15 kwietnia 2022

„Tu wolno się modlić tylko do diabła”. Dlaczego Bóg pozwolił na zło Auschwitz?

(Fot. Robert Neumann / Forum)

Toczące się na Ukrainie wojenne działania, których obserwatorem dzięki medialnym przekazom może być dzisiaj każdy, stawia nas po raz kolejny w obliczu pytania o problem zła. Pytania, na które nie znajdziemy satysfakcjonującego uzasadnienia, gdyż – jak mówił kardynał Robert Sarah w książkowym wywiadzie pt. „Moc milczenia” – „Straszne rzeczy popełnione przez ludzi i dzieła diabła są tajemnicą, której ludzkość nigdy w pełni nie zrozumie”. W próbie odpowiedzi na to zagadnienie pomocne mogą być jednak spostrzeżenia i refleksje wybitnej pisarki Zofii Kossak zawarte we wspomnieniach z pobytu w samym jądrze zła, czyli niemieckim obozie koncentracyjnym w Auschwitz II-Birkenau. Miejscu, w którym „można się było modlić tylko do diabła”.

Senne marzenie przyzwyczajonego do dobrobytu i pokoju człowieka Zachodu skończyły się wraz z agresją Rosji na Ukrainę. Konflikt wojenny, który w perspektywie czasowej może osiągnąć globalny rozmiar, już pokazał, czym wojna jest w swojej istocie. Cierpienia cywilnej ludności odsłaniają tajemnicę nieprawości, którą w szczególny sposób możemy poznać czytając książkę Zofii Kossak pt. „Z otchłani”. Lektura tego dzieła pozwala dotknąć przerażającej materii, a jednocześnie daje odpowiedź na pytanie o możliwie najlepszą postawę wobec rozszalałego zła.

„Z otchłani”

Wesprzyj nas już teraz!

Gdy 25 września 1943 r. na jednej z warszawskich ulic aresztowano zaangażowaną w działalność  konspiracyjną Zofię Kossak, nikt nie mógł przewidzieć, iż zrządzeniem Bożej Opatrzności dane będzie jej przeżyć osnute mrokiem męczeńskiej śmierci największe więzienie polityczne w okupowanej Polsce – Pawiak – aby za chwilę spojrzeć w oczy jednemu z największych w ludzkich dziejach złu, jakim był niemiecki obóz zagłady w Auschwitz. Ocalona dzięki pomocy i opiece więźniarek postanowiła odpowiedzieć na wewnętrzny głos wzywający do wypełnienia ciążącego na niej obowiązku, od którego nikomu – jak twierdziła – uchylać się nie wolno. „Bóg po to pozwolił niektórym ludziom oglądać piekło za życia i wrócić, by dali świadectwo prawdzie” – czytamy we wstępie do książki.

Trudno o postać bardziej utalentowaną w próbie przedstawienia obozowej rzeczywistości. „Ktokolwiek bowiem widział duszę hitlerowską w całej nagości – czytamy – nie znajdzie w ludzkiej mowie słów na jej opisanie”. A jednak, relacja autorki przejmuje do głębi, ponieważ przerażające realia niemieckiej machiny zbrodni szkicowane są z perspektywy człowieka wiary. Tym cenniejsza, iż opisana z wielkim trudem nie tylko po to, by upamiętnić śmierć setek tysięcy rodaków i rodaczek, zakatowanych, zadręczonych i najokrutniej sponiewieranych, a następnie pochłoniętych przez ognistego molocha – krematorium. Intencją autorki było również budzić sumienia czytelników na przekór cierpieniom tysięcy matek, które pochowały córki w Birkenau, i córkom, które straciły tam matki, i które po lekturze tej książki musiały porzucić złudzenia co do warunków, w jakich upłynęły ostatnie chwile najdroższych im istot.

Nakreślony przez autorkę świat w niczym nie przypomina piękna Bożego stworzenia. Odbita w piekielnym zwierciadle obozowa rzeczywistość nie powstała, żeby człowiek mógł się uświęcić, lecz aby do cna zaciemnić odciśnięty w nim Boży obraz. Począwszy od potwornych warunków bytowania, którym nieustannie towarzyszył trupi odór, po stosunki panujące w lagrze, wszystko było po to, żeby człowieka upodlić, znieprawić, splugawić i sponiewierać.

