20 lutego 2024

Upadek szkoły. Do czego chce nas doprowadzić nowa komuna?

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Nie gasną emocje wokół planów resortu edukacji. I dobrze, gdyż jest to jeden z kluczowych obszarów suwerenności narodu, który właśnie jest celowo niszczony.

Pretekstem do napisania tego tekstu stał się inny artykuł, zamieszczony w „Dzienniku Gazecie Prawnej”, który to wystosował prośbę o sondę do Ogólnopolskiego Forum Oświatowego Nauczycieli i Dyrektorów. I z tej ankiety wyszło, że z puli pytanych nauczycieli ponad 42% „średnio” ocenia istniejące zasady zadawania prac domowych, „dobrze” 31,5%, „źle lub bardzo źle” – ponad 20%, ograniczyć prace domowe chce 68,5%, zlikwidować niemal 8%, około 23% chce zostawić zasady bez zmian.

Namysł nad tą publikacją nasuwa jednak wątpliwości. Co to za organizacja, którą proszono o ankietę? Czy zajmuje się sprawami dydaktyki, czy administracji szkolnej? Czy nie można było zwrócić się do nauczycielskich związków zawodowych lub profesjonalnych instytucji naukowych, zajmujących się statystyką? Według jakiej metodologii przeprowadzono ankietę? Ilu nauczycieli przepytano? W jakich typach szkół? W tym samym czasie branżowe czasopismo oświatowe „Głos Nauczycielski” prowadzi swoją ankietę. Pytano konkretnie – o zapowiadane zmiany dotyczące zadawania prac domowych. Na dzień 8 lutego wzięło udział 697 osób, odpowiedzi są następujące: „uważam, że taka zmiana powinna najpierw być skonsultowana ze środowiskiem oświatowym” – 43%; źle oceniam planowaną zmianę – 30%; zaczekam na projekt rozporządzenia, by wyrobić sobie zdanie – 9%; dobrze oceniam planowaną zmianę – 17%; trudno powiedzieć – 1%.

Wesprzyj nas już teraz!

„Edukacyjne” mity

Cóż wynika z tych cyferek? Od dawna jesteśmy pod przemożnym wpływem propagandy, mieszającej prawdę z fałszem. Propaganda ta uwielbia dzielić społeczeństwo na wrogie obozy i napuszczać nawzajem na siebie. Żeby to zrozumieć, należy wpierw przypomnieć rzeczy oczywiste i obalić kilka mitów.

Pierwszy powszechny mit, wprowadzony przez propagandę przedstawia zadania domowe zadawane uczniom, jako morderczy przymus ze strony sadystycznych nauczycieli, którzy są trybikami systemu edukacji, czyli okrutnego aparatu przymusu, służącego tylko temu, aby totalitarne państwo prało dzieciom  mózgi za pomocą wiedzy. Mit ten łączy się z drugim, który głosi, że wiedza nie jest ważna, bo to, co naprawdę ważne i przydatne w życiu zamyka się w samym człowieku – jego autentyczność, emocje, przeżycia i spontaniczna, radosna twórczość. Dlatego należy bronić się przed wiedzą szkolną, bo ta może wypaczyć charakter.

Obydwa mity pochodzą z gabinetów neomarksistowskich myślicieli szkoły frankfurckiej – Fromm, Adorno, Marcuse, Horkheimer, Reich. Wszyscy oni wykonali ogromną pracę, aby wywrócić do góry nogami kulturę europejską. Jedną z jej podstaw jest nauka, bazująca na wiedzy, zdobywanej przez wieki. Jest ona następnie przekazywana kolejnym pokoleniom, które na tej podstawie mają już gotowy dorobek, do którego dokładają swoje osiągnięcia. I tak ludzkość coraz lepiej poznaje rzeczywistość, dzięki czemu żyjemy w cywilizacji wysokich technologii.

Intelektualny dorobek ludzkości umożliwia nam życie w poszanowaniu praw podmiotowych, bezpieczeństwie i dobrobycie. Aby ten stan utrzymać i rozwijać, kolejne pokolenia muszą przejąć wiedzę wcześniejszych. Ma ona kilka poziomów.

Najniżej jest poziom elementarny, którym zajmuje się szkoła podstawowa. Tu wiedza jest taka sama dla wszystkich uczniów, ponieważ są to kwestie bazowe, niezbędne dla każdego w życiu dorosłym. Do szkoły podstawowej chodzą dzieci w wieku 7-15 lat. W tym czasie przechodzą doniosłe zmiany psychofizyczne, umożliwiające przyswajanie coraz poważniejszej wiedzy. Jednak dzieci i młodzież nie mają wykształconych umiejętności zarządzania swoim życiem, dlatego muszą żyć pod opieką i kierunkiem dorosłych. Ci mają obowiązki właściwie kierować ich rozwojem.

Jednym z obowiązków jest stopniowe wprowadzanie dzieci do skarbnicy wiedzy ludzkości. Dlatego program nauczania dla szkoły podstawowej jest przygotowany tak, by każdy człowiek, nawet mało zdolny był w stanie go przyswoić. Wymaga to ćwiczeń, opierających się na licznych powtórzeniach. W ten sposób oprócz wiedzy kształtują się w dziecku także pozytywne nawyki, etos pracy, wytrwałość, umiejętność rozwiązywania problemów, zdolność pokonywania własnych słabości, umiejętność radzenia sobie ze stresem, panowanie nad emocjami.

U różnych dzieci następuje to w różnym stopniu i w różnym momencie, jednak u każdego widać pozytywne skutki edukacji szkolnej. Prawidłowość tego procesu wymaga zasad. Jedną z nich jest wymóg – konieczność opanowania minimalnego poziomu wiedzy, aby uczeń mógł otrzymać promocje do następnego etapu edukacyjnego. Nauczanie jest podzielone na jednostki lekcyjne, aby dzieci nadmiernie nie przemęczać.

Tu pojawia się następny mit, głoszący, że cała wiedