Czy w Mediolanie można poprzestać tylko na zachwycie wywołanym kontemplacją najpiękniejszej w całej Italii gotyckiej katedry? Albo czy można ograniczyć się wyłącznie do podziwiania Ostatniej Wieczerzy, pędzla Leonarda da Vinci, z refektarza dominikańskiego klasztoru San Marco? Byłoby poważnym niedopatrzeniem pominięcie Sant’Ambrogio – najstarszej bazyliki Mediolanu z grobem wybitnego Ojca Kościoła, świętego Ambrożego.
Do Sant’Ambrogio spod Duomo idzie się labiryntem średniowiecznych uliczek, bo biskup kazał zbudować kościół poza murami miasta, na miejscu cmentarza uświęconego męczeństwem tylu niezłomnych chrześcijan – krzyżowanych, palonych, rozrywanych przez dzikie zwierzęta podczas kolejnych prześladowań. Pragnął on spocząć w tym starożytnym kościele, mając świadomość, że z oddaniem służył nie tylko powierzonej sobie owczarni, ale i wiernie strzegł nauki Kościoła. Pochowano go w towarzystwie dwóch męczenników, Gerwazego i Protazego – bliźniaczych braci zamęczonych za Dioklecjana, na których kości natrafiono podczas budowy świątyni. Wdzięczni mediolańczycy najlepszym artystom powierzyli wykonanie mozaiki swego niezłomnego pasterza i kazali ją położyć na ścianie kaplicy przedwcześnie zmarłego brata biskupa Ambrożego – Satyra, też wpisanego w poczet świętych.
Wesprzyj nas już teraz!
Jakim biskupem był Ambroży, zaliczony do grona Ojców Kościoła? Nigdy nie przestał być Rzymianinem. Trwał głęboko zakotwiczony w państwie rzymskim, w jego tradycji i urządzeniach. Nie znał wszak innej rzeczywistości poza rzymską i chyba nie mógł sobie innej wyobrazić. Rzym ze swą cywilizacją i kulturą stanowił najwyższy etap rozwoju ówczesnych społeczności ludzkich. On sam zaś w strukturach tego państwa tkwił od dzieciństwa. Urodził się przecież w najważniejszym mieście rzymskim na północ od Alp, w Trewirze, gdzie rezydowali niektórzy cesarze; gdzie zmarła święta Helena, matka Konstantyna Wielkiego; gdzie czczono jedną z najświętszych relikwii chrześcijaństwa, podarowaną cesarzowi przez papieża Sylwestra I tunikę Jezusową, o którą żołnierze na Golgocie rzucili losy.
Każdego dnia, spacerując po mieście zamkniętym w murach na kształt obozu wojskowego, widywał czarną, opasłą bramę Porta Nigra, którą i my dziś możemy oglądać. Ojciec jego piastował w mieście wysokie stanowisko prefekta pretorium na Hiszpanię, Galię i Brytanię. I kształcił syna na ważnego urzędnika państwowego, nie zaniedbując dwójki pozostałych dzieci, Satyra i Marceliny. Kiedy przedwcześnie zmarł, jego żona wraz dziećmi przeniosła się do Rzymu i tam, nad Tybrem, powierzyła swe dzieci najlepszym nauczycielom. Chodziło jej głównie o Ambrożego, bo Marcelina, najstarsza z trójki, wybrała drogę chrześcijańskiego dziewictwa. Ambroży nie zawiódł oczekiwań matki – otrzymawszy wszechstronne wykształcenie w sztuce oratorskiej, wybijał się jako wzięty mówca i prawnik. Piął się po szczeblach administracji rzymskiej. Ambroży musiał się wyróżniać czymś nadzwyczajnym, skoro właśnie jemu cesarz powierzył stanowisko namiestnika północnych prowincji Italii z siedzibą w Mediolanie. Było to ważne miasto – siedziba kolejnych cesarzy końca IV wieku.
Vox populi – vox Dei
Jakież mogło być zaskoczenie Ambrożego, kiedy lud chrześcijański właśnie jego okrzyknął biskupem Mediolanu po śmierci ariańskiego Auksencjusza. Namiestnik wzbraniał się, przecież ciągle jeszcze pozostawał poganinem, poprzez katechumenat sposobił się dopiero do przyjęcia chrztu, choć rodzice jego od dawna trwali już w wierze chrześcijańskiej. Na nic się zdały jego protesty – niemal przymuszony, Ambroży zaakceptował godność pasterza gminy i w ciągu kilku kolejnych miesięcy 374 roku przyjął chrzest, po czym otrzymał sakrę biskupią w wieku trzydziestu pięciu lat.
Niedostatki wiedzy teologicznej uzupełniał, oddając się dogłębnemu studiowaniu Pisma Świętego. Bywał tym tak pochłonięty, iż nie widział wokół świata, odstąpiwszy od powszechnie przyjętego zwyczaju recytowania na głos czytanych tekstów na rzecz ich kontemplacji. Dziwił się tej praktyce młody Augustyn, kiedy wielokrotnie próbował podejść pogrążonego w lekturze biskupa i zagadnąć go o sprawy religii i filozofii.
Aż trudno uwierzyć, że w okresie biskupiego urzędowania (od roku 374 do 397) mógł aż tak wiele dokonać, chociażby w samej tylko dziedzinie nauczania, o czym świadczą jego liczne dzieła pisane i rozgłos kaznodziejski, jaki zyskał w państwie rzymskim. Przy tym wszystkim wyróżniał się wyrozumiałością wobec grzeszników i błądzących, jakkolwiek nie był pobłażliwy, wszak były to czasy gorących polemik na tle aktywnego jeszcze arianizmu.
Nie miał łatwego życia z biskupem cesarz Teodozjusz Wielki, z którym Ambroży pozostawał w zażyłych stosunkach. W roku 390 doszło w Tesalonikach do poważnych rozruchów. Aby ukarać mieszkańców, cesarz kazał zwabić ich podstępnie do miejscowego teatru i wyciąć w pień bez dochodzenia winy. Masakra pochłonęła tysiące ofiar. Ambroży był wstrząśnięty. Głośno potępił zbrodnię i zobowiązał cesarza do odbycia publicznej pokuty. Cesarz początkowo mocno się wzbraniał, jednak ostatecznie uległ i posłuchał głosu biskupa – w dzień Bożego Narodzenia wkroczył do kościoła w worze pokutnym i na oczach wszystkich wyznał publicznie swój grzech.
Czy Ambroży triumfował? Nie! W akcie tym nie można się doszukiwać zapowiedzi Canossy, gdzie w roku 1077 papież Grzegorz VII nałożył na Henryka IV pokutę, przez co chciał wykazać wyższość władzy papieskiej nad cesarską. Ambroży zaś poprzez skłonienie Teodozjusza do odbycia pokuty nie chciał niczego udowadniać, ani też nie miał zamiaru upokarzać władcy – pragnął wyłącznie jego zbawienia. To wszystko. Sprawujący władzę polityk, jeśli uważa się za chrześcijanina, a takim chciał być Teodozjusz, nie może podejmować decyzji w imię interesu polityki, z pogwałceniem moralnych zasad Kościoła, do którego chce należeć. Ambroży wyraźnie to podkreślał, nauczając, że pałace należą do cesarza, a kościoły do biskupa. Ostre starcia cesarza z biskupem, wynikające z troski o dobro nadrzędne, tylko zbliżyły ich obu. Cesarz bez wahania mógł zawierzyć biskupowi, chociażby wtedy, gdy właśnie jemu powierzył troskę o dwór, kiedy wyprawiał się z wojskiem na Wschód, na wojnę ze szturmującymi granice cesarstwa Gotami.
Wypieranie resztek pogaństwa
Podobnie rzecz się miała z wypieraniem resztek pogaństwa z otoczenia dworu cesarskiego i z samego państwa. Skoro cesarz jest chrześcijaninem, nie istnieją – utrzymywał Ambroży – przesłanki do zachowywania pogańskich symboli dawnej religii w państwowej przestrzeni. Polemika ta objęła szerokie kręgi, a jej uzewnętrznieniem stał się spór wokół sensowności dalszego utrzymywania ołtarza bogini Wiktorii w gmachu kurii rzymskiego senatu. Ambroży nastawał, by boginię usunąć, bo przecież poza jedynym Bogiem innych bogów nie ma.
Rzecznikiem pozostawienia na swym miejscu starożytnego ołtarza bogini Wiktorii, był prefekt Rzymu, Symmachus, poganin, wokół którego skupiała się znaczna grupa wpływowych arystokratów rzymskich. Quintus Aurelius Symmachus – człowiek wykształcony, senator i arystokrata, daleki krewny Ambrożego, ten sam, który do Mediolanu sprowadził Augustyna – wystosował do cesarza petycję, próbując w dostojnych słowach dowieść zasadności zachowania ołtarza bogini. Wiktoria to przecież symbol rzymskiej tradycji – przekonywał – to gwarancja zachowania zwyczajów przodków, to pieczęć starożytnych instytucji. Chrześcijaństwo zaś, w rozumieniu pogańskich kręgów rzymskiej arystokracji, to zamach na rzymskość, na tradycję, na ciągłość i fundamenty państwa.
Wydaje się, że to Ambroży swym zdecydowanym protestem w formie listu do cesarza przeważył szalę wahających się co do ostatecznego rozwiązania spornej kwestii. Przypomniał władcy, że jako chrześcijanin ma on obowiązek służenia prawdziwemu Bogu i świętej wierze, bez obawy o gniew bogów starożytnych, którzy przecież nie istnieją. Chociaż Rzym nawiedzają różnorakie klęski, czy to naturalne, czy na skutek najazdu barbarzyńców, nie powoduje ich rzekomy gniew obrażonych dawnych bogów; dopusty te nie mają nic wspólnego z religią, są następstwem normalnych kolei rzeczy.
Ambroży daleki był od pomysłów budowania państwa rzymskiego jako państwa wyznaniowego. Mówiąc dzisiejszym językiem, państwo w wizji Ambrożego miało być państwem neutralnym, co nie znaczy, by miało pozostawać obojętne wobec chrześcijaństwa. Chrześcijaństwo winno być jego solą – by odwołać się do ewangelicznych pojęć – jego zaczynem i wewnętrzną siłą, a nie polityczną strukturą. Wydaje się, że biskup i cesarz rozumieli się wzajemnie w tych sprawach, a może i dochodziło do obopólnych uzgodnień, kiedy Teodozjusz Wielki przez trzy lata mieszkał w Mediolanie. Tak czy owak, władca ten uznał w końcu chrześcijaństwo za oficjalną religię państwa rzymskiego.
W obliczu nieuniknionego
Spośród wielu innych spraw jedna jeszcze mocno trapiła Ambrożego, mianowicie barbarzyńcy. Już od dłuższego czasu bowiem Goci atakowali limesy imperium. W roku 378 pod Adrianopolem legie rzymskie doznały w starciu z nimi przerażającej klęski. W ostatnich dekadach IV wieku cesarstwo zewnętrznie trzymało się jeszcze krzepko, tylko nieliczni, najbardziej dalekowzroczni – głównie z kręgów chrześcijańskich – dostrzegali niebezpieczeństwo rychłej jego zagłady. Niebezpieczeństwo tkwiło w strukturze starzejącego się systemu, w którym żołnierze nie chcieli walczyć, kobiety nie chciały rodzić, a młodzież opanował duch materializmu, hedonizmu i ludyczności – pragnienie używania i bezmyślnej zabawy w cyrkach i teatrach. Ratunku na wszystkie te biedy Ambroży doszukiwał się w upowszechnieniu chrześcijaństwa – jedynej siły zdolnej do odnowy moralnej społeczeństwa.
Niektórzy obserwatorzy ówczesnej sytuacji byli tak zdesperowani zagrożeniem zawładnięcia Rzymem przez barbarzyńców, iż pocieszali się istnieniem w tym wszystkim Bożego zamysłu i przyzwolenia. Powinniśmy sławić Boże miłosierdzie – przekonywał pisarz Orozjusz – że doprowadziło inne narody, nawet kosztem naszej słabości, do poznania tak doniosłej prawdy, która w przeciwnym razie byłaby dla nich niedostępna. Gdy w tym kontekście obserwujemy obecną inwazję ludów muzułmańskich na Europę, trudno nam podzielać podobny optymizm z uwagi na duchową pustkę zachodniej Europy, która bez głębszych wartości nie będzie w stanie nikogo nawrócić na chrześcijaństwo. Co więcej, Europa ma do czynienia nie z ludami o pierwotnych wierzeniach, jak w przypadku Gotów, Wandalów, Swebów i innych, lecz z wojującym islamem, który po to został napuszczony na Europę, by ją pogrążyć w jeszcze większym chaosie.
Ambroży zmarł w roku 397, nie doczekawszy sześćdziesiątego roku życia. Nie boję się śmierci – miał wyznać – bo mamy dobrego Pana. Spoczywa w ozdobnej krypcie pod głównym ołtarzem bazyliki, którą zbudował, ubrany w szaty biskupie, co jakiś czas zmieniane, bo wyglądają świeżo i dostojnie. Obok znajdują się szczątki świętych Gerwazego i Protazego.
Sant’Ambrogio zachwyca duchem dawnych czasów. Pełno w nim dzieł sztuki z kolejnych epok: od starożytności chrześcijańskiej po czasy najnowsze. Benedyktyni, którzy w VIII wieku weszli w jego posiadanie, dobudowali klasztor opacki, a samej bazylice nadali z końcem XI wieku postać romańską, acz bez naruszenia cech bazyliki teodozjańskiej.
Oto cyborium okrywające przecudny ołtarz w stylu karolińskim, nieoszczędnie zdobiony blachą ze srebra i złota, wysadzany drogimi kamieniami. I mozaika z XIII stulecia w sklepieniu prezbiterium z Pantokratorem na tronie, adorowanym przez aniołów i świętych. I tyle innych cudów! Na zewnątrz cegła, bo tak w większości buduje się w Lombardii. A wszędzie cisza, spokój, skupienie…
Jan Gać
Tekst został opublikowany w 48 numerze magazynu „Polonia Christiana”