Brud, smród, głód i „w ogóle”

Najdotkliwsze w Oświęcimiu były cztery plagi: brud, smród, głód i „w ogóle”. Atmosfera panująca w obozie była pochodną konsekwentnie przepracowanego, obmyślonego w najdrobniejszych szczegółach systemu zmierzającego do odczłowieczenia więźnia. Utrata poczucia godności, wszelkiej inicjatywy, odwagi, szlachetności i współczucia miało być karą, w przypadku Polek, za czynny udział w walce o niepodległość. Dziką wrogością – według autorki – napawała Niemca polska kobieta, kobieta-konspiratorka, towarzyszka męża, syna, brata niepodległościowca. Zdawała się być okupantowi tworem wynaturzonym, złośliwym, zasługującym na bezwzględne wytępienie z racji swojej gotowości bojowej i wytrzymałości na tortury. „Z polskich bab nic się nie wytłucze…” – mawiali ze złością.

Ale na obozowej pryczy, obok zaangażowanych w działania polskiego podziemia, znajdowały się zupełnie niczym niezasłużone dla wolności ojczyzny ofiary łapanek, donosów, nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, powodów nieraz nadzwyczaj błahych – zabrane dzieciom matki i mężom żony. Okradzione z jasnych dni, radosnych doznań i wzruszeń szczęśliwych zmuszone były bytować w warunkach zmieniających ich usposobienia, niszczących ducha koleżeństwa. Szczytem wychowania lagrowego, jakie postawiły sobie władze, były nazywane „muzułmanami” więźniarki odróżniające się od innych rozpaczliwą, zwierzęcą wręcz obojętnością, bez wstydu i obyczajności, budzące do siebie odrazę współtowarzyszek, które w tym patologicznym stworze ledwo odnajdowały twarz niegdyś dzielnej i uroczej znajomej. „Na widok muzułmanów Niemcy musieli odczuwać żywą radość – pisała Zofia Kossak – większą niż na widok trupów. Bo zabić jest łatwo, lecz żyjącego tak spreparować, to już owoc długiej, konsekwentnej pracy. To był trumf Oświęcimia, to był odwet nad zuchwałymi Polkami”.  

Potęga modlitwy

Największy odsetek „muzułmanów” był wśród narodowości najbardziej obojętnych religijnie. Siłą, która utrzymywała polskie kobiety w należnej postawie, była modlitwa – bez przyklęknięcia, bez uroczystego znaku krzyża, czyli gestów surowo zabronionych. Bez niej znajdujący się w mroku ludzkiej niegodziwości człowiek pozostawał jednak o krok od „muzułmana”. Więzień przyjmujący lagier jako dopust Boży mógł stanąć do owego samotnego boju staczanego o największe dobro: duszę własną. Postawa, jaką zajmował, polegała na naśladowaniu lżonego Chrystusa, na ochoczym ofiarowaniu swej krzywdy za grzechy własne i cudze. W szranki z panem lagru, szatanem, wstępowały tylko te, których walkę charakteryzowała postawa dobrowolnego akceptu. I odnosiły zazwyczaj zwycięstwo, ponieważ „nie miały powodu żałować pobytu w lagrze, nieudania się ucieczki lub spotykającej je śmierci. Cokolwiek bowiem się stało, były zwycięzcami” – czytamy we wspomnieniach autorki.

Zmaganiom tym nierzadko towarzyszyły wątpliwości. Mówiły: „Gdyby przeżycie lagru było ponad siły, toby Bóg tego nie żądał, bo on wie, na ile nas stać. A skoro żąda, to znaczy, że wytrzymać można. Wierzę, o Boże mój, że nic mnie nie spotka, czego byś mi od wieków nie przeznaczył, nie zasądził i do moich sił nie dostosował”. Znoszenie ciężarów obozowego życia bez nienawiści uchodziło za prawdziwe zwycięstwo. Niektóre więźniarki żyły bowiem wyłącznie chęcią zemsty. Inne pragnęły zachować ludzką twarz, ale – by nie stać się gorszym od oprawców, bo „lagier to była hodowla katów” – potrzeba było się modlić. A najtrudniejszą do zorganizowania sprawą w obozie była właśnie modlitwa.

Nie było dziełem przypadku, iż brylant i złoto mniej znaczyły dla oświęcimskich władz niż zakaz modlitwy. Modlące się poganiane były kopniakiem, a przemycony i zauważony w paczce medalik natychmiast lądował w „szajsie”. Obiegające wszystkie niemieckie obozy powiedzenie brzmiało: „Tu wolno się modlić tylko do diabła”. Dlatego niebagatelna okazać się mogła modlitwa przyjaciół, bo choć nie każda miała szansę otrzymać paczkę, to za każdą gorąco modlono się na wolności. Błagania wznosiły dzieci, mąż, rodzina i przyjaciele. Modlono się w kościołach, w pracy, w polu. Zakony i parafie jeden dzień w tygodniu poświęcały szczególnej prośbie: za rodaków i rodaczki pozostających w więzieniach i lagrach. Za nich biczowały się zakonnice, prosząc Boga, by raczył przyjąć to dobrowolne cierpienie, łagodzące w zamian niedolę więźniarek. Za nich ofiarowano niezliczone Msze święte. Za życie dzieci błagały matki Boga, by doświadczał ich, lecz przywrócił najdroższą osobę. Niczym dym ofiarny biły ku niebu najgorliwsze modlitwy z całego kraju za więźniów Pawiaka, Montelupich, Zamku lubelskiego, Oświęcimia, Majdanka, Mauthausen, Dachau… „Potęga tej modlitwy działała. Czuło się to: rozumiało się to. – Muszą się za mnie bardzo modlić, kiedy ja to wytrzymuję – mawiał nieraz pasiak” – czytamy we wspomnieniach Kossak.

Nic o nas bez nas

Ale przekonanie o potędze modlitwy nie było w stanie wyrugować natrętnego pytania o sens tych cierpień. To brzemienne wiekami pytanie o problem zła, istnienie zła, przyczynę zła trawił umysł nie tylko genialny, ale też prosty. Jednych przywodziło do stóp Bożych, innych od nich odwodziło. Pozwólmy zatem na koniec odpowiedzieć autorce, której refleksje nie zrodziły próżne dociekania, lecz sromota egzystencji w oświęcimskim pandemonium. „Komu starczyło sił, by z serca i pamięci zbyć samego siebie, kto bezinteresownie szukał prawdy, ten znajdował odpowiedź prostą, jasną, przecinającą jak miecz i jak Boży miecz nieomylną. Ten poznawał, że Bóg stworzył wszystkie rzeczy dobre i ani jednej złej. Że zło jako takie nie istnieje. Nie jest pierwiastkiem, nie posiada substancji. Zło jest tylko brakiem dobra. Gdzie nie ma Dobra, dzieje się Zło. (…) Dobro – to Bóg. Zatem zło jest tam, gdzie nie ma Boga.

Zło panoszy się na świecie na skutek wolności człowieczej. Jedyny w całym wszechświecie człowiek jest istotą wolną. Wolną jak Bóg. Każdy duch i każdy świat, każde zwierzę i każde stworzenie posiada swoją orbitę, po której krąży nie znając odchyleń. Tylko człowiek na obraz i podobieństwo Boże stworzony, próbie życia poddany, posiada prawo wyboru. Może sprzeciwiać się Bogu, odtrącić Boga, odejść odeń. A cóż by to była za wolność, gdzie byłby wybór, gdyby Bóg zwyciężał wbrew woli, gdyby wszystko zawsze dobrze się kończyło, automatycznie ku dobremu szło? Wolność!… Najpiękniejszy przymiot, najpiękniejszy dar. Któż go lepiej oceni niż więzień? Bóg daru tego nie cofnie, nie zbawi ludzkości przemocą. Nic o nas bez nas – Nihil de nobis sine nobis – stanowi święte prawo człowiecze. Udzielone i zatwierdzone przez samego Boga…”.

Możemy być jednak pewni, iż nie ma takiego narzędzia tortur, fizycznego czy psychicznego, który by nas nie ranił bez udzielonej wcześniej pomocy „z góry”. I jest to naszą nadzieją, bo – jak poucza Słowo Boże – gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska (por. Rz 5, 20).

Anna Nowogrodzka – Patryarcha

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij