9 maja 2012

Unia trzeszczy w szwach

W przededniu referendum w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej wszystkie ośrodki propagandowe przedstawiały kwestię polskiej akcesji jako wydarzenia w zasadzie bezalternatywnego. „Wspólną Europę” przedstawiano jako remedium na wszystkie kłopoty nie tylko naszego kraju, zbolałego po doświadczeniach PRL-u, ale także całego kontynentu.

Taką wizję roztaczali unijni entuzjaści w rodzaju obecnej eurodeputowanej Róży Thun. Jakież więc zdziwienie musiało ogarnąć poczciwców, którzy zaufali eurofanom i uwierzyli w zapewnienia o owocnej współpracy – w ramach brukselskiego konceptu – między narodami, o równouprawnieniu członków wspólnoty europejskiej i o gospodarczej potędze mogącej z powodzeniem konkurować nie tylko ze Stanami Zjednoczonymi, ale także z energicznie rozwijającymi się „tygrysami azjatyckimi”. Rzeczywistość okazała się mniej bajeczna – projekt polityczny, który miał zapewnić pokój i dobrobyt na długie lata, boleśnie przeżywa obecnie kryzys nie tylko gospodarczy, ale również kryzys wartości i tożsamości. W całej Europie wyczuwa się ferment zdolny rozsadzić unijny projekt od środka.

Wesprzyj nas już teraz!

 

W maju ubiegłego roku były przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek zaapelował do Niemiec, by wzięły większą odpowiedzialność za sprawy Unii Europejskiej, podkreślając, iż najludniejszy i najsilniejszy gospodarczo kraj UE jest kluczowym partnerem dla wszystkich państw europejskich. Pół roku później zawtórował mu minister spraw zagranicznych III RP Radosław Sikorski, apelując do Niemiec, aby dały z siebie więcej w sprawie rozwiązania kryzysu w Europie. Szef polskiego MSZ stwierdził ponadto, że do naszych zachodnich sąsiadów należy decydujący ruch w obronie strefy euro.

 

Niezadowoleni Niemcy


Problem polega jednak na tym, że tylko część elit politycznych Niemiec gotowa jest do wzięcia odpowiedzialności za Europę ze wszystkimi tego konsekwencjami, a lwia część niemieckiego społeczeństwa nie wydaje się zainteresowana tego typu posunięciem. Niemcy, które między innymi dzięki integracji europejskiej zrzuciły odium III Rzeszy i II wojny światowej, a także wróciły do gry na arenie międzynarodowej, coraz głośniej wyrażają swoje niezadowolenie z obecności w UE.

Problem polega jednak na tym, że tylko część elit politycznych Niemiec gotowa jest do wzięcia odpowiedzialności za Europę ze wszystkimi tego konsekwencjami, a lwia część niemieckiego społeczeństwa nie wydaje się zainteresowana tego typu posunięciem. Niemcy, które między innymi dzięki integracji europejskiej zrzuciły odium III Rzeszy i II wojny światowej, a także wróciły do gry na arenie międzynarodowej, coraz głośniej wyrażają swoje niezadowolenie z obecności w UE.

 

Obywatele Republiki Federalnej buntują się przeciw obciążaniu finansowemu swego kraju na rzecz UE jako całości oraz państw będących w złej kondycji ekonomicznej, z Grecją na czele, tym bardziej, że mieszkańcy zachodnich landów muszą po zjednoczeniu kraju płacić wciąż podatek solidarnościowy na odbudowę wschodniej części Niemiec. Coraz częściej mówi się także o konieczności powrotu Deutschmark.

 

Żeby sprawy jeszcze bardziej skomplikować, należy dodać, że niemiecki Trybunał Konstytucyjny wydał wyrok, iż wszystkie zobowiązania finansowe Niemiec w ramach UE muszą zostać najpierw zatwierdzone przez Bundestag. Wyrok ten tworzy nową rzeczywistość prawną, paraliżując poniekąd UE.

 

Antyunijne nastroje u naszych zachodnich sąsiadów które objęły już ponad 21 procent społeczeństwa dodatkowo potęguje pragnienie otwarcia się Europy na Turcję.

 

Francja odrzuci Schengen?

 

We Francji, drugim obok Niemiec głównym rozgrywającym UE, również rosną nastroje antyunijne. Francuzi, przeżywający właśnie wyborczy karnawał, od prawa do lewa upatrują zła w Unii Europejskiej.

 

Przywódczyni prawicowego Frontu Narodowego Marine Le Pen i trockista Jean‑Luc Melenchon niemal jednym głosem, choć z różnych powodów, mówią na temat wyprowadzenia Francji z UE, rezygnacji z euro w obecnym kształcie i postawieniu barier dla ochrony francuskiego handlu. Z kolei główni aktorzy w wyścigu do Pałacu Elizejskiego, Nicolas Sarkozy i Francois Hollande, znając obecne nastroje społeczne, prześcigają się w eurosceptycznych deklaracjach. Urzędujący wciąż prezydent przyrzeka wycofanie Francji z systemu ruchu bezwizowego z Schengen, dopóki nie zostaną wprowadzone nowe zasady kontroli granicznych, i grozi zamrożeniem całego wkładu Francji do unijnego budżetu do czasu spełnienia przez różne kraje Unii konkretnych wymogów. Hollande odpowiada zablokowaniem paktu fiskalnego, dotyczącego dyscypliny budżetowej krajów eurosfery.

 

 Jak napisał w Polska The Times” Charles Bremner, Francuzi, którzy w roku 2005 odrzucili konstytucję europejską, postrzegają Unię jako sterowany przez Wielką Brytanię spisek, mający na celu uwolnienie sił kapitalistycznego zła i rozmontowanie francuskiego modelu socjalnego.

 

Lawina z Wielkiej Brytanii?

 

Brytyjczycy z kolei widzą w brukselskim projekcie wspólnej Europy twór totalnie biurokratyczny, wprowadzający nowe prawa, które podnoszą koszty i przyczyniają się do wzrostu fali imigracji. Obecny premier Wielkiej Brytanii, David Cameron, choć sam jest zwolennikiem pozostania Zjednoczonego Królestwa w Unii, musi liczyć się nie tylko z własnym zapleczem, które życzyłoby sobie referendum w sprawie ewentualnego wystąpienia z UE, ale też z faktem, że aż 49 procent Brytyjczyków pragnie pożegnać coraz bardziej uwierającą wspólnotę.

 

Brytyjski premier twierdzi, że państwa członkowskie powinny odzyskać od Brukseli znaczną część kompetencji, zwłaszcza w sprawach socjalnych i rynku pracy. Nastroje antyunijne Cameron chce wykorzystać, by uzyskać od Brukseli ustępstwa. Czy tym samym podgrzeje nastroje do tego stopnia, że niezbędne będzie przeprowadzenie referendum? Gdyby do tego doszło, mogłoby to spowodować lawinę, która zmiecie z powierzchni ziemi brukselską biurokrację.

 

Duńczycy przywracają granice

 

Kolejnym problemem UE jest masowy napływ imigrantów z Afryki Północnej po ostatniej „arabskiej zimie ludów”. Pierwszym przystankiem na drodze afrykańskich imigrantów do Europy była włoska wyspa Lampedusa, z której trafili oni do Włoch kontynentalnych, a po otrzymaniu wiz, kierowali się do kolejnych krajów europejskich. Spowodowało to nie tylko wzrost napięcia w stosunkach na linii Rzym‑Paryż, ale również ogólnoeuropejską dyskusję o potrzebie reformy strefy Schengen w celu lepszego zabezpieczenia granic. Kulminacyjnym punktem owej dyskusji okazała się kontrowersyjna decyzja rządu duńskiego o przywróceniu kontroli na granicy ze Szwecją i Niemcami.

 

Grecka mina

 

Miną, na której strefa euro może wylecieć w powietrze, jest bankrutująca Grecja. Pogrążona w chaosie i strajkach Hellada pęcznieje jednocześnie od planów pomocowych. Kolejne pakiety pomocowe mają – jak się powszechnie twierdzi – uratować Grecję przed bankructwem. Jednak pomimo iż były one przegłosowywane w greckim parlamencie, w odczuciu niektórych analityków Grecja i tak uznawana jest już za bankruta. Chodzi w gruncie rzeczy jedynie o przeciągnięcie agonii w czasie, aby jak najmniej ucierpieli wierzyciele Grecji, czyli banki i rozmaite instytucje finansowe, które zainwestowały kiedyś w greckie papiery dłużne.

 

Coraz głośniej mówi się o wyjściu Grecji ze strefy euro. Jak twierdzi politolog Grzegorz Kostrzewa‑Zorbas, do takiego rozwiązania namawiają Grecję między innymi Niemcy, choć nie na poziomie oficjalnym. Niemcy chcą skłonić ten kraj do przeprowadzenia reform społecznych i ustrojowych, a przy tym sprawić, by taki przykład przestraszył innych. Dlatego należy Grecję ze strefy euro usunąć. Byłoby to o tyle korzystne, że nowa waluta zostałaby zdewaluowana, co pozwoliłoby Grecji uratować się z kryzysu wzrostem eksportu przy ostrym spadku importu, a to z kolei poprawiłoby bilans handlowy i napędziłoby gospodarkę. Ale mogłoby też pociągnąć za sobą powolny demontaż strefy euro…

 

Klaus o integracji bez iluzji

 

Nie jest tajemnicą, że eurokraci mają duży problem z postkomunistycznymi członkami Unii, w szczególności z Czechami i Węgrami. Na początku roku 2012 poparcie dla UE spadło w Czechach do rekordowego poziomu 37 procent!

 

Prezydent Czech Vaclav Klaus – który złożył swój podpis pod Traktatem Lizbońskim niejako postawiony pod ścianą – to jeden z bardziej aktywnych krytyków Unii Europejskiej. W wydanej w marcu bieżącego roku książce Integracja europejska bez iluzji nie oszczędza Unii jako tworu biurokratycznego, a na szefach rządów Niemiec i Francji – jako realnych przywódcach UE – nie zostawia suchej nitki, pisząc między innymi: Nie ma tygodnia, w którym nie doszłoby do spotkania dwójki Sarkozy – Merkel, która za nas i bez nas, z zatroskanymi twarzami oraz profesjonalnie wyćwiczonymi uśmiechami, „rozstrzyga” przyszłość naszego kontynentu.

 

Prezydent Czech ostrzega przed powołaniem unii podatkowej, rozważanej przez niektórych polityków. Klaus bowiem opowiada się za Europą współpracujących ze sobą narodów i jest wrogiem brukselskiego superpaństwa, które jego zdaniem gospodarczo nie ma szans przetrwać.

 

Warto przypomnieć, że Czechy jako jedyny kraj regionu nie podpisały paktu fiskalnego lansowanego głównie przez Niemcy.

 

 

Tekst jest tylko fragmentem artykułu Bogusława Bajora. Na stronie Księgarni Kontrrewolucji: ksiegarnia.piotrskarga.pl znajdą Państwo 26. numer magazynu „Polonia Christiana”, w którym publikujemy całość powyższego artykułu.

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij