Zbliżał się koniec wędrówki doczesnej Przeczystej Dziewicy. Zbawiciel nie wziął Jej zaraz do siebie po swym Wniebowstąpieniu, bo przeznaczył Jej jeszcze niejedno zadanie doczesne w stosunku do powstającego Kościoła. Ale wszystko co doczesne ma swój koniec. Przeto i Maryja w miarę jak dopełniała wyznaczane sobie zadania, zdawała sobie sprawę, że i Jej wkrótce wypadnie żywota dokonać.
Wiedziała Ona dobrze, że i dla Niej przyjdzie chwila, kiedy dusza będzie musiała ciało opuścić, ale to co dla naszej natury skażonej grzechem pierworodnym zawsze przedstawia się jako coś ciężkiego, bo jest karą, dla Niej zwiastowało raczej wyzwolenie z więzów tego świata. Przy tym wolno nam mniemać, że nie była Ona zupełnie nieświadoma czekającego Ją wnet po śmierci zmartwychwstania ciała i wzięcia Go do nieba. Słowa psalmu 15 zapowiadające, że po śmierci Mesjasza ciało Jego będzie spoczywać w nadziei, iż nie dozna skażenia, tak cudownie zostały urzeczywistnione przez Zmartwychwstanie Chrystusa, że i w duszy Jego Matki mogły wzbudzić podobne nadzieje. Możliwe jest przy tym, a nawet i prawdopodobne, że sam Zbawiciel odkrył przed swą Matką Najświętszą rąbek przyszłości i dał Jej w ten lub inny sposób poznać, co Ją czeka u kresu życia.
Czas i miejsce, w którym Maryja dokonała życia, nie są nam znane, i to co późniejsze tradycje a jeszcze mniej prywatne objawienia nam o tym opowiadają, żadnej pewności nam dać nie może. Nie sądził widać Bóg, aby znajomość tych szczegółów doczesnego Jej żywota była nam potrzebna. […]
Wesprzyj nas już teraz!
Otóż, gdy się zastanowimy nad śmiercią Jej, która bez grzechu pierworodnego była poczęta, to dochodzimy do wniosku, że choć była ona i dla Niej następstwem tego grzechu, nie miała jednak w sobie charakteru kary. Matka bowiem Najświętsza, podobnie jak i Chrystus, przyjęli w naturze ludzkiej tylko fizyczne skutki grzechu pierworodnego, jako to ból, cierpienie i śmierć, a od jego skutków moralnych, od tego rozstroju czy rozdźwięku wewnętrznego, mającego charakter zła moralnego, byli zupełnie wolni. Doskonałość Chrystusa pod tym względem nieskończenie przewyższała doskonałość Jego Matki, ale i to co Jej było w tej dziedzinie dane od Boga, przekraczało najwyższe stopnie doskonałości, do jakiej największym Świętym udało się wznieść. Stąd wysnuć nam wolno wniosek, że widok zbliżającej się śmierci […] nie przejmował Maryi tą obawą, którą każdy inny śmiertelnik w większym lub mniejszym stopniu odczuwa. Przeciwnie, gotowała się Ona na tę chwilę i wyglądała jej, a gdy zrozumiała, że nadchodzi, niejako wyszła na jej spotkanie aktem woli. […]
Toteż wolno nam mniemać, że jak Chrystus aktem swej woli oddał w momencie swej śmierci duszę Bogu, i sam ten akt spowodował rozłączenie jej z ciałem, tak i Matka Najświętsza podobnym aktem woli przyzwoliła na to odłączenie i w ten sposób świat ten doczesny opuściła na zawsze. Musiało to nadać tym ostatnim chwilom Jej życia ziemskiego charakter czegoś bardzo cichego, spokojnego i pogodnego, czym się też tłumaczy, że w tradycji chrześcijańskiej utrzymał się zwyczaj nazywać Jej rozstanie się z życiem nie śmiercią ale zaśnięciem, uśpieniem, dormitio. […]
Jak długo dusza Jej pozostawała oddzielona od ciała? Czy krócej czy też dłużej, niż miało to miejsce u Chrystusa? W jakich warunkach połączyła się z Nim znowu, aby je ożywić nadając mu jednocześnie własności ciała chwalebnego, takie, z jakimi i Chrystus się ukazywał swym apostołom po swym Zmartwychwstaniu? Oto pytanie, na które nie znajdziemy nigdy pełnej odpowiedzi, choć wolno nam przyjmować w miarę ich wiarygodności późniejsze opowiadania na ten temat, przechowane w tradycji starożytności chrześcijańskiej.
To pewne, że już bardzo wcześnie, bo w IV wieku znajdujemy w piśmiennych zabytkach chrześcijańskich to przekonanie, że ciało Maryi wkrótce po śmierci zostało znowu powołane do życia, nie tu już na ziemi, ale w niebie, czyli innymi słowy, że nie tylko Jej dusza weszła do chwały wiecznej, ale i ciało, z którym została Ona ponownie połączona. To co wszystkich nas czeka dopiero po sądzie ostatecznym, gdy dusze zmarłych znowu przyodzieją się w ciała te same jak te, z którymi za życia razem pełniły, dobrze czy źle, służbę Bożą, to dla Matki Zbawiciela nastąpiło wnet po Jej śmierci.
Jak Chrystus Pan siedzi na prawicy Ojca w pełnym majestacie swego człowieczeństwa hipostatycznie złączonego z drugą Osobą Trójcy Przenajświętszej, Słowem Bożym, tak u stóp tronu Bożego na najwyższym stopniu wiara nasza widzi Najświętszą Dziewicę w pełni majestatu swego Boskiego macierzyństwa. Wszak w Jej ciele dziewiczym dokonała się tajemnica Wcielenia, słusznym więc było, aby i ono zostało uwielbione przed terminem przeznaczonym dla ogółu ludzkości i żeby poniżej zmartwychwstałego Chrystusa i wniebowzięta Jego Matka Najświętsza była dla nas rękojmią naszego przyszłego zmartwychwstania. […]
Jacek Woroniecki OP, Macierzyńskie Serce Maryi, Fundacja Servire Veritati, Lublin 2009, s. 180-184.