi powtarzać w kontekście prac nad swoim implantem mózgowym Neuralink.
W jego ocenie, sztuczna inteligencja zastąpi nas w pracy, ale jednocześnie – dzięki gwarantowanemu dochodowi podstawowemu – zaspokoi wszystkie niezbędne potrzeby. Z kolei instalacja domózgowych implantów sprawi, że władcom algorytmów nie umknie żadna z naszych myśli.
Jak stwierdził niegdyś Douglas Rushkoff, transhumanizm ma „technologię jak wszystko, człowieka za nic”, ponieważ to nie człowiek jest jego celem, lecz „Homo-Deus” – człowiek boski – odległa idealistyczna wizja w imię której już dzisiaj niezmiennym pozostaje chociażby model biznesowy BigTech-ów. Jego istotę stanowi przebodźcowywanie i bombardowanie treściami, obliczone na zasysanie kolejnych gigantycznych ilości informacji, niezbędnych do hakowania ludzi (Yuval Noah Harari) i budowania silnej sztucznej inteligencji (AGI).
W efekcie – na co bezskutecznie zwracają uwagę specjaliści – zostawiając ludzką psychikę i wrażliwość emocjonalną w strzępach, generując pokolenie dopaminowych i adrenalinowych ćpunów, niezdolnych do zawiązania relacji czy budowy jakiejkolwiek stabilnej rzeczywistości wokół siebie.
Dodatkowo transhumanizm, jako współczesne wcielenie starożytnej gnozy, podobnie jak jego pierwotna odsłona, powstał w kontrze do chrześcijaństwa i dąży do jego unicestwienia. Między tym rzeczywistościami nigdy nie będzie porozumienia.
Krzyżowiec naszych czasów?
Za „krzyżowca” w żaden sposób nie można uznać również Trumpa czy samego Vance’a. Choć republikanin zrobił dla sprawy ochrony życia więcej niż jakikolwiek prezydent wcześniej, ostatnio mocno zaatakował ruch pro-life za zbytni „radykalizm”. Potępił legalistyczny paraliż metody zapłodnienia pozaustrojowego w Ohio, a także organizował w swojej willi imprezy dla społeczności LGBT+. Z kolei J.D. Vance pozytywnie wypowiadał się chociażby o aborcji farmakologicznej.
Wielu komentatorów przypisywało cudowne ocalenie Trumpa działaniom Opatrzności. Nieudany o milimetry strzał miał być dowodem na nadprzyrodzoną opiekę, lecz jednocześnie formą wezwania do nawrócenia. Choć obecnie u Trumpa nie widać żadnych jaskółek metanoi, nie odbierajmy „Bogu co boskie”. Wszak „wiatr wieje tam gdzie chce”, lub, jak mawiał jeden ze świeżo upieczonych europosłów, „jak Pan Bóg dopuści to i z kija wypuści”.
Piotr Relich