Nawet wojenna zawierucha nie jest w stanie powstrzymać polityki powszechnej cyfryzacji Ukrainy. Wręcz przeciwnie, kryzys pandemiczny i rosyjska inwazja jeszcze bardziej przybliżyły realizację koncepcji „państwa w smartfonie”.
Już kilka lat temu Ukraina mogła pochwalić się jednym z najszybciej rozwijających się sektorów IT na świecie. Tamtejsze uczelnie każdego roku wypuszczały na rynek dwukrotnie więcej specjalistów niż w Polsce i Wielkiej Brytanii. Konkurencyjność naszym sąsiadom zapewniały w równym stopniu wykształcone kadry, co niewielkie koszty lokalizacji techno-biznesu na wschód od naszej granicy.
Dzisiaj 285 tys. inżynierów i programistów napędza siłę branży generującej zyski rzędu 7 mld dolarów rocznie, a tempa wzrostu rzędu 25-30 proc. nie jest w stanie zatrzymać nawet trwająca wojna. Sektor IT okazał się wyjątkowo odporny; po rosyjskiej napaści wiele firm momentalnie zmieniło lokalizacje, wybierając miejsca daleko od linii frontu. Zawsze można pracować również zza granicy, gdzie udało się wielu ukraińskich specjalistów.
Obecny konflikt nie tylko nie zatrzymał polityki cyfryzacji, ale dostarcza kolejnych argumentów na rzecz jej rozszerzenia; system obronny państwa jak nigdy wcześniej wykorzystuje dobrodziejstwa wysokich technologii. To tysiące zdalnie sterowanych dronów, cyberwojna pomiędzy hakerami, poligon dezinformacyjny w social mediach, chatboty raportujące ruchy wojsk i wiele, wiele innych wynalazków.
Wesprzyj nas już teraz!
Łączność systemowi w trudnych warunkach zapewnia ponad 40 tys. amerykańskich urządzeń Starlink. Mobilne terminale dostarczają szerokopasmowy internet do nawet najbardziej zdewastowanych miejsc kraju, a nowoczesny sprzęt satelitarny pozwala na łączność z każdego miejsca na terenie Ukrainy niezależnie od naziemnej infrastruktury. To właśnie zaawansowanie technologiczne ma kłaść podwaliny pod dotychczasowe sukcesy ukraińskiej armii nad liczniejszym, lecz dużo bardziej zapóźnionym wrogiem.
Skok cywilizacyjny
W ogóle problemy z infrastrukturą stanowiły jeden z powodów przyspieszenia polityki cyfryzacji jeszcze przed wojną. W kraju, gdzie brakowało niemal wszystkiego od dróg po sieci przesyłowe, informatyzacja społeczeństwa miała zapewnić dostęp do podstawowych usług.
„Musimy się zmieniać, bo inaczej nasz kraj nie ma szans. Dziś przegrywamy z Kazachstanem, Tadżykistanem, Białorusią, Gruzją czy Mołdawią. Przykład Afryki, która ominęła erę telefonii przewodowej od razu przeskakując w świat telekomunikacji komórkowej pokazuje, że cywilizacyjne zacofanie może stworzyć szansę cywilizacyjnego skoku” – przekonywał w 2019 r. Zełenski, otwierając nowy rozdział w ukraińskiej polityce.
Po wyborach, w których większość parlamentarną zdobyło prezydenckie ugrupowanie Sługa Narodu, Ministerstwo Transformacji Cyfrowej zasilili młodzi „wizjonerzy” z obecnym wicepremierem i szefem resortu cyfryzacji Michaiło Fedorowem na czele.
Urodzony w 1991 r. polityk ukończył studia na Zaporoskim Uniwersytecie Narodowym, gdzie otrzymał stypendium OBWE i działał aktywnie w organizacjach studenckich. Osobisty sukces finansowy osiągnął zakładając internetową agencję reklamową, co przyciągnęło uwagę Zełenskiego, który powierzył 28 – latkowi prowadzenie kampanii prezydenckiej w mediach społecznościowych. Po wyborczym zwycięstwie odwdzięczył się mianując Fedorowa szefem nowego, niezwykle istotnego ministerstwa.
To właśnie perspektywiczny informatyk odpowiada za głośną koncepcję „państwa w Smartfonie”, zakładającej, że do 2024 r. 75 proc. mieszkańców Ukrainy będzie posiadało i umiało wykorzystywać nowoczesne środki identyfikacji cyfrowej, 100 proc. usług administracji publicznej będzie świadczona online, w tym 20 proc. przez zautomatyzowane systemy sztucznej inteligencji.
Dzisiaj nie milkną „ochy” i „achy” nad technokratyczną rewolucją nad Dnieprem, a Ukraina nazywana jest wręcz „Izraelem Europy Wschodniej”. Polski sekretarz KPRM ds. cyfryzacji Janusz Cieszyński, podpisując w zeszłym roku umowy współpracy z ukraińskim resortem żartował nawet, że dobrze jest „współpracować z najlepszym krajem w 2030 r”.
Krócej niż mrugnięcie okiem
Podczas gdy rząd Mateusza Morawieckiego dopiero przyjmuje projekt ustawy, którego celem jest zrównanie dokumentów cyfrowych z dokumentami tradycyjnymi, a minister Andruszkiewicz przekonuje, że „PiS zastał Polskę papierową, a pozostawi cyfrową”, w wyścigu o pełną cyfryzację państwa nasz wschodni sąsiad prześciga nas o kilka długości. Rządowa aplikacja mObywatel do pięt nie dorasta ukraińskiej Dii (ukr. „Państwo i ja”), która oprócz usług urzędowych zapewnia dostęp do całego szeregu dodatkowych funkcji.
Stworzona dzięki grantom z USA, Wielkiej Brytanii i Szwajcarii aplikacja umożliwia m.in. legitymowanie się cyfrowym dowodem osobistym czy e-prawem jazdy. Można w minutę zarejestrować albo zlikwidować firmę, zawierać umowy przy użyciu podpisu elektronicznego, zarejestrować nowo narodzone dziecko (wraz ze wszystkimi przysługującymi świadczeniami), a w przypadku pewnych kategorii przedsiębiorców – także składać deklaracje podatkowe. Narzędzie kupiło Ukraińców głównie wygodą i szybkością w załatwianiu spraw urzędowych.
Aplikacja zyskała pokaźne grono użytkowników zwłaszcza w „pandemii”, a ci, których lockdowny i cyfrowe paszporty szczepionkowe nie przekonały do wejścia w cyfrową zagrodę, przeprosili się z rządowym rozwiązaniem podczas wojny. Wystarczył dostęp do internetu by zarejestrować się jako uchodźca, zaraportować szkody wojenne w czasie rzeczywistym; usługa e-Aid pozwalała w kilka minut otrzymać jednorazowe rządowe wsparcie finansowe, a pozbawionym łączności, dostęp do informacji oraz rozrywki zapewniały streamingi telewizyjne i radiowe. Dzisiaj z aplikacji korzystna niemal co trzeci Ukrainiec.
Ważnym składnikiem Dii jest wykorzystanie danych biometrycznych użytkowników. Cyfrowy podpis można złożyć w krótszym czasie niż – dosłownie – mrugnięcie okiem. Zamiast rejestrować się przez profil zaufany, wystarczy mrugnąć, by aplikacja sczytała dane biometryczne i porównała z bazą znajdującą się w rejestrze demograficznym.
Pieniądz na niby
Ale bodaj najważniejszy element każdej polityki cyfryzacji to kwestia waluty elektronicznej. Jeszcze przed wojną ukraiński bank centralny przygotowywał się do emisji e-hrywny, a w niektórych gminach testowano rozwiązanie „wsi na blockchainie”, upoważniając mieszkańców do przeprowadzania transakcji w kryptowalutach.
W marcu 2022 r. ukraiński parlament przyjął ustawę o „Legalizacji Cyfrowych Zasobów”, natomiast w grudniu Narodowy Bank Ukrainy (NBU) przedstawił projekt koncepcji przyszłej cyfrowej waluty banku centralnego (CBDC). W połączeniu z ustanowieniem odpowiedniego prawa podatkowego, jak zaznaczał Fedorow, nowe przepisy uczynią z Ukrainy najlepszy „systemem jurysdykcji nad rynkiem kryptowalut na świecie”.
To właśnie o postęp we wprowadzeniu cyfrowego pieniądza najczęściej pytano ukraińskiego ministra podczas tegorocznego forum w Davos.
Reforma budzi szczególne zainteresowanie również jednego z największych funduszy inwestycyjnych świata – BlackRock, którego prezes Larry Fink pod koniec roku porozumiał się z prezydentem Zełenskim co do zaangażowania w powojenną odbudowę kraju. To wszystko przybliża realizację koncepcji „państwa w smartfonie”, gdzie wojna – paradoksalnie – zamiast przeszkody, stanowi wręcz katalizator przyspieszających zmian.
E-Ukraina. Dla kogo?
Cyfryzacja miała raz na zawsze rozprawić się z problemem korupcji – osiągającym na Ukrainie wymiar patologiczny. Sprawne systemy administracyjne i wciąż rozszerzające się bazy danych miały zakończyć nieuczciwe praktyki i wykorzystywanie licznej klienteli przez potężnych oligarchów. Jednak rzeczywistość szybko weryfikowała ambitne plany poszczególnych ekip rządzących.
Poprzednie próby cyfryzacji Ukrainy – delikatnie mówiąc – spalały na panewce. Zamiast zapewniać sprawiedliwość, dostarczały kolejnych narzędzi do dalszego rozwarstwienia kosztem najsłabszych. Niemożliwa okazała się m.in. próba przeniesienia do wirtualu ukraińskiego rejestru nieruchomości. Urzędowy zapis GPS ogromnych połaci dzikich pól nijak pasował do rzeczywistości. Z kolei aplikacja do przetargów publicznych „Prozorro”, zamiast „szybko i efektywnie sprzedawać majątek państwowy i komunalny”, stała się platformą do przekrętów na masową skalę. Urzędnicy szybko nauczyli się oszukiwać system i za pomocą wprowadzania odpowiednich danych nakierowywać aplikację na wybór „odpowiedniego” kontrahenta.
