Książka Tuska i Applebaum to rozpaczliwy wrzask o restaurację odchodzącego do przeszłości porządku. Autorzy książki „Wybór” protekcjonalnie oceniają, iż europejski lud buntuje się, ponieważ czuje się niepewnie w czasach historycznej zawieruchy. Kłopot jednak w tym, że grunt pod nogami tracą właśnie Tusk i jego akuszerka.
Czy książka „Wybór” to element kampanii wyborczej Donalda Tuska? Tak. Czy stanowi zapis oczekiwań, fobii i obsesji liberalnych elit, odchodzących już powoli do lamusa historii? Również. I właśnie dlatego jest ciekawa.
Duet rozmówców wydaje się zacny: Tusk to człowiek, któremu na stare lata udało się wreszcie wskoczyć na wysoką półkę politycznego regału. Nie chodzi wcale o zakres posiadanej władzy, lecz o twarzowanie unijnemu projektowi, za co został sowicie wynagrodzony. Applebaum z kolei to wpływowa dziennikarka, kobieta, przed którą otwierają się drzwi politycznych salonów w Paryżu, Londynie czy Waszyngtonie. Znać zatem, że ktoś ważny.
Wesprzyj nas już teraz!
W zasadzie najciekawsza jest pierwsza część ich rozmów, w której rozkładają na czynniki pierwsze „tragedię”, jaka w ich mniemaniu spotkała zachodni świat, czyli doświadczenie tzw. autorytarnych rządów. Wszyscy wiemy doskonale, o co tutaj chodzi. Tusk i Applebaum świadomi są tego, co ich spotyka. Oto w kwiecie wieku, z zasługami i przypiętymi do klap marynarek orderami przyznanymi za zasługi budowania nowego porządku, napotykają swoisty „bunt mas” przeciwko elitom.
Applebaum zamiast sprzedawać kolejne książki i dyskutować z mężem o jego dyplomatycznych sukcesach, musi się użerać z ludem, który w realiach hołubionej przez nią demokracji liberalnej, postanowił zdecydować inaczej niż ona, tj. wybierając PiS zamiast PO czy stawiając na Trumpa kosztem pani Clinton.
Frustracji nie może też ukryć Tusk, który miał przecież stać się bożyszczem Polaków, opromieniony blaskiem wysokiego stanowiska w unijnej biurokracji. Jego powrót do kraju w założeniu miał być wydarzeniem co się zowie: sprawny retorycznie, inteligentny, w dodatku ze znajomościami. Tu kawka z Macronem, tam herbatka z Merkel, gdzie indziej szampan z Putinem.
Czy Polskę stać na to, by odrzucać osobowość tego formatu? Okazuje się, że tak, bo powrót „króla Europy” nie zrobił na Polakach większego wrażenia.
A zatem kobieta po przejściach spotyka mężczyznę z przeszłością. Zmartwieni, ze świadomością odrzucenia, siadają do rozmów, by trochę wylać swoich żali, podzielić się obawami i spróbować znaleźć recepty na powrót do tego, żeby „było tak, jak było”. Bo przecież jeszcze „w zielone grają”, jeszcze nie umierają.
Walka o rozpasanie
Zaklęcia wypowiadane przez Tuska i Applebaum na kolejnych stronach „Wyboru” są, powiedzmy sobie szczerze, wręcz żenujące. To klepane komunały, formułki dla kretynów gotowych „kupić” każdą głupotę podpisaną nazwiskiem jednego bądź drugiego mędrca, co pokazuje wątpliwy potencjał intelektualny liberalnych elit. Jedno z najbardziej horrendalnych stwierdzeń znajdujemy już na początku książki.
Oto Applebaum, skarżąc się na antydemokratyczny zwrot w Polsce, który z grubsza rzecz biorąc polega na tym, że Polacy zdecydowali inaczej niż ona sobie to wyobrażała, przekonuje, że USA… zawdzięczają Polsce przemiany 1989 roku i dlatego przez wiele lat utrzymywały z nami relacje dyplomatyczne. „U podstaw tego zaangażowania [USA w relacje z Polską – przyp. red.] leży więc sukces transformacji demokratycznej oraz to, że Polska rzeczywiście była liderem Europy Środkowej i w wielu wymiarach wzorem demokratycznych przemian w całym regionie. Stany czuły, że zawdzięczają Polsce tę wielką zmianę. Ale jeśli Polska nie będzie dłużej krajem demokratycznym (…) to dlaczego Stany Zjednoczone miałyby dłużej taką niedemokratyczną Polskę chronić?”.
W tym życzeniowym monologu pobrzmiewa też zapewne echo zawoalowanej groźby: jeśli nie wybierzecie Tuska w 2023 roku to nie łudźcie się, że Joe Biden będzie się wami zajmował. Ale przeciętnie rozgarnięty czytelnik szybko rozczyta naiwność takiego stwierdzenia: Stany Zjednoczone niejednokrotnie dowiodły, że w nosie mają demokratyczne standardy, o ile tylko jakiś kraj w danym momencie jest im użyteczny. O tym, czy Waszyngton będzie utrzymywał dobre relacje z Warszawą, zdecydujemy my, jeśli faktycznie zbudujemy kraj na miarę lidera regionu, z dużym zakresem możliwości działań dyplomatycznych. To, czy 40 lat temu zorganizowaliśmy sobie tutaj jakieś bieda-wybory nie ma nic do rzeczy.
Podobne wishful thinking i naiwna interpretacja rzeczywistości dominuje w książce tego duetu. Applebaum wygaduje bzdury o Polsce „wykluczonej z Europy”, „nieatrakcyjnej dla turystów”, ale też dla samych Polaków. Brakuje jeszcze frazy o tym, że „ten kraj” śmierdzi moczem i starymi ludźmi, wówczas mielibyśmy już komplet bardzo uzasadnionych i poważnych zarzutów. Tusk z kolei peroruje o złych nacjonalistach, chcących podzielić Unię (trudno dzielić coś, co nigdy nie zostało zjednoczone), przywołuje też oczywiście demona brexitu, który miał być „efektem serii błędów i fałszywych kalkulacji” (pytanie czyich, bo brzmi to trochę jak samokrytyka).
Ciekawie robi się w tych momentach książki, gdy duet rozmówców usiłuje wymyślić metodę na to, w jaki sposób ratować sypiącą się z każdego strony Unię Europejską. Tusk upiera się, że temu projektowi brakuje emocji, a Applebaum w odpowiedzi biadoli, iż jeśli tak faktycznie jest, to jesteśmy już skazani na to, że UE stanie się jedyną z wielu organizacji międzynarodowych. To ciekawy passus, bo w gruncie rzeczy tak właśnie pierwotnie wymyślona Unia miała służyć przede wszystkim wymianie handlu i usług. Z tego punktu widzenia mogła okazać się sukcesem, ale ambicje kreatorów nowej rzeczywistości sięgają oczywiście dalej.
Wreszcie ratunek dla upadającego świata Tusk i Applebaum dostrzegają w zaangażowaniu w spór o wolność. No tak, skoro nie da się na siłę wcisnąć komuś kitu o zbawczym ekologizmie i otwartości na skrzywdzonych migrantów, to najlepiej skusić go seksualnym rozpasaniem. A zatem na rozklekotanym domu powieśmy po prostu szyld, że tylko u nas, w tej pięknej Europie można wszystko i bez żadnych konsekwencji. Tusk, jak na chłopaka z podwórka przystało, prędko dostrzega, co jego rozmówczyni ma na myśli, gdy mówi o „walce o wolność” i od razu zastrzega, że nie wszędzie można sobie na to pozwolić. „Na przykład wchodzenie na Bałkanach, w Polsce czy na Ukrainie w ostry spór o prawa LGBT+ z całą pewnością uniemożliwi zbudowanie większości, która jest w stanie wygrać wybory” – zauważa rezolutnie.
Krótko mówiąc: jedynym kołem ratunkowym dla liberalnego świata wydaje się już hasło „róbta co chceta”. Nic dziwnego, wszak zarówno Tusk, jak i Applebaum zdają sobie sprawę, że perspektywa awansu ekonomicznego w przeżartych socjalizmem krajach Europy, przestała być powabna. Najbliższe lata raczej nie jawią się w prognozach jako szczególnie obfite. Zatem jeśli ratować chwiejący się w posadach projekt pod tytułem „Unia Europejska” to tylko ułudą rozwiązłości. Ciekawe, co powiedziałby Schuman, gdyby usłyszał, że jedyną szansą dla UE są tęczowe środowiska, aborcja i pigułki „dzień po”. Marna to, przyznajmy, perspektywa.
Wyczyścić kartę
Trzeba przyznać, że jest w „Wyborze” kilka ciekawych fragmentów, gdy wydaje się, że autorzy na moment porzucają rozpacz i polityczne motywacje, które napędzają tę książkę. Dzieje się tak wówczas, gdy Applebaum i Tusk rozmawiają o Rosji. Wiele ich obserwacji wydaje się trafnych, szczególnie dotyczy to rozmówczyni byłego premiera. Trudno się dziwić, wszak Rosja jest jej pasją. Całkiem rzeczowo analizują politykę Putina wobec Europy, jego dążenia do siania politycznego zamętu i popierania w krajach sił służących chaosowi i destabilizacji. Tusk obnaża też „duchowe” fascynacje współczesnego „cara Rosji” i symulowanie konserwatywnej polityki.
Szybko jednak rozmowa wskakuje w utarte koleiny, wszak kolejne rozdziały to już oczywiste próby „wyczyszczenia” Tuskowi przedpola przed wyborami. Były premier wyjaśnia zatem o czym rozmawiał z Putinem na molo w Sopocie, tłumaczy swoją szlachetną – jakżeby inaczej – postawę po katastrofie smoleńskiej oraz skarży się na hejt. Na koniec zakasuje rękawy i rzuca w swoim stylu: „(…) przestańmy pieprzyć o tym, jak jest, tylko zróbmy, co do nas należy”. Mąż stanu pełną gębą.
Oczywiście nie byłoby tej rozmowy bez tak zwanych „evergreenów”, czyli oskarżania Polaków o antysemityzm, homofobię itd. Przoduje tu przede wszystkim Applebaum, bo też taka przypada jej rola, Tusk przecież jako polityk nie może psioczyć na potencjalnych wyborców. Dlatego tonuje frenetyczny nastrój rozmówczyni przekonując, że to wszystko wina PiS, że ktoś te „złe anioły” uwolnił, a złapać je i schować z powrotem do pudełka to pestka.
Od tego mniej więcej momentu nic specjalnie ciekawego już się nie dzieje, nowego końca świata w tej książce po prostu nie ma.
Zdaję sobie sprawę, że napisałem sporo gorzkich słów o „Wyborze”, a jednak mimo wszystko, polecam ją gorąco jako lekturę poglądową. Każdy, kto chce zrozumieć rzeczywistość musi czytać Graya, Snydera, Applebaum, Zielonkę, Jana-Werner Müllera i innych liberalnych autorów, starających się rozczytać zachodzące w zachodnim świecie zjawiska głębokich przemian społeczno-politycznych. Nie chodzi o to, że dzięki temu odkryjemy coś, o czym nie mieliśmy pojęcia. Ale zrozumiemy, w jaki sposób intepretują rzeczywistość elity odchodzącego powoli świata. Zanim bowiem odejdą, zapragną jeszcze warknąć. I my na pewno odczujemy to na naszej skórze.
Tomasz Figura