Nowy film Agnieszki Holland zatytułowany Zielona granica jeszcze nie miał premiery w Polsce, a już budzi żywe emocje. Obraz pokazuje pracę polskich pograniczników i fikcyjny dramat „uchodźców”, którzy rzekomo cierpią z powodu obrony granic przez polskie władze. Krytycznie oceniają ów manifest polityczny przedstawiciele Straży Granicznej.
O „kolejnym ataku na film Agnieszki Holland” pisze liberalny portal Interia. „Tym razem produkcji walczącej właśnie o Złote Lwy na festiwalu w Wenecji dostało się od związkowców Straży Granicznej” – czytamy.
Chodzi o oświadczenie Związku Zawodowego Nadwiślańskiego Oddziału Straży Granicznej, którzy stwierdzają: „Ten film przedstawia państwo polskie, jako niehumanitarną dyktaturę, a polskich żołnierzy i funkcjonariuszy, jako bezduszne psy łańcuchowe opresyjnego reżimu. Jest to działanie nikczemne i jeśli dopuszcza się go polski obywatel, mający pełną świadomość, jak wygląda prawdziwy stan rzeczy, to ściąga na siebie hańbę i najgłębszą pogardę”.
Wesprzyj nas już teraz!
Pogranicznicy podkreślają, że osoby zatrzymywane na białoruskiej granicy to „liczna rzesza krzepkich, agresywnych i niecofających się przed niczym intruzów, którzy od ponad dwóch lat szturmują polską granicę wschodnią. Nieliczne przypadki obecności kobiet i dzieci w tym towarzystwie, uważać należy za element taktyki, stosowanej przez organizatorów hybrydowej białoruskiej agresji”.
„Słowa Agnieszki Holland, jakoby obrońcy polskiej granicy mieli przeciwko sobie co najwyżej inżynierów, lekarzy, czy literatów, brzmią jak ponury żart. Niemal codziennie do baz wracają z patroli granicznych nasze radiowozy z powgniataną karoserią i wybitymi szybami. Niech pani Holland powie w twarz naszym chłopakom i dziewczynom z granicy, że to, co na nich spada od strony Białorusi, to tylko suwmiarki, stetoskopy i stalówki. Uprzedzamy, że w odpowiedzi może nie dostać owacji na stojąco” – dodają związkowcy.
I kończą swój protest przywołaniem hasła „Tylko świnie siedzą w kinie” używanego przez polskie państwo podziemne wobec nazistowskich projekcji propagandowych. Czy faktycznie mamy do czynienia z powrotem komunistycznej propagandy, z tym że w odwróconym porządku, w którym to „wolny twórca”, nieprzymuszany przez opresyjny aparat państwowy tworzy dzieło obrażające uczucia narodowe i inteligencję Polaków? Tego dowiemy się 22 września, gdy film wejdzie do polskich kin. Był on już tymczasem wyświetlany na zagranicznych festiwalach.
Uwagę zwraca rozdźwięk pomiędzy ocenami widzów i recenzentów na Filmwebie. Dotychczas pojawiły się 3383 oceny widzów (zakładając, że większa część film w ogóle widziała), których średnia wynosi 2,6 na 10; podczas gdy uśredniona ocena recenzentów to… 7,5. Ci drudzy twierdzą, iż obraz jest „uniwersalny”, „nie antypolski”, „zaskakująco uczciwy politycznie” i wolny od „nadmiaru publicystyki i dydaktyki”. Dodajmy, że na zagranicznym portalu IMDb również „szału nie ma”, gdyż średnia ocen wynosi 5,9.
Ale biorąc nawet pod uwagę te recenzje, wypada jednak zapytać, czy film opowiadający o bieżących wydarzeniach nie powinien być przynajmniej w zasadniczych zarysach… zgodny z rzeczywistością? Wiadomo przecież, że polityczna akcja przerzutu nielegalnych imigrantów przez polskie granice nie ma nic wspólnego z szukaniem azylu w ramach obowiązującego w Polsce prawa, a większość owych „biednych uchodźców” stanowią mężczyźni w sile wieku wykazujący agresję w kierunku polskiej służby granicznej.
W takich okolicznościach film choćby najbardziej stroniący o publicystyki i bezpośredniego zaangażowania w spór polityczny wydaje się sprzyjać budowaniu raczej fałszywej narracji na niekorzyść państwa polskiego (niezależnie od wszystkich oczywistych wad ekipy rządzącej i jej niekonsekwencji w podejściu do szczelności granic, gdy spojrzymy na niekontrolowany przepływ milionów Ukraińców), niż opowieści krzewiącej afirmację własnego kraju i broniącej jego dobrego imienia na świecie.
Źródło: interia.pl
FO