Filozof i publicysta „Tygodnika Powszechnego”, Tomasz Stawiszyński, jest zaskoczony praktycznymi konsekwencjami prawa do tzw. eutanazji. Statystyki dotyczące tej praktyki w Kanadzie pokazują, że uśmierca się tam obecnie wielu ludzi, którzy… cierpią z powodu samotności. Jakie wnioski należy z tego wyciągnąć – a jakie wyciąga autor „TP”?
Tomasz Stawiszyński w felietonie pt. „Nieoczywistość <dobrej śmierci>” na łamach „Tygodnika Powszechnego” zwrócił uwagę, że w Kanadzie w roku 2021, w skali rok do roku, o 32 proc. wzrosła liczba przeprowadzonych eutanazji. 17 proc. z decyzji o poddaniu się uśmierceniu było wynikiem ocenienia własnej sytuacji jako nieznośnej izolacji i samotności. Te dane zastanowiły publicystę „TP”, który, jak wyznał, jest wprawdzie przekonany do samej idei „prawa” do śmierci w pewnych sytuacjach, ale nie spodziewał się, że w praktyce tak to będzie wyglądać. Autor napisał, że sytuacja w Kanadzie wystawia jego głębokie przekonania na próbę.
„Cóż, jakkolwiek jestem przekonany, że możliwość bezpiecznej, godnej, spokojnej śmierci, kiedy wszystkie scenariusze leczenia zostały już wyczerpane, a jedynym horyzontem jest przedłużające się, nieznośne cierpienie, to jedno z fundamentalnych praw, jakie powinny człowiekowi przysługiwać – patrzę na te statystyki z wielkim niepokojem” – napisał.
Wesprzyj nas już teraz!
Można rzec, że niepokojący jest zarazem sam niepokój Autora: bo to, do czego dochodzi w Kanadzie, nie jest chyba jakąś eutanazyjną patologią, ale raczej zwykłą konsekwencją przyjęcia idei o istnieniu „życia niewartego życia”. Idea ta, która zrodziła się na wiele dziesięcioleci przed nastaniem rządów nazistowskich w Niemczech, jest w istocie aksjomatem ruchu eutanazyjnego.
Zgodnie z tą ideą życie ma wartość, którą oblicza się poprzez zsumowanie „radości” i „nieszczęścia”, zarówno odczuwanych przez siebie, jak i tych, których dostarcza się bliźnim. Jeżeli suma wypada ujemnie, należy umrzeć. I tak człowiek chory na raka i silnie z tego powodu cierpiący może uznać, że lepsza będzie śmierć, bo nie chce już dłużej się męczyć. Ten wniosek, jak widzieliśmy wcześniej, Tomasz Stawiszyński akceptuje jako dopuszczalny.
Problem w tym, że ten sam chory człowiek można uznać, iż wprawdzie jakoś wytrzyma ze swoim bólem, ale w swoim przekonaniu – zanadto obciąża innych. Suma ujemna, decyzja – śmierć…
Taką postawę Autor zdaje się już odrzucać. Dlaczego jednak? Czy w imię indywidualizmu i niezgody na to, by ocena społeczeństwa wpływała na decyzję jednostki o życiu lub śmierci? Dobrze; ale w praktyce: jak to rozdzielić? Jak zyskać przekonanie, że dany człowiek decyduje się na samobójstwo eutanazyjne rzeczywiście tylko i wyłącznie dlatego, że on tego chce – a nie dlatego, że kieruje się opinią innych lub tym, co za taką opinię uważa?
Tego rozłączyć przecież nie sposób. Dlatego eutanazja wszędzie, gdzie zostaje zalegalizowana, szybko zaczyna być stosowana szeroko.
To nie tylko Kanada, ale również kraje europejskie. W Belgii i Holandii normą stało się uśmiercanie ludzi, którzy nie chcą żyć, bo cierpią wskutek pewnego rodzaju izolacji. Młode osoby, kobiety i mężczyźni, decydują się na śmierć, a społeczeństwo nie potrafi, nie chce albo już nie może im pomóc. Oczywiście, idzie to jeszcze dalej, gdy dotkniemy problemu osób niezdolnych do podejmowania racjonalnych decyzji: i nie chodzi tylko o chorych psychicznie. Tam choćby, gdzie pojawia się cierpienie dzieci, to nie one decydują, ale ich rodzice, nierzadko pod wpływem lekarzy. I nie chodzi tu tylko o chore niemowlęta, które zabija się na mocy tak zwanego protokołu z Groningen. To także eutanazja dojrzalszych już dzieci. Czy można domniemywać, że kilku- czy kilkunastoletni cierpiący człowiek jest w stanie podjąć dobrowolną, niezasugerowaną przez innych decyzję o śmierci?
W liberalnych teoriach zachwalających prawo do samostanowienia jednostki eutanazja może wyglądać na praktykę bezproblemową, oczywiście jeżeli odrzuci się katolicką czy szerzej w ogóle, religijną perspektywę. Fakty są jednak inne. W imię rzekomego prawa do godnej śmierci giną nie zdeterminowane jednostki, które pragną same zadecydować o swoim końcu, ale ludzie zagubieni, chorzy, słabi, zrozpaczeni. Chcą tego? Przecież często nie, ale wydaje im się, że nie ma innej drogi.
Kościół uczy, że każde życie jest warte życia, a odebrać może je tylko Bóg. Teistyczny przesąd, powie ateista; wątpliwe, stwierdzi agnostyk. A jednak to, co jest prawdą w porządku Objawienia, okazuje się być bezpieczne i mądre również w porządku światowym.
Katolicyzm uczy o istnieniu prawa naturalnego. Można to odrzucać, owszem; ale ci, którzy w historii decydowali się na taki krok, wikłali się zwykle w sytuacje straszne. Jeżeli nie Bogu, ale człowiekowi powierza się możliwość decydowania o śmierci oraz praktycznego organizowania tej śmierci zadawania – to zawsze skończy się to dramatycznie. Tak, jak widać to dziś w Kanadzie i innych krajach, w których prawie uznano, że ludzkie życie nie zawsze warte jest tego, by je do końca dożyć.
Paweł Chmielewski