25 września 2023

Tyrania ekspertów pod zarządem powierniczym „starszych i mądrzejszych”. Paweł Lisicki o stanie demokracji w Polsce

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Skoro już władza podpisała się pod wszystkimi „kamieniami milowymi”, to na jakiej podstawie? Czy odbyła się jakakolwiek debata na te tematy? Takich debat w ogóle nie było! Rząd pojechał, zgodził się, przyjął i teraz ma wprowadzić, bo inaczej Polska i Polacy zostaną ukarani. Nieważne, że wiele z punktów „Zielonego ładu” UE jest po prostu absurdalnych; nieważne, że wiele z nich jest po prostu niemożliwych do wprowadzenia w tak krótkim czasie, jaki wyznaczyła na wszystko Bruksela; nieważne, że nie ma na to pieniędzy. Mamy wprowadzić, albo zostaniemy ukarani. Mamy więc do czynienia z kompletną fasadą – dużo gadania o demokracji, a w praktyce najważniejsze decyzje podejmują silniejsi, którzy narzucają swoją wolę słabszym – mówi w rozmowie z PCh24.pl Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”.

Czy system polityczny nazywany demokracją w roku 2023 nadal jest demokracją, czyli oficjalnie „władzą ludu”?

Bardzo trudno mówić tak naprawdę o współczesnych systemach politycznych, że są demokracją.

Wesprzyj nas już teraz!

Demokracja zasadzała się na przyjęciu, że ogół ludzi kieruje się zdrowym rozsądkiem i w ten sposób dokonuje racjonalnych wyborów. Jeśli popatrzymy na uzasadnienia tłumaczące wyższość demokracji nad innymi systemami, jeśli sięgniemy do źródeł, np. do Arystotelesa, to zauważymy tam, że grecki filozof pisze, iż rozum to rzecz najrówniej rozdzielona między ludźmi. W związku z takim stanem rzeczy ludzie dokonują racjonalnych wyborów pod warunkiem, że odwołują się właśnie do rozumu. Tylko wówczas mogą ocenić rzeczywistość, mogą odróżnić dobro od zła, mogą kierować się zdrowym rozsądkiem, doświadczeniem, wiedzą itd.

Problem polega na tym, że współczesna demokracja i sposób jej funkcjonowania są bardzo często zaprzeczeniem tej reguły zdrowego rozsądku, odwoływania się do argumentów i do rozumu, ponieważ obecnie sposób zdobywania poparcia polega na wzbudzaniu masowych emocji przy pomocy odpowiednich środków propagandowych ze szczególnym uwzględnieniem mediów, kampanii reklamowych, wszelkich promocji etc. i w ten sposób zapewnienia sobie dalej możliwości sprawowania władzy.

Co to ma wspólnego z demokracją? W zasadzie jest tylko jeden formalny element demokracji, że ludzie idą do urn i oddają głosy. To jest w zasadzie jedyna atrapa dawnego systemu demokratycznego, który jak już powiedziałem był oparty na przekonaniu o wyższości debaty racjonalnej.

Co więcej: system demokratyczny w swojej klasycznej, pierwotnej wersji był systemem, gdzie udział w głosowaniu mogli mieć tylko ludzie, którzy byli za siebie odpowiedzialni – zarabiali na siebie, sami się utrzymywali itd. Ich głos w związku z tym był więcej wart niż tych, którzy byli na utrzymaniu innych, co wydaje się być zdroworozsądkowe. W momencie, kiedy w demokracji uczestniczą wszyscy bez względu na swój status finansowy, swoją pozycję, zdolności umysłowe etc. rozum został wyparty przez emocje, które na każdym kroku są wzmacniane.

XIX-wieczny francuski myśliciel polityczny Alexis de Tocqueville powiedział, że demokracja skończy się wtedy, kiedy rząd zauważy, że może przekupywać obywateli za ich własne pieniądze. W mojej ocenie jest to bardzo trafna ocena tego, co dzieje się z zachodnią demokracją, gdzie przy pomocy pieniędzy płaconych przez wszystkich i z faktu, że łatwo można wywoływać i panować nad emocjami powstaje system, który obecnie obserwujemy, czyli demokracji liberalnej, czy też masowej demokracji liberalnej, który ma niewiele, żeby nie powiedzieć nic wspólnego z klasycznym systemem demokratycznym.

Jeśli racjonalność została wyparta przez emocje, jeśli argumenty zostały wyparte przez pyskówkę i epitety, to z jakim systemem mamy do czynienia. Mówił Pan, że z demokracji pozostało tylko głosowanie, ale obecnie okazuje się, że rację miał towarzysz Stalin, kiedy mówił: „Nieważne, kto głosuje. Ważne kto liczy głosy”, co potwierdzają wybory prezydenckie w USA w 2020 roku i niewyobrażalna ilość nieprawidłowości czy też wybory samorządowe w Polsce w roku 2014 i nieprawdopodobna ilość głosów nieważnych…

Pozwolę sobie zwrócić uwagę, że system głosowania i liczenia głosów w Polsce jest dużo bardziej przejrzysty i wiarygodny w porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi. W Polsce, żeby zagłosować, trzeba przyjść do lokalu wyborczego z dowodem tożsamości na podstawie którego następuje weryfikacja wyborcy. W przypadku USA w wielu stanach głosowanie opiera się na tzw. deklaracji woli, czyli dana osoba może odwiedzić kilka urzędów do głosowania za każdym razem podając się za kogoś innego.

Zostawmy jednak kwestię sposobu głosowania i liczenia głosów, bo moim zdaniem nie tu jest klucz tego, z czym mamy do czynienia.

Na pytanie: „czym jest obecny system?” odpowiedziałbym, że mamy do czynienia z systemem oligarchicznym udającym system demokratyczny.

System oligarchiczny to system kumulacji władzy w ręku wąskiej grupy tych, którzy ją sprawują. W przypadku Zachodu są to albo wielkie koncerny, albo wąskie grupy politycznej bądź ideologiczne. Ta oligarchia tworzy fasadę demokratyczną, która ma służyć zachowaniu przez nich władzy.

Weźmy konkretny przykład tego, co działo się na świecie i w Polsce w związku z tzw. pandemią, gdzie wszystkie decyzje, które były podejmowane przez poszczególne rządy były decyzjami całkowicie poza kontrolą demokratyczną. Co więcej były to decyzje, w których przedstawiciele rządów sami z siebie wyrzekali się swojej władzy na rzecz czegoś, co można nazwać pierwszą wersją rządu globalnego czy powszechnego stosując się ściśle do różnych wytycznych np. Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), które było z kolei w dużym stopniu kontrolowane przez BigPharmę, czyli wielkie koncerny farmaceutyczne.

W efekcie decyzje dotyczące swobody wypowiedzi, swobody poruszania się, naruszające podstawowe prawa i wolności były podejmowane przez wąską grupę zarządców kompletnie nie liczących się z tym, co możemy nazwać regułami demokratycznymi.

W tym całym procesie ogromną rolę odgrywały media.

Wywołany już przeze mnie Alexis de Tocqueville opisywał jaka powinna być w dobrze działającej demokracji rola mediów. Francuz podkreślał, że media są kluczowym elementem systemu demokratycznego, patrzą władzy na ręce, są niezależne od władzy, utrzymują je obywatele, a ich głównym celem jest pilnowanie, czy nie dochodzi do nadużywania prawa i zwycięstwa egoizmu nad interesem powszechnym.

Współczesne media nie mają praktycznie nic wspólnego z tym, co 200 lat temu pisał Alexis de Tocqueville i tzw. pandemia ostatecznie to pokazała i potwierdziła. W czasie tzw. pandemii media były maszynką do wzbudzania paniki. W zasadzie 99 proc. treści, które ukazywały się w dużych mediach przez które rozumiem telewizje, radia, prasę codzienną etc. służyły przez 2 lata bardzo prostemu celowi: najpierw wzbudzaniu strachu, lęku i paniki, a następnie wymuszeniu na ludziach poddania się przyjęciu tzw. szczepionki. W zamian za uczestniczenie w tej operacji media były zasilane ogromnymi pieniędzmi albo bezpośrednio z budżetów państw, czyli przez rządy, albo pośrednio poprzez ogłoszenia covidowe, teksty sponsorowane i inne formy wsparcia od wielkich koncernów farmaceutycznych.

Sytuacja pandemiczna była więc klasyczną sytuacją, gdzie mogliśmy zobaczyć wszystkie „uroki” tzw. demokracji masowej w praktyce, czyli wąska grupa zarządzająca i decyzje niepoddane jakiejkolwiek kontroli demokratycznej. Instrumenty, które miały nas chronić przed taką sytuacją uczestniczyły tak naprawdę w nagonkach, we wzbudzaniu paniki albo w szantażowaniu ludzi, aby jak najszybciej poddali się presji wąskiej grupy zarządczej.

Tak wygląda przykład tego, w którą stronę zmierza współczesna demokracja i dlatego mówię o oligarchii, czyli wąskiej grupie, która tym wszystkim zarządza.

Czy tzw. pandemia oprócz tego, o czym Pan mówił, była również przykładem nowego systemu politycznego nazywanego „dyktaturą” bądź też „tyranią ekspertów” czy też „zarządem komisarycznym ekspertów” albo może raczej tak zwanych ekspertów?

No właśnie trzeba w pierwszej kolejności rozróżnić ekspertów i tak zwanych ekspertów, bo to wbrew pozorom bardzo ważne. Ekspertem jeszcze do niedawna była osoba, która w sposób niezależny bada rzeczywistość i ma ponadprzeciętną wiedzę na dany temat, to po pierwsze. Po drugie: ekspert jest otwarty na polemikę, na wymianę argumentów i na dyskusję. Wszystko z czym człowiek ma do czynienia, jeśli chodzi np. o zdobycze nauki jest rzeczywistością zmienną, która wymaga badania, sprawdzania, weryfikowania, przeprowadzania eksperymentów, konfrontacji z innymi badaczami i ekspertami etc. Tak rozwija się nauka, a nie pseudonauka.

Problem polega na tym, że tzw. pandemia doskonale nam pokazała, że w imię tzw. nauki czyli scjentyzmu, ekspertokracji dokonywano wyborów całkowicie nieracjonalnych. Jednym z nich były powszechnie wprowadzane lockdowny. Drugim było wymuszanie na ludziach noszenia maseczek. Tutaj zresztą niektórzy działacze covidowi sami przyznali, że w tym wypadku chodzi wyłącznie o wzbudzanie poczucia paniki i powagi sytuacji, a nie o żadną realną dyskusję. Kolejnym przykładem nieracjonalności było skupienie się wyłącznie na szczepionkach i całkowite pominięcie innych powszechnie dostępnych leków.

Tzw. pandemia pokazała więc, że eksperci przestali być ekspertami, a stali się kimś, kto ma zracjonalizować podjęte wcześniej decyzje i występować w imieniu nauki po to, żeby narzucić pewne decyzje, które i tak zostały podjęte w wąskim gronie, w wąskiej grupie, która wszystkim kierowała i zarządzała, i która chciała na tym zbić kapitał finansowy i polityczny, czyli z jednej strony zarobić wielkie pieniądze, a z drugiej rozszerzyć swoje wpływy i władzę o te sfery, które do niedawna były dla polityki zamknięte, czyli ingerować w swobodę wypowiedzi, uniemożliwić wymianę opinii, narzucić jedyny sposób myślenia i działania. Krótko mówiąc podporządkować ludzi i ostatecznie przekształcić nazywany demokracją w system o rysach autorytarnych, czy nawet totalitarnych. W tym systemie człowiek nie może się bowiem sprzeciwić, a jego wątpliwości są traktowane jako powód do prześladowania i karania.

Tzw. pandemia oficjalnie się skończyła, rozpoczęła się wojna na Ukrainie, ale metody, o których Pan przed chwilą mówił pozostały i widać wyraźnie, że są wykorzystywane na dużo większą skalę…

Mamy do czynienia ze zjawiskami pokazującymi jak działa ten system. Jedno z nich to system medialny dotyczący wojny na Ukrainie, kiedy praktycznie wszystkie media zachodnie oraz ogromna większość mediów w Polsce zachowuje się tak jak w czasach tzw. pandemii, czyli całkowicie bezkrytycznie przyjmuje tylko jedną wizję rzeczywistości i jedną narrację. Nic nie jest badane, nic nie jest konfrontowane, nikt nie zadaje podstawowych pytań, które powinny być oczywiste. Po prostu przyjmuje się za punkt widzenia to wszystko, co jest przekazywane przez dominujące ośrodki – w tym przypadku chodzi o władze ukraińskie. Proszę jednak pamiętać, że informacje pochodzące z Ukrainy nie miałyby takiej rangi, gdyby nie to, że za nimi z kolei stoi autorytet Amerykanów.

Nawet największe absurdy jak opowieści kolejnych amerykańskich dowódców o tym jak to już Krym miał zostać zdobyty do końca zeszłego roku, albo o tym że jeszcze tylko jeden dzień i Rosja przegra wojnę, a Putin zniknie w niewyjaśnionych okolicznościach są traktowane jako uznane ekspertyzy i mimo że rzeczywistość ja froncie, jak się okazuje, jest zupełnie inna, to nadal tego typu wypowiedzi i „ekspertyzy” są powielane.

Moim zdaniem jest jednak jeszcze jeden aspekt. Wojna na Ukrainie pokazuje, że nam Polakom demokracja nie jest potrzebna, ponieważ nasze władze wykonują praktycznie wszystko, co nakażą im Amerykanie, zaś w każdym innej kwestii musimy robić to, co nakazuje Bruksela. Po co w związku z tym jest nam potrzebna demokracja? Nie lepiej dać tutaj zarządy komisaryczne z USA i UE, skoro zachodni eksperci wiedzą lepiej co i jak?

Postawiłbym inne pytanie: dlaczego mamy do czynienia z taką polityką? Ponieważ wmówiono przytłaczającej większości opinii publicznej, że Polska nie ma innego wyboru, jak podporządkować się w przypadku wojny na Ukrainie decyzjom Waszyngtonu, bo jeśli tego nie zrobi i będzie próbowała odgrywać jakąkolwiek bardziej autonomiczną rolę, to lada moment zostanie sama i Rosja ją zaatakuje.

Każdy, kto zgłaszał sprzeciw; każdy, kto miał inne zdanie był i jest z miejsca oskarżany o to, że jest agentem lub szpiegiem Moskwy.

Wojna to, jak Pan zauważył przykład dominacji USA. Inny przykład, który pokazuje z czym mamy do czynienia to kwestia unijnego programu „Fit for 55”, czyli mechanizmów religii klimatystycznej wprowadzanych przez Brukselę. Pozwolę sobie zauważyć, że klimatyzm brukselski jest ścisłym odpowiednikiem klimatyzmu amerykańskiego. Wiele osób patrzy na eko-szaleństwa UE, jakby były one tylko na Starym Kontynencie. Albo nie wiedzą oni, albo nie chcą wiedzieć, że koncepcja polityczna prezydenta Joe Bidena jest jeśli nie identyczna, to zgodna w 90 proc. z „Fit for 55”. Właśnie dlatego powinniśmy na to wszystko patrzeć szerzej niż tylko przez pryzmat Europy.

Tutaj znowu zostaje podjęta decyzja o likwidacji samochodów spalinowych, albo o tym, że wszyscy mieszkańcy domów mają zorganizować sobie świadectwa energetyczne, bo w przeciwnym razie stracą te domy… Takie rzeczy są przyjmowane za naszymi plecami, a my sami dowiadujemy się o tym albo przez przypadek, albo podczas jakiejś konferencji prasowej, podczas której premier mówi o jakimś wielkim sukcesie bądź złych eurokratach, którzy chcą nam coś narzucić, a my nic nie możemy. O tym, że nasze władze same zgodziły się na takie rozwiązania wielu nie wie. Mało tego: skoro już władza podpisała się pod wszystkimi „kamieniami milowymi”, to na jakiej podstawie? Czy odbyła się jakakolwiek debata na te tematy? Takich debat w ogóle nie było! Rząd pojechał, zgodził się, przyjął i teraz ma wprowadzić, bo inaczej Polska i Polacy zostaną ukarani. Nieważne, że wiele z punktów „Zielonego ładu” UE jest po prostu absurdalnych; nieważne, że wiele z nich jest po prostu niemożliwych do wprowadzenia w tak krótkim czasie, jaki wyznaczyła na wszystko Bruksela; nieważne, że nie ma na to pieniędzy. Mamy wprowadzić, albo zostaniemy ukarani.

Mamy więc do czynienia z kompletną fasadą – dużo gadania o demokracji, a w praktyce najważniejsze decyzje podejmują silniejsi, którzy narzucają swoją wolę słabszym.

Tym „silniejszym”, tym „oligarchom”, o których Pan mówi bliżej do gnostyków czy masonów? Skoro uważają się za „starszych i mądrzejszych”, którzy wiedzą lepiej od Pawła Lisickiego i Tomasza Kolanka jak ci mają żyć, to takie pytanie jest jak najbardziej uzasadnione…

Bez wątpienia w całym tym projekcie, o którym rozmawiamy odnajdujemy kilka historycznych punktów odniesienia. Z pewnością jednym z nich jest gnostycyzm, czyli przekonanie, że jest wąska grupa ludzi, którzy wszystko wiedzą lepiej, a reszta ma po prostu słuchać się ich grzecznie i wykonywać wszystko co powiedzą, a drugim wolnomularstwo, czyli masoneria. Oba te prądy wzajemnie się przenikają i oba są bardzo dobrym punktem odniesienia, bo przy całym gadulstwie o demokracji ostateczne decyzje są podejmowane przez tych, którzy WIEDZĄ. Ci, którzy nie wiedzą nie mają prawa głosu – albo to aprobują, albo won za Don.

Mamy do czynienia z próbą wyhodowania nowego człowieka, budowania nowego społeczeństwa etc. To wszystko jest opisane w tzw. Wielkim Resecie – koncepcji Światowego Forum Ekonomicznego w Davos, ale to już temat na inną dyskusję.

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

W tych sprawach nie ma miejsca na kompromis! Zobacz „Vademecum wyborcze katolika” wydane przez KEP

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(14)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Bez Państwa pomocy nie uratujemy Polski przed planami antykatolickiego rządu! Wesprzyj nas w tej walce!

mamy: 311 251 zł cel: 300 000 zł
104%
wybierz kwotę:
Wspieram