10 stycznia 2020

Uchylone drzwi. Kościół kompromisu Martina Scorsese

(fot. materiały filmowe)

Co łączy „Irlandczyka”, Japonię, o. Jamesa Martina SJ i Netflixa? Dlaczego katolicyzm według wizji Martina Scorsese to jedyny obraz Kościoła na jaki zgodzi się Hollywood?

 

Twoja twarz brzmi znajomo

Wesprzyj nas już teraz!

Jedna ze scen z najnowszego dzieła Martina Scorsese „Irlandczyk” wciąż nie dawała mi spokoju. Kiedy filmowi gangsterzy chrzcili swoje dziecko w jednym z nowojorskich kościołów, moją uwagę przykuła twarz obsadzonego w roli księdza aktora. Wyglądała na dziwnie znajomą. Kiedy w końcu zdecydowałem się wrócić do tego miejsca i włączyć „stop klatkę”, nastąpiło olśnienie. Księdza w „Irlandczyku” wcale nie grał aktor, ale prawdziwy ksiądz. I to nie „pierwszy z brzegu”! Tą twarz widziałem już wiele razy – oto moim oczom ukazał się nie kto inny jak sam James Martin SJ. Jezuita, najpopularniejszy promotor agendy LGBT w Kościele. Obecność akurat tego kapłana potwierdziła to co już dawno czułem. Że jedyny „pozytywny” obraz Kościoła na jaki dzisiaj zgodzi się Hollywood, to katolicyzm według Martina Scorsese.

 

„Milczenie” w sprawach najistotniejszych

O ile „Ostatnie kuszenie Chrystusa” (1988 r.), ekranizacja bluźnierczej powieści Nikosa Kazantzakisa dotyczyła obrazu samego Jezusa, o tyle Scorsese przez długi czas skąpił nam własnej wizji Kościoła katolickiego. Przełom nastąpił w 2016 wraz z premierą „Milczenia”. Do tej pory reżyser włoskiego pochodzenia bawił nas opowieściami o mafii, gangach, kasynach czy wielkim biznesie.

 

Historia trzech misjonarzy działających w  XVII – wiecznej Japonii, w której chrześcijanie poddani są straszliwym prześladowaniom jest w istocie pochwałą apostazji. I to odebranej z aprobatą i zrozumieniem ze strony samego Chrystusa. Scorsese stawiając otwarte pytanie o sens cierpienia, pokusił się wręcz o podanie w wątpliwość sensu męczeństwa milionów chrześcijan. I nie sposób nie zgodzić się z Edwardem Kabieszem z „Gościa Niedzielnego” – „w jego ujęciu [ reżysera – red.] akt apostazji staje się aktem chrześcijańskiej miłości”. Nie tak dawno obchodziliśmy święto św. Szczepana, pierwszego męczennika. Co roku w okolicach Bożego Narodzenia z brutalnością mordowani są chrześcijanie, którzy mogliby się uratować jedynie recytując muzułmańskie wyznanie wiary. Najwyraźniej nie oglądali filmu Scorsese.

 

Ale reżyser w „Milczeniu” idzie jeszcze dalej. Przekonuje, że nawet przechodząc na „stronę wroga”, można zachować wiarę w Chrystusa. O. Rodriguez po dokonaniu aktu apostazji wyznaje buddyzm, żeni się i pracuje jako urzędnik oddelegowany do tropienia japońskich krypto-chrześcijan. W scenie pogrzebu wiekowego już byłego jezuity dowiadujemy się, że – mimo przyczyniania się własnoręcznie do prześladowań – nigdy nie wyparł się wiary w Chrystusa (sic!). Z historii będącej niejako przeciwieństwem losów św. Pawła wynika, że lepiej „wyrzec się swojej dumy” – czym określana jest śmierć za wiarę i kontynuować rzekome naśladowanie Chrystusa w pokorze i cichości.

 

Ciekawego komentarza udzielił już wspomniany James Martin SJ, prywatnie przyjaciel Scorsese i konsultant filmowy. Jego zdaniem, akt „apostazji” dokonuje się za sprawą polecenia Chrystusa. Głos, który o. Rodriguez słyszy w głowie każe mu dokonać rzeczy, która wydawała by się mu nieprawdopodobna, przekreślająca całkowicie to, co Bóg dał o sobie poznać na kartach Pisma Świętego.

