21 czerwca 2024

Ukraińska historia w polskich szkołach? Sprawdziliśmy od kiedy i kto za to zapłaci

Ukraiński resort edukacji przygotowuje właśnie specjalny program edukacyjny dla ukraińskich dzieci w Polsce. Czy wiadomo kiedy powstanie i kto za to zapłaci?  

8 kwietnia tego roku wiceminister edukacji, Joanna Mucha, zapytana na antenie Radia Zet przez Beatę Lubecką o możliwość nauki języka ukraińskiego przez dzieci w polskich szkołach, odpowiedziała: „dzieci mogą się uczyć języka ukraińskiego już dzisiaj (…). Język ukraiński jest oferowany i był oferowany w polskiej szkole”. Zaraz potem przekazała zaskakującą informację, że administracja w Kijowie przygotowuje specjalny program nauczania dla dzieci w polskich szkołach: „(…) strona ukraińska zaoferowała nam, że dla swoich dzieci przygotuje tak zwany komponent ukraiński, który będzie obejmował historię, geografię, literaturę i będą to realizowali we własnym zakresie”.

Sprawa stała się głośna i oburzyła część internautów. Trudno bowiem nie zadać sobie pytania, jaki jest sens wprowadzania przez polski resort edukacji języka ukraińskiego do polskich szkół oraz czym w istocie ma być ów „komponent ukraiński”? Doskonale wiadomo, że tym, co od lat dzieli Polskę i Ukrainę jest negacja przez naszych sąsiadów polskiej historiografii. Dla nas Bohdan Chmielnicki to warchoł i buntownik, sportretowany przez Henryka Sienkiewicza jako pyszałkowaty awanturnik pasjami nadużywający alkoholu. Dla Ukraińców to jeden z twórców ich państwowości. Z kolei Stepan Bandera czy Roman Szuchewycz to dla nas – i słusznie – niebezpieczni ideolodzy, współpracownicy Abwehry odpowiedzialni za akt ludobójstwa Polaków. Ukraińcy widzą w nich natomiast bohaterów walki o wolność, pomijając całkowicie krwawą historię ruchu, który stworzyli.

Wesprzyj nas już teraz!

Jak to realnie wygląda w ukraińskiej szkole? Jeszcze w 2017 roku, w reportażu, który ukazał się na wp.pl, jeden z Ukraińców mieszkających w Polsce opisywał, jak wyglądają lekcje historii na Ukrainie: „Wołyń jest dla Ukraińców abstrakcją. Wszystkie te wydarzenia zostały uproszczone do kilku idei: Bandera walczył o niepodległość i wszyscy wokół byli w tych czasach wrogami. Pokazuje się Wołyń jako rzeź, w której Polacy zabijali Ukraińców, a Ukraińcy tylko się bronili”.

Z pewnością zatem kwestię edukacji a szczególnie nauczania historii śmiało można dzisiaj wpisać w protokół rozbieżności pomiędzy Polską a Ukrainą. Jak poradzi sobie z tym polski resort edukacji negocjując nauczanie ukraińskiego programu edukacji w polskiej szkole? I – co równie ważne – kto za to wszystko zapłaci?

 

Warszawa nie wie, Kijów – tak

MEN na razie nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie, czego będą się uczyły dzieci z Ukrainy w ramach tzw. komponentu. Wiemy na pewno, że jest to inicjatywa strony ukraińskiej, która – tu możemy jedynie spekulować – mogła uznać, że przedłużająca się wojna z Rosją może sprawić, że wielu uchodźców zacznie stopniowo przyjmować kulturę kraju, w którym obecnie przebywają. Szczególnie dotyczy to dzieci, dla których czas edukacji to ważny etap formowania się tożsamości.

Ukraiński resort edukacji ma prawo proponować osobną ścieżkę edukacyjną dla młodych obywateli Ukrainy na podstawie prawa oświatowego, a konkretnie art. 165 ust. 15, w którym czytamy: „Dla osób niebędących obywatelami polskimi, podlegających obowiązkowi szkolnemu, placówka dyplomatyczna lub konsularna kraju ich pochodzenia działająca w Polsce albo stowarzyszenie kulturalno-oświatowe danej narodowości mogą organizować w szkole, w porozumieniu z dyrektorem szkoły i za zgodą organu prowadzącego, naukę języka i kultury kraju pochodzenia. Szkoła udostępnia nieodpłatnie pomieszczenia i pomoce dydaktyczne”. Tyle MEN.

Ciekawe jednak jest to, że – choć MEN twierdzi, iż żadne szczegóły komponentu nie są znane –wiceminister Joanna Mucha z całkowitą pewnością deklarowała w Radiu Zet, jakie przedmioty obejmie ukraiński program edukacji. Mowa była przecież o historii, literaturze czy geografii. Czy zatem na pewno MEN nic nie wie? Czy raczej – by zacytować nieśmiertelnego naczelnika Mieczysława Klonisza z filmu „Killer” – resort edukacji „wie, ale nie powie”? A może jeszcze inaczej: wie zbyt mało, by cokolwiek powiedzieć?

Kilka tygodni temu portal interia.pl uzyskał na ten temat informacje od strony ukraińskiej. To, czego nie wie polski MEN, wyjaśnia ukraiński resort. Jego przedstawiciele potwierdzają, że dzięki nauce ukraińskiego programu w Polsce, chcą „zachować tożsamość ukraińską, naukę języka oraz historii”. Strona ukraińska podała tez interii konkretne przedmioty, które znajdują się w komponencie. To wspomniane historia, literatura, geografia, ale też podstawy prawa, obrona Ukrainy czy wychowanie obywatelskie.

Przy czym edukacja dzieci ukraińskich w Polsce w oparciu o program określony przez Kijów nadal może być zdalna. Co więcej, niekoniecznie musi zostać wprowadzony cały komponent, szkoły państwa-gospodarza, twierdzi ukraiński resort edukacji, „mogą rozważyć niektóre elementy innych dyscyplin, jeśli jest to możliwe”.

 

Kto za to zapłaci?   

Polski resort edukacji ustalił jednak ze swoim ukraińskim odpowiednikiem, że od września 2024 roku dzieci ukraińskie zostaną objęte obowiązkiem szkolnym. A to oznacza, że trzeba znaleźć jakąś formułę, w ramach której oczekiwania ukraińskiego resortu edukacji w zakresie nauczania ich programu zostaną spełnione. I stąd zapewne rozmowy o wprowadzeniu komponentu.

Skoro jednak kwestia edukacji swoich obywateli leży gestii resortu ich państwa, to zasadne jest pytanie, kto za to wszystko zapłaci?

MEN twierdzi jednoznacznie, że za realizację ukraińskiego programu nauczania w polskich szkołach zapłaci strona ukraińska. Jest wszakże jedno „ale”. „Szkoły – pisze MEN – mogą nieodpłatnie użyczać na ten cel pomieszczenia lekcyjne”. Brzmi to nieco pokrętnie. Jeśli koszty ma pokrywać Kijów, to dlaczego strona polska ma świadczyć jakieś usługi „nieodpłatnie”? I – to po drugie – co to znaczy „nieodpłatnie”? Przecież utrzymanie sal lekcyjnych również kosztuje. Mówimy tutaj o takich kwestiach jak zachowanie czystości, kosztach amortyzacji infrastruktury (np. tablice i inne sprzęty służące do edukacji), a wreszcie o tak podstawowych sprawach jak prąd czy woda, które również kosztują. „Nieodpłatnie” zatem w tym przypadku oznacza jedno: zapłaci za to polski podatnik.

 

Problem z asymilacją?

Tym bardziej, że już obecnie strona polska ponosi koszty nauczania języka ukraińskiego. Z informacji, jakie otrzymaliśmy od MEN wynika, że traktowany jest on przez system edukacji jako język obcy. Uczy się go jednak znikomy odsetek uczniów, zatem są to dość ekskluzywne zajęcia. Według oficjalnych danych w roku szkolnym 2022/2023 w polskich szkołach uczyło się w sumie ponad 6 milionów dzieci. Z informacji MEN wynika, że język ukraiński wybrało zaledwie 16 502 uczniów. Co ciekawe, niemały odsetek uczących się tego języka widnieje w statystykach, jako uczniowie polscy. I tak na ponad 10 tysięcy uczniów uczących się ukraińskiego w przedszkolach prawie 4 tysiące to uczniowie polscy. Z kolei w szkołach podstawowych 622 polskich uczniów poznaje ukraiński (i 1088 ukraińskich). W szkolnictwie ponadpodstawowym język ukraiński właściwie nie istnieje. Uczy się go w sumie niespełna tysiąc uczniów z czego niewiele ponad 300 Polaków.

Trudno jednoznacznie przesądzać o interpretacji tych danych, ale niewykluczone, że osoby opisane w statystykach jako uczniowie polscy są w istocie zasymilowanymi lub częściowo już zasymilowanymi dziećmi z obywatelstwem polskim.

MEN nie potrafi dokładnie oszacować, jakie są koszty nauczania języka ukraińskiego w polskich szkołach. „Nauka języków obcych, tak jak inne zadania oświatowe, jest finansowana z części oświatowej subwencji ogólnej, natomiast nie jest możliwe wyliczenie kosztów nauczania języka ukraińskiego. Dodatkowo w poziomie wynagrodzeń nauczycieli występują istotne różnice pomiędzy poszczególnymi jednostkami samorządu terytorialnego. Jednostki Samorządu Terytorialnego mogą płacić nauczycielom stawki wyższe niż wynikają z ustawy Karta Nauczyciela” – informuje resort edukacji.

Z badań dotyczących barier edukacyjnych, przed którymi stoją młodzi migranci oraz uchodźcy z Ukrainy wynika, że jedną z przeszkód w nauczaniu jest nieznajomość języka, ale też niezrozumienie polskiego systemu edukacyjnego (na Ukrainie jest trzystopniowy system). Najkrócej mówiąc: wygląda na to, że Ukraińcy raczej niechętnie się asymilują a wielu pozostawia swoje dzieci na nauczaniu domowym, prowadzonym przez ukraińskie szkoły.

Trudno przewidzieć dzisiaj skutki wprowadzenia osobnego toku edukacji dla ukraińskich dzieci w postaci wspomnianego przez wiceminister Muchę „komponentu”. Na ile polska strona będzie miała wpływ na to, by ewentualne eliminować szkodliwe dla nas elementy nauczania o ukraińskiej historii, jak na przykład opiewanie zdrajcy, Bohdana Chmielnickiego? W jaki sposób potraktowana zostanie  rzeź wołyńska? Minister Barbara Nowacka twierdziła w jednym z wywiadów, że wszystko zostanie nazwanie po imieniu, tyle, że nie brzmi to wcale jak zapewnienie o jakimś systemowym kontrolowaniu przebiegu takich lekcji.

Nie wydaje się też, by pomysł komponentu był sposobem na asymilowanie ludności ukraińskiej w Polsce, która – jak przekonywali optymiści – ma stać się remedium na problem polskiej demografii. Niektóre interesy Polski z pewnością pozostają dzisiaj zbieżne z ukraińskimi, ale nie są nimi na pewno historiografia czy podstawy budowania ukraińskiej tożsamości narodowej. Ukraina buduje ją przecież także na kontrze do Polski. Czy na pewno polski rząd powinien przykładać do tego rękę? I czy można to tłumaczyć koniecznością pomocy Ukrainie w konflikcie zbrojnym z rosyjskim agresorem? Wydaje się, że większą rolę odgrywa w tym przypadku polityczna poprawność, bo niekoniecznie polski interes.

Krzysztof Gędłek

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij