22 lutego 2022

Opozycja nie rozumie, dlaczego PiS trwa przy władzy. Ani Tusk, ani wyroby Tuskopodobne raczej nie odbiorą władzy Jarosławowi Kaczyńskiemu. Znacznie ciekawszymi graczami są dzisiaj nawet Paweł Kukiz czy Michał Kołodziejczak.

Opozycja tkwi w martwym punkcie. Wcale nie dlatego, że PiS znakomicie sobie radzi. Jest nawet odwrotnie: rządowa wywrotka spowodowana Polskim Ładem to spektakularna porażka Mateusza Morawickiego, kompromitująca na całej linii człowieka będącego twarzą Zjednoczonej Prawicy. Opozycja, o dziwo, jest jednak bezradna wobec tego typu kryzysów, bo nie rozumie, dlaczego PiS rządzi i trwa przy władzy. Co więcej: sama nie potrafi wyzbyć się słusznie przylepionej „gęby” ugrupowań polskich „elit”. To problem poważniejszy niż się wydaje, wszak jak wskazują badania, Polacy mają o swoich elitach jak najgorsze zdanie, stąd wszystkie organizowane naprędce wsparcia dla Donalda Tuska ze strony tzw. środowisk twórczych czy Tomasza Lisa i spółki, niewiele dają. Każdy, kto wykrzykuje przeciwko PiS a później wsiada do nowego SUV-a, by udać się na kolację do restauracji Magdy Gessler, nie może bowiem uchodzić za wiarygodnego krytyka władzy.

Jeśli zatem ktoś ma dzisiaj dzierżyć mandat dostępu do obfitych fruktów władzy, to właśnie PiS-owski aparat składający się – przynajmniej w społecznym odbiorze – z prostych i skromnych ludzi, którym nawet jeśli coś się nie powiedzie lub zgrzeszą zachłannością, to przecież ostatecznie potrafią się zmitygować i zmienić zdanie lub przynajmniej solennie obiecać poprawę. Szydzenie ze zniszczonych i źle zawiązanych butów Jarosława Kaczyńskiego zakrawa w tym kontekście na spektakularne polityczne samobójstwo ze strony krytyków obozu władzy. Donald Tusk atakujący Morawieckiego i jego ludzi za nieudolność, z paletami zapełnionymi miliardami euro, kojarzy się raczej z obwoźnym akwizytorem brukselskiej organizacji, niż reprezentantem polskich interesów. Szczególnie, że sam wyjechał z kraju w poszukiwaniu lepszej pensji, zostawiając kraj dla własnego, wąskiego interesu. Podobnie Czarzasty, Biedroń czy Hołownia – oni również mają w sobie więcej z tworów Tuskopodobnych niż pełnokrwistych polityków, w mig chwytających kontakt ze społeczeństwem.

Wesprzyj nas już teraz!

Zniewoleni przez legendę

To naprawdę zaskakujące, że Tuskowi w jego antyrządowym marszu nie pomaga ani sprawność retoryczna, ani wyczucie nastrojów społecznych. Wykonując na chlebie znak krzyża w trakcie jednej z konwencji Koalicji Obywatelskiej, z pewnością dowiódł, że rozumie przywiązanie Polaków do tradycji i ich obrzydzenie dla agresywnych wypowiedzi Sławomira Nitrasa. Mimo to gest ten trącił obłudą na kilometr. Mówimy przecież o człowieku, który jeszcze do niedawna chełpił się reprezentowaniem unijnych instytucji, propagujących permisywne postulaty lepienia nowej obyczajowości, wyzutej z jakichkolwiek zaworów bezpieczeństwa, jakimi są tradycja i kształtująca ją kultura.

Inna sprawa, że partia Tuska nie może pozbyć się wspomnianej łatki reprezentowania interesów zamożnej elity. A ta łatka – jako się rzekło – jest publicznym pocałunkiem śmierci. I nie chodzi tutaj wizję „złego kapitalisty”, ale niechęć do takiego człowieka, który do swojej pozycji doszedł idąc na liczne, nieuczciwe układy. Fundamentem tego przekonania są porządki politycznego kapitalizmu – opisanego zresztą przez Jadwigę Staniszkis – który przekreślał szanse ludzi spoza układu, a którego głównymi architektami byli ekonomiści podsuwani nam przez MFW czy Bank Światowy.

Co ciekawe, mit Tuska jest nadal żywy w kręgach opozycji. Władza, którą jego partia dzierżyła przez osiem lat oraz skuteczność w wygrywaniu wyborów, stały się nieomal heroiczną legendą. Stąd przekonanie wielu polityków, że odkrycie klucza do tamtej metody, da im dodatkowe punkty do nieśmiertelności. Ofiarą tego myślenia pada Szymon Hołownia, pragnący zbudować nowoczesną partię konserwatywno-liberalną, czerpiącą garściami ze spuścizny „tamtej” Platformy, potrafiącej umiejętnie balansować pomiędzy radykalizmem PiS a lewicy. Pamiętajmy jednak, że PO doszła do władzy za sprawą przekonania większości wyborców, iż właśnie taka „nowocześnie europejska” partia może zaspokoić ich aspiracje. Tymczasem okazała się ugrupowaniem reprezentującym głównie interesy wąskiej grupy elit, a gardzącym rzeczywistymi aspiracjami większości Polaków. Stąd obietnica 500+ i upodmiotowienie polityczne wyborców dały PiS niespotykany wcześniej sukces.

Opozycja zdaje się nadal nie rozumieć tej logiki i zamknięta w szklanych warszawskich wieżowcach, snuje plany „obalenia” niedemokratycznych rządów Jarosława Kaczyńskiego. Tak jakby demokracja po 30 latach nieustannego kompromitowania się, miała stanowić jakąś szczególną wartość dodaną.

Genzetki na ratunek

Nie mam pojęcia skąd to przekonanie liderów opozycji, że jeśli sto razy powtórzą te same zaklęcia kierowane pod adresem mitycznych „młodych wykształconych”, to Polacy padną u ich stóp. PiS wykonał przecież znacznie większą prace niż niegdyś Tusk czy teraz Hołownia. Kaczyński przekonał wyborców, że naprawdę może zapewnić im imponujący społeczny awans. Skutecznie „sprzedał” narrację o złych elitach karmiących się słodkimi owocami transformacji ustrojowej i surowym PiS, który te frukta rozdzieli na nowo. Cóż za różnica, że sprowadziło się to ostatecznie do zwykłego rozdawnictwa?

Stosunek Hołowni czy Tuska do Polskiego Ładu pokazuje jak w soczewce, że albo niczego nie rozumieją z tego, co dzieje się w rodzimej polityce, albo tak bardzo stali się więźniami nie tylko własnego wizerunku, ale też rozmaitych koneksji z przedstawicielami globalnej agendy, że nie są nawet w stanie odpowiedzieć na głęboki kryzys rządzącej ekipy. Jedyne, co przychodzi im do głowy, to powtarzanie formułek o bezradności, indolencji, nieudolności czy głupocie podwładnych Morawieckiego. I przekonywaniu, że unijne fundusze stanowią remedium na wszelkie zło. Taka narracja nie trafia jednak do Polaków. Owszem, euro płynące do Polski zawsze robiło wrażenie, tyle że dzisiaj Bruksela nie kojarzy się już tylko z korpulentną i nieco irytującą ciotką zza granicy, wpadającej do domu od czasu do czasu, by skrzeczącym głosem snuć smętne opowieści o swoich problemach, a na koniec wręczyć kopertę pełną zagranicznej waluty. Dzisiaj Unia Europejska to sąsiad nieustannie wtrącający się w nasze życie. Złośliwy, opryskliwy i w dodatku żądający pieniędzy od nas. A to już przestaje być atrakcyjne, choć zapewne dla wielu obietnica sporego przelewu z unijnej kasy nadal może być kusząca.

Trudno jednak dyskutować z faktem, iż opozycyjna narracja o zbawiennych dla naszego narodu instytucjach międzynarodowych, sypie się niczym domek z kart. A poza tym ani KO, ani Polska2050 niczego nowego nie są w stanie zaproponować. Naturalną odpowiedzią na Polski Ład powinna być jakaś spójna wizja polskiej gospodarki, opowiedziana przez Tuska czy Hołownię. Próżno jednak takiej opowieści szukać pośród PR-owych sztuczek obydwu polityków. Ten ostatni w dodatku może już teraz jedynie robić dobrą minę do złej gry, wszak jeszcze kilka miesięcy temu wciągał na sztandary hasła „zielonej rewolucji”, które dzisiaj większość 30 i 40-latków posłałaby najchętniej w ogień nieugaszony. Wzrosty cen energii, za które odpowiedzialność ponoszą promotorzy europejskiego „ekologizmu,” wielu otworzyły oczy. Dzisiaj showman TVN może w tej sprawie liczyć co najwyżej na poparcie ze strony „genzetek”. Nie przypadkiem przecież postuluje obniżenie wieku wyborczego: tam jest przecież jego target.

Słabości Konfederacji

Prosocjalna agenda PiS pozbawiła też jakichkolwiek nadziei na powrót do władzy Władysława Kosiniaka-Kamysza czy Nową Lewicę i Lewicę Razem. Te partie właściwie nie mają dzisiaj racji bytu. Szczególny kryzys dotyka PSL i ugrupowanie Zandberga. Ci pierwsi nie są przekonujący dla coraz bardziej rozzłoszczonych podwyżkami cen energii rolników, zaś ci drudzy na razie proponują to samo, co PiS tylko bardziej – wyższe podatki i więcej socjalu. A przecież chaos podatkowy Polskiego Ładu skutecznie już uczulił Polaków na kolejne rewolucje podatkowe. Tym bardziej, że rosnąca inflacja raczej prowadzi nas ku katastrofie, związanej z napędzaniem się spirali cenowo-płacowej niż ku wyraźnej poprawie jakości życia.

Na tym tle pewną obietnicę nowej konkurencji dla PiS stanowić mogą Konfederacja i Agrounia. Ci pierwsi są już dobrze znani. Ich agenda z pewnością może okazać się atrakcyjna jako kontra dla zacieśniającej się na naszych szyjach pętli podatkowej. Ostatecznie również i w kwestii pandemii rząd przyznał Konfederatom rację, decydując się w ubiegłym roku na wybór „drogi szwedzkiej”. Kłopot z tym ugrupowaniem jest inny: to nadal wesoły konglomerat różnych postaci. Jedni są poważniejsi, drudzy budzą politowanie. Nie wiadomo, kto tam jest liderem, kto mógłby zostać premierem a kto ministrem obrony. Może sprawny retorycznie i inteligentny Sławomir Mentzen wziąłby resort finansów, ale co z resztą? Przy urnie wyborczej takie pytania mają znaczenie. Wiadomo, że polityczne emocje karmią się personaliami. A te w Konfederacji wcale nie są wystarczająco wyraziste, a jeśli już, to więcej w nich szaleństwa niż przebojowości i zdrowego rozsądku. Jako opozycja Konfederaci wydają się atrakcyjną kontrą dla władzy, ale nie jestem przekonany czy Polacy postrzegają ich już dzisiaj jako ugrupowanie mogące przejąć władzę.

Trochę podobnie jest z Michałem Kołodziejczakiem, inteligentnym rolnikiem wykorzystującym PiS-owską abdykację z troski o politykę rolną oraz kryzys wiejskiej „bazy” politycznej PSL. Agrounia również jawi się dzisiaj, jako grupa protestu, a nie poważna platforma polityczna. Mimo to, jeżeli ktokolwiek zrozumie rzeczywiste potrzeby Polaków, to prędzej będą to Konfederaci oraz Kołodziejczak niż PO, Hołownia czy PSL.

Samotny wilk

Na koniec warto jeszcze pochylić się nad Pawłem Kukizem i jego w gruncie rzeczy samotnymi rozgrywkami sejmowymi. Dysponujący czterema głosami muzyk, sprawnie lawiruje pomiędzy władzą a opozycją, przedstawiając siebie jako ostatniego uczciwego parlamentarzystę pośród całej zbieraniny oszustów i kombinatorów. Nie sądzę, by cokolwiek pomogło to Kukizowi, ale faktem jest, że z politycznego punktu widzenia to właśnie teraz, a nie w 2015 roku, Paweł Kukiz ma swój „gwiezdny czas”. Być może zmusiła go do tego sytuacja, ale nie mam wątpliwości, że wreszcie pojął na czym polega realna polityka: jest grą interesów, w której w drodze negocjacji uzyskujemy coś dla siebie (swojego zaplecza/wyborców) nierzadko kosztem drugiego gracza. Jak słusznie napisał jeden z publicystów, polityk Kukiz objawił się nam dopiero wówczas, gdy poparł Lex TVN. Wylano na niego wtedy wiadro pomyj, ale nie sposób zaprzeczyć, że właśnie dzięki tamtemu głosowaniu uzyskał liczne koncesje.

Nie jest też wykluczone, że właśnie dzięki aktywności Kukiza rozstrzygnięto temat Łukasza Mejzy, z którym Zjednoczona Prawica długo nie mogła się pożegnać. Muzyk wykazuje się też sporym sprytem, hamletyzując w przypadku komisji śledczej w sprawie Pegasusa. Nie sądzę, by miało mu to dać wielki polityczny sukces, ale gdyby nasza polityka była mniej emocjonalna a polaryzacja nie tak silna, działania Kukiza mogłyby się wielu wyborcom spodobać. Prowadzi on polityczne negocjacje w bardzo klasycznym stylu. W zamian z poparcie udzielone PiS, „otrzymuje” konkretne ustawy: brak konieczności odrolniania działki przy budynku, w którym rolnik prowadził pozarolniczą działalność, czy kwestie wyrównania świadczeń rodzicom osób niepełnosprawnych, które tę niepełnosprawność nabyły przed 18. rokiem życia. A w kolejce czeka już chociażby ustawa o sędziach pokoju a nawet kwestia zmiany ordynacji. Jeśli Kukiz okaże się wystarczająco twardy może ugrać naprawdę wiele, znacznie więcej niż wówczas, gdy stał na czele sporego klubu parlamentarnego. Szable są bowiem potrzebne Kaczyńskiemu niczym powietrze. Dowiódł już, że jest skłonny zapłacić za nie wysoką cenę.

Na razie zatem szef PiS może spać spokojnie, jeśli chodzi o wynik kolejnych wyborów parlamentarnych. Mimo spektakularnych wpadek, Zjednoczona Prawica nadal trzyma się dobrze. Może jej zaszkodzić nieco burza wokół wyroku TSUE, ale raczej skończy się na kilku wbitych szpilkach, a później nadjedzie czas lizania ran.

Nie mam wątpliwości, że kolejne wybory na pewno wstrząsną polską polityką. Inflacja i pogarszająca się jakość życia Polaków na pewno odbiją się także na wynikach głosowania. Jeżeli nie pojawi się jakiś nagły, znaczący zapalnik, raczej nie dojdzie do znaczącej rewolucji politycznej. Ale roszady czekają nas na pewno. Jeśli ich efektem będzie rząd Tuska i Hołowni, to raczej nie będziemy mogli spodziewać się niczego dobrego. I cała nadzieja w tym, że ich ewentualna władza zbudowana na labilnej większości szybko się rozsypie.

Tomasz Figura

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij