Przez ostatni miesiąc z wypiekami na twarzy śledziliśmy zacięte pojedynki najlepszych drużyn Starego Kontynentu. Spotkania obfitowały gradem goli, faworyci zaskakująco odpadali, a emocje podgrzewały niekończące się dogrywki i rzuty karne. Wchodzące gwiazdy udowadniały, że są w stanie rywalizować na najwyższym poziomie, a starzy wyjadacze zamykali usta odsyłającym ich na piłkarską emeryturę. Jednak mało kto przewidywał, że Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej 2020 (2021) posłużą jako arena dla konfliktu dużo poważniejszego niż sam futbol.
Pod wieloma względami kończące się mistrzostwa były turniejem wyjątkowym. Po raz pierwszy mecze rozgrywano w jedenastu różnych krajach. Po raz pierwszy międzynarodowa impreza odbywała się w reżimie sanitarnym. Po raz pierwszy padło tak wiele goli samobójczych, a do rozstrzygnięcia w fazie pucharowej aż siedem razy potrzebowano dogrywki. W trakcie tegorocznych rozgrywek rekordy bramkowe i frekwencyjne śrubował jeden z najlepszych zawodników w historii, Cristiano Ronaldo. Złośliwi powiedzą, że również i Polacy mieli swój udział w biciu rekordów; najszybsza czerwona kartka na ME i pierwszy gol samobójczy bramkarza…
Pod względem czysto sportowym dawno nie oglądaliśmy równie dobrego widowiska. Jednak radość z przeżywania piłkarskiego święta popsuła polityka; a właściwie coraz powszechniejsze zjawisko ideologizacji sportu. Chyba najstarsi nie pamiętają turnieju odbywającego w się w równie gęstych oparach political corectness.
Wesprzyj nas już teraz!
Rubikon przekroczony
Na początku kilka słów wyjaśnienia. Polityka i futbol zawsze szły ze sobą w parze. Sukces piłkarski niejednokrotnie ratował rządzących przed porażką wyborczą, a wywołana zdobyciem tytułu euforia potrafiła łączyć skłócony naród i skutecznie maskować toczące społeczeństwo problemy. Przy okazji wielkich meczów powracała historia, a uciemiężeni mogli przynajmniej na boisku odpłacić oprawcom. Pojedynki Polski z ZSRR, NRD z RFN, Włochów z Francuzami czy Szkotów z Anglikami zawsze budziły wyjątkowe zainteresowanie.
Sami odczuliśmy to wygrywając z Niemcami w 2014 r. Historyczne utarcie nosa buńczucznym mistrzom świata wywoływało łzy, i to nie tylko te piłkarskie. Wreszcie niejeden Polak pracujący za Odrą, traktowanych często niczym obywatel drugiej kategorii otrzymał swój krótki moment satysfakcji.
Pod tym względem tegoroczne Euro nie różniło się od poprzednich.
Rosjanie zaskarżyli Ukraińców o zamieszczenie na koszulkach mapy kraju z włączonym terytorium Krymu. Bałkańskie resentymenty odżyły kiedy pochodzący z Serbii reprezentant Austrii, Marco Arnautovic nawrzucał jednemu z Macedończyków w niecenzuralnych, popularnych w czasie konfliktu jugosłowiańskiego słowach. Również żywy pomnik multikulturalizmu, drużyna Francji skutecznie zburzyła mit o współpracy ponad podziałami ze względu na pochodzenie, kolor skóry czy przynależność etniczną. Reprezentacja „Les Bleus” kazała się skłóconą, podzieloną na frakcje zbieraniną, a publiczne wietrzenie szaf po porażce obnażyło aferę z rasizmem w tle.
Jednak można odnieść wrażenie, że w tym roku upolitycznienie sportu przekroczyło wszelkie granice. Puste i bezowocne, lecz niezwykle medialne gesty zapewniały o zaangażowaniu w walce z rasizmem, dyskryminacją, globalnym ociepleniem, homofobią, alkoholizmem, cukrzycą, koronawirusem i Bóg jeden wie czym jeszcze. Natomiast niezrozumiała chęć zabierania głosu w tych sprawach przez zawodników, trenerów, sponsorów czy samych organizatorów przypominała bardziej skutek presji i działań marketingowych niż oddolnej, osobistej inicjatywy.
Kolonizacja sumień
Z „moralnych wyżyn” na kontynentalną część Europy patrzyli Anglicy. Kopiując bez zastanowienia rozwiązania z rodzimej Premier League, przekonani, że walczą z rasizmem, klękali w hołdzie komunistyczno-rasistowskim zawodowym rewolucjonistom. I tak z problemu dotyczącego w gruncie rzeczy Stanów Zjednoczonych stworzono temat globalny. W ślady Anglosasów poszli Finowie, Belgowie, Walijczycy, Szwajcarzy i częściowo – Włosi oraz Szkoci.
Pierwszy raz na imprezie sportowej tej rangi tak głośno wybrzmiały postulaty agendy LGBT. Wśród samych piłkarzy do jej propagowania udało się zaangażować jedynie kapitanów reprezentacji Anglii, Niemiec i Holandii. Dużo większym rozmachem popisali się natomiast sponsorzy tegorocznego Euro. W fazie pucharowej turnieju poszli na całość i na otaczających boiska banerach zaprezentowali swoje loga w kolorach flagi „LGBT+”, „trans” i kilku innych. Heineken, Booking.com czy JustEat pokazali, że zaangażowanie ideologiczne nie jest im obce. Volkswagen natomiast przynajmniej od 1939 r. nie musi o tym przypominać.
Swoją dominację w Europie po raz kolejny chciały pokazać Niemcy. I nie chodzi to bynajmniej o wyższość sportową. Najpotężniejszy gracz w europejskiej polityce wykorzystał futbol do pouczania krnąbrnych Węgrów w sprawach „tolerancji i akceptacji odmienności”. Podczas spotkania Węgrów z Niemcami, burmistrz Monachium wpadł na pomysł podświetlenia Allianz Areny w sześciokolorowych barwach. Na szczęście nic z tych planów nie wyszło. Swoje trzy grosze dodał też trener Szwedów, zastanawiajacy się dlaczego jeszcze w XXI w. musimy dyskutować na takie tematy.
Czym byłby ultra-politpoprawny turniej bez wątków ekologicznych. Wspomniany już Volkswagen prezentował „drogę zejścia do zera” emisji CO2, a na stadionie w Monachium przed meczem Francuzów z Niemcami lądował paralotniarz z Greenpeace’u. Lądował to w zasadzie zbyt dużo powiedziane; kołując nad boiskiem, pilot zahaczył o rozpięte pod sklepieniem linki do kamer i ledwo opanował maszynę. W wyniku akcji bezmyślnych ekologistów, kilku sympatyków futbolu trafiło do szpitala.
W trakcie Euro 2020 głośno było także o wątkach dietetycznych. Słynący z niesłychanego rygoru żywieniowego Cristiano Ronaldo podczas konferencji prasowej z oburzeniem odsunął od siebie dwie butelki Coca-Coli, wskazując wymownie na wodę jako preferowany napój. Z kolei Paul Pogba schował butelki Heinekena, ponieważ muzułmaninowi nie wolno promować alkoholu. Strach pomyśleć co by było podczas Ramadanu…
Międzynarodowa impreza wykazała także wszystkie absurdy sanitaryzmu. Podczas gdy w Rzymie, Sewilli, Amsterdamie czy Kopenhadze ze względów epidemiologicznych zapełniono jedynie część stadionów, w Budapeszcie i Londynie swoich zawodników dopingowały tysiące gardeł wypełniających stadiony po brzegi kibiców. Anglicy nie mieli problemu z zapełnieniem 90 tys. obiektu swoimi sympatykami, jednocześnie odmawiając tego prawa rywalom ze względu na koronawirusowe zagrożenie. Sami kibice stali w niekończących się kolejkach sanitarnych, podczas gdy epidemiczne ograniczenia zdawały się nie dotyczyć VIP-ów i oficjeli z UEFA.
Skoro o organizatorach mowa; UEFA w tym roku pobiła wszelkie rekordy stosowania podwójnych standardów. Chlubiąca się rzekomą apolitycznością organizacja, nie miała problemów z prezentowaniem swojego loga w tęczowych barwach. Natomiast postępowanie w sprawie sześciokolorowej opaski Manuela Neura umorzono ze względu na walkę „słusznej sprawie”. Jedocześnie ta sama organizacja zakazała polskim kibicom wywieszenia w Petersburgu znaku „Polski Walczącej”.
Nowy wymiar sportu
Można zapytać gdzie zaprowadzi nas szlak przetarty przez tegoroczne Euro? Czy poprawność polityczna na dobre zagości na największych sportowych arenach świata? Na przełomie lipca i sierpnia odbywają się Igrzyska Olimpijskie w Tokio. Już wiadomo, że do niektórych konkurencji zostały dopuszczeni naszprycowani hormonami sportowcy po „zmianie płci”. Jak widać demony prosto z komunistycznych NRD budzą się w pełni zdemokratyzowanym świecie. Świat sportu i wielkiego biznesu od zawsze starał się pozyskać przede wszystkim młodych. A ci mają swoje wymagania; coraz głośniej wzywają do akceptacji LGBT, walki ze zmianami klimatu, bardziej emocjonujących zmagań…klient płaci, klient wymaga!
Szaleństwo politycznej poprawności być może na chwilę ustąpi przed przyszłorocznymi Mistrzostwami Świata w Piłce Nożnej w Katarze. Nie od dzisiaj wiadomo, że nawet potężna homoagenda trzęsie się ze strachu przez bisurmańską nahajką. Przyszłoroczny turniej pokaże jak mocna w promowaniu „praw człowieka” jest – pierwsza do pouczania maluczkich – UEFA. Na wiele pytań nie znamy odpowiedzi, ale tegoroczny turniej pokazał jedno; zbytnie upolitycznienie jest w stanie zohydzić najlepszą rozrywkę.
Piotr Relich