Jeszcze zanim węgierski parlament zatwierdził zmiany w konstytucji, ograniczając m.in. możliwość agitacji przedwyborczej oraz definiując małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, na Zachodzie pojawiły się skrajnie krytyczne głosy. Dziś eurokraci grzmią, że trzeba albo wzmocnić Komisję Europejską, albo powołać instytucję, która będzie „pilnować demokracji” w krajach UE.
Zmiany konstytucyjne forsowane przez premiera Orbana rozzłościły organy unijne. Węgierski premier konsekwentnie ogranicza wpływy nomenklatury komunistycznej, która po 1989 r. nie została rozliczona z dawnych zbrodni. Byli aparatczycy zachowali najwyższe stanowiska w służbie cywilnej, sądownictwie, na uczelniach, w mediach i armii a grupa „byłych” wysoko postawionych komunistów wykorzystała transformację ustrojową do wzbogacenia się poprzez „prywatyzację” przedsiębiorstw państwowych. Podobnie jak w wielu innych krajach Europy Wschodniej, komuniści przemianowali się na socjaldemokratów i przyjęci zostali do międzynarodowej sieci partii socjaldemokratycznych. Członkowie węgierskiej socjaldemokracji wciąż piastują kilka wysokiej rangi funkcji w Parlamencie Europejskim i Komisji Europejskiej.
Wesprzyj nas już teraz!
Nic więc dziwnego, że kiedy premier Wiktor Orban „zabrał się za porządki” w kraju, na Zachodzie podniósł się alarm. Węgierskiemu premierowi zarzuca się „naruszenie podstawowych zasad demokratycznych rządów” m.in. poprzez ograniczenie uprawnień banku centralnego, mediów i wymiaru sprawiedliwości.
Tuż przed głosowaniem w parlamencie węgierskim w sprawie nowelizacji konstytucji czterech unijnych ministrów spraw zagranicznych wystosowało list do szefa Komisji Europejskiej. Do autora listu, niemieckiego ministra Guido Westerwelle dołączyli ministrowie Danii, Holandii i Finlandii. Postulowali oni przyznanie KE większych uprawnień, pozwalających na skuteczniejszą „kontrolę rządów prawa w krajach członkowskich UE”.
„Istnieją granice naszych rozwiązań instytucjonalnych, jeśli chodzi o zapewnienie zgodności z prawem UE – narzekali ministrowie.„Konieczny jest nowy, bardziej skuteczny mechanizm ochrony podstawowych wartości w państwach członkowskich… Komisja powinna odgrywać ważniejszą rolę… W ostateczności powinno się nawet móc zawiesić fundusze unijne” – pisali ministrowie.
Lewicowi eksperci zauważają, że UE nie wykorzystała w pełni swoich możliwości wpływu. Postulują, by zmieniła ona podejście do rządów państw członkowskich, które „utrudniają funkcjonowanie praworządności”.
Komentator brytyjskiej gazety „The Guardian,” Jean Werner Mueller uważa, ze UE zbyt rzadko przygląda się kwestiom demokracji w krajach unijnych, bardziej koncentrując się na problemach ekonomicznych. Mueller uważa również, że KE nie jest w stanie zastosować żadnych skutecznych sankcji wobec państw UE. Dlatego postuluje, by powołać instytucję odrębną od Komisji Europejskiej, która będzie na bieżąco monitorowała „demokracje” w różnych państwach unijnych, by zawczasu zaalarmować inne organy, mogące zastosować rygorystyczne sankcje.
Mueller zauważa, że ugodowe stanowisko Orbana, jakie zostało zaprezentowane podczas ostatnich rozmów z przedstawicielami KE, uśpiło władze unijne do tego stopnia, iż jeszcze całkiem niedawno Rada Europy pochwaliła Węgry za zmiany wprowadzane w kraju.
Brytyjski komentator obawia się, że Orbana będą naśladować inni politycy. Już to robi rumuński premier Victor Ponta, który zamiast zmieniać pojedyncze prawa, przygotowuje konstytucję, umacniającą pozycję jego partii.
Mueller wzywa do tego,by kraje UE powołały nową instytucję – Komisję Kopenhaską. Odwołuje się do tzw. kryteriów kopenhaskich, które kraje ubiegające się o członkostwo w UE muszą spełnić: demokratyczne rządy, państwo prawa, ochrona praw człowieka itp.
Zauważa, że w przeciwieństwie do sądu, taka instytucja nie tylko interweniowałaby w sprawach indywidualnych praw człowieka, ale również oceniała sytuację polityczną w kraju. Komisja Kopenhaska miałaby wszczynać alarm w razie, gdyby „udokumentowano systematyczne podważanie praworządności”. W rezultacie KE podejmowałaby interwencję, polegającą nacięciu funduszy europejskich. W razie, gdyby to nie skutkowało, Komisja miałaby wzywać państwa członkowskie do podjęcia decyzji o zawieszeniu prawa głosu danego kraju w Radzie Europy. Taka możliwość istnieje już w prawie UE, ale powszechnie uważa się, że jest to opcja, której nie należy wykorzystywać.
Brytyjski ekspert postuluje także, by przyznać znacznie większe uprawnienia KE, która w skrajnych warunkach występowałaby z wnioskiem o usunięcie danego państwa członkowskiego z UE.
Agnieszka Stelmach