Natomiast próba cyfryzacji dokumentów własności nieruchomości i firm doprowadziła do fali nielegalnych przejęć majątku Ukraińców. Ponownie, urzędnicy za łapówki wykreślali prawowitych właścicieli, wpisując w ich miejsce inne osoby. Osamotnieni i pozbawieni własności obywatele do dzisiaj zmagają się z przestępcami w sądach.
Po ponad trzech latach funkcjonowania odświeżonego resortu cyfryzacji, sytuacja wcale nie wygląda lepiej. Fakt wysłania amerykańskich urzędników z zadaniem monitorowania płynącej z Zachodu pomocy jedynie potwierdza kontynuację patologicznej „tradycji”. Skala defraudacji była tak wielka, że Zełenski pożegnał się w atmosferze skandalu z kilkoma ważnymi członkami swojego gabinetu. Tajemnicą poliszynela pozostają również działania samego prezydenta Ukrainy, który – jak podają źródła bliskie politykowi – ma gromadzić na boku znaczne sumy.
Nic poza państwem
To żadna nowość, że dzisiaj prawdziwa wojna toczy się przede wszystkim o nasze dane. Również państwa chcą w tym wyścigu dorównać prywatnym podmiotom. I tak jak rzekomo „darmowe” aplikacje zarabiają na pozyskiwaniu informacji swoich użytkowników, tak poszczególne rządy nie ułatwiają czynności urzędowych z dobroci serca. Dzięki cyfryzacji w coraz szybszy i skuteczniejszy sposób pozyskują niezbędne informacje wykorzystując je do mniej lub bardziej wiadomych celów.
Nawet już radykalna lewica spod znaku Krytyki Politycznej zauważa, że dzięki połączonym w aplikacji Dija danym np. numerom kont bankowych, „łatwo byłoby rządowi kontrolować obywateli przy jej wykorzystaniu”. „Widać już jednak, że korzystanie z aplikacji nie jest niebezpieczne” – zapewnia „Kry-Pa”. „Ukraiński rząd nie knuje, korzyści są wyraźnie, a system wciąż jest udoskonalany i tam, gdzie można – upraszczany” – przekonuje z rozbrajającą naiwnością. Bo choć rząd „nie knuje”, to posiada już ku temu wszystkie potrzebne narzędzia. I wyłącznie od jego dobrej woli zależy dalsze wykorzystanie wrażliwych danych milionów Ukraińców.
Prawdziwe pole do popisu daje jednak upowszechnienie cyfrowej waluty. Sam Fedorow zwracał uwagę, że „wykorzystanie cyfrowej hrywny rzeczywiście ma potencjał, żeby środkami programistycznymi ustanawiać możliwe kierunki i warunki wykorzystania subsydiów pieniężnych, na przykład ograniczać ich niecelowe wykorzystanie”. Przekładając z ukraińskiego na nasze: rząd przyzna dotacje czy świadczenia socjalne, ale będzie miał totalną kontrolę nad ich spożytkowaniem. Obywatele mogliby wydawać przyznane w ten sposób środki wyłącznie na konkretne cele lub w określonym czasie.
Jeszcze bardziej przerażająco wyglądają wyniki sondażu przeprowadzonego wśród ekspertów banku centralnego Ukrainy (NBU). Aż 77 proc. z nich opowiada się za opisanym powyżej sposobem prowadzenia polityki socjalnej.
Powyższe koncepcje aż cuchną ideą techno-komunistycznego Wielkiego Resetu, promowaną co roku podczas Światowego Forum Ekonomicznego. A nie kto inny jak Michaił Fedorow, ukraiński minister cyfryzacji znajduje się na liście uczestników Young Global Leaders, „kuźni talentów” Klausa Schwaba. Niespełna 32 – letni polityk został przyjęty do grona 109 uczniów rocznika 2022 r. Do absolwentów YGL należą takie „gwiazdy” globalizmu jak była premier Nowej Zelandii Jacinda Ardern, która na niedawnym forum ONZ zachęcała do bezwzględnej cenzury i kontroli sieci.
Nic dziwnego, że określone grupy międzynarodowego interesu patrzą na Ukrainę z niemałym zainteresowaniem. Dzieląc skórę na niedźwiedziu, upatrują w powojennej odbudowie naszego sąsiada niezwykłą szansę realizacji totalistycznych planów zrównoważonego rozwoju. Niestety odbywa się to kosztem zdecydowanej większości Ukraińców, którzy stawiając czoła jednemu zagrożeniu, okazują się całkowicie bezbronni wobec zniewolenia innego rodzaju.
Piotr Relich