Takim tytułem opatrzył jeden ze swoich artykułów „Dziennik Gazeta Prawna” stwierdzając, że część środków unijnych jest marnowana. Należałoby się raczej zdziwić, gdyby wszystkie były wydatkowane gospodarnie i celowo w całości. Ciężko bowiem, by tak było, skoro mowa o cudzych pieniądzach wydawanych na cudze potrzeby.
Powodem dumy dla polskiego rządu jest skala wydawania unijnych pieniędzy, wydajemy ich miesięcznie około 4 mld zł. Rocznie nasz PKB zyskuje ponoć dzięki inwestycjom współfinansowanym z funduszy europejskich dodatkowy 1 punkt procentowy. Mogłoby to być jednak o wiele więcej, gdyby wszystkie te pieniądze rzeczywiście szły na rozwój naszej gospodarki. Pytanie, czy w ogóle jest to możliwe?
Wesprzyj nas już teraz!
W ramach programów unijnych organizowane są spotkania, szkolenia, konferencje, których wpływ na rozwój gospodarczy jest wątpliwy. Rzecz jasna, ktoś te pieniądze, wydawane na przeróżne „warsztaty” zarobił, jednakże w świadomości tych, którzy je wpierw przekazują oraz tych, którzy je wydatkują, są one niczym manna z nieba, która nie jawi się efektem niczyjej pracy, nie ma więc komu stać na straży racjonalnego jej użytkowania.
Przykładem inwestycji, „sprowokowanych” niejako dostępnością unijnych dotacji, są baseny, które samorządy bardzo chętnie stawiały u siebie. – Gminy były skore do podejmowania się takich inwestycji, bo pływalnie są okazałe, można je było uroczyście otworzyć – wyjaśnia Jerzy Kwieciński, ekspert BCC, były wiceminister rozwoju regionalnego. – Dziś stanowią balast, nie zarabiają na siebie i trzeba do nich dokładać – dodaje.
W przyszłej perspektywie finansowej trzeba tak dobierać programy, aby w ich efekcie do gospodarki płynęły pieniądze, przez co będzie się ona szybciej rozwijała. Zdaniem Rafała Antczaka, wiceprezesa Deloitte Business Consulting, stawiać należy na rozwinięte regiony kraju. Tam bowiem unijne pieniądze będą lepiej pracować. – Tymczasem decyzją polityczną wydaje się je głównie w Polsce wschodniej. Tam szanse na to, że przyczynią się do większego wzrostu gospodarki, są najmniejsze – zauważa.
W ramach specjalnego programu promującego Polskę wschodnią wydano np. 683 tys. zł (niemal 580 tys. zł z Unii) na spotkanie przedstawicieli kilku gmin powiatów chełmskiego, tomaszowskiego i lubaczowskiego, na którym samorządy miały nawiązać współpracę. W efekcie gminy miały być „szerzej promowane i bardziej rozpoznawalne”.
Problem, którego wielu nie rozumie, tkwi w tym, że dodatkowy strumień pieniędzy właściwie znikąd, nie będący wytworem pracy wykonanej w danym systemie gospodarczym, wydatkowany przez państwo, a nie przez jednostki, jest sygnałem zakłócającym właściwą ocenę potrzeb gospodarczych. Stąd pojawiają się projekty, po których zrealizowaniu okazuje się, że nie są w stanie same na siebie zarobić, stają się niewydolne i trzeba do nich dokładać.
Tomasz Tokarski
Źródło: www.forsal.pl