 

A Jezus mówi wyraźnie: „kto się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie (…) Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” (Mt 10, 22-33).

 

O. Martin przekonuje, że misjonarze, którzy wyszli z biało-czarnego świata, nie radzą sobie podczas konfrontacji z „odcieniami szarości”. Dlatego „szary świat”, specyfika danej sytuacji wymaga zupełnie innego podejścia – i to usankcjonowanego samym głosem Chrystusa! Widzimy, że takie podejście – słuchania głosu Boga, który zdaje przeczyć samemu sobie – doskonale uwidacznia się w podejściu amerykańskiego jezuity do kwestii nauczania Kościoła o homoseksualizmie. Jego zdaniem należy ponownie „wsłuchać się w głos Chrystusa”, który – w jego opinii – dzisiaj pragnie zmiany dotychczasowego Magisterium.

 

Czy mógłby ksiądz zostawić uchylone drzwi?

W „Irlandczyku” jest podobnie. Co prawda w filmie poświęconym historii zawodowego zabójcy będącego cynglem największych ówczesnych mafiosów, religia i Kościół pojawia się fragmentarycznie, to jest to obraz bardzo czytelny. Kościół katolicki nie daje pocieszenia. Pojednanie z Bogiem jeżeli już następuje, to nie rodzi owoców w postaci nawet próby nawrócenia i zmiany postępowania. Następuje usprawiedliwienie bez „żalu za grzechy i mocnego postanowienia poprawy”. Brakuje pokuty. A przecież tytułowy „Irlandczyk”, Frank Sheeran w swoim życiu zabił dziesiątki osób. Jedyny wyrzut sumienia wywołuje zabójstwo jednego z przyjaciół, a następnie okłamanie jego rodziny. Kościół w „Irlandczyku” jest nic nieznaczącym dodatkiem, kulturową pozostałością. Głosząc herezję fałszywego miłosierdzia, głaszcze po głowie z miną pełną zrozumienia. I tyle.

 

I już nie dziwi, dlaczego jako konsultant do filmu został zaproszony właśnie przedstawiciel takiego Kościoła, o. James Martin. Nie łudźmy się. Fabryka zła inwestując tak poważne środki (140 milionów dolarów) w produkcję Scorsese, nie może pozwolić sobie na pokazanie Kościoła takim, jaki jest naprawdę. Kościoła zbawiającego, przynoszącego Chrystusa, a wraz z nim wiarę, nadzieję i miłość. Kościoła stawiającego wymagania ale i dającego siłę do ich wypełnienia. Mel Gibson poprzez nakręcenie „Pasji” rzucił wyzwanie amerykańskiej bestii. Wszyscy widzieliśmy jaką cenę zapłacił.

 

Całości dopełnia fakt, że film dostępny jest także dla użytkowników Netflixa – serialowej „fabryki beznadziei”, która nic sobie nie robi z wspierania jawnie bluźnierczej produkcji (pokazującej Jezusa – homoseksualisty i Maryi jako cudzołożnicy).

 

W ostatniej scenie „Irlandczyka” reżyser – mniej lub bardziej świadomie – zdaje się nam zdradzać swoje motywacje. Stary i schorowany Sheeran prosi odwiedzającego go księdza, by wychodząc pokoju zostawił uchylone drzwi. Kończąca film scena wyraźnie ma wymiar symboliczny. Czyżby to sam reżyser po latach sukcesów przyznał, że dla kariery w Hollywood musiał zostawić „uchylone drzwi” dla pewnych „kompromisów”? Że radykalizm i bezkompromisowość jaką niesie ze sobą pójście za Chrystusem przeszkadza?

 

A może jest zupełnie inaczej? Może Scorsese, mając świadomość swoich błędów, poprzez słowa głównego bohatera, prosi księdza – postać reprezentującą Kościół – o otrzymanie ostatniej szansy? Być może takie jest znaczenie uchylonych drzwi. „Bóg nie chce śmierci grzesznika, ale by się nawrócił i żył”; może dla reżysera określającego się mianem „upadłego katolika” nie jest jeszcze za późno.

 

Piotr Relich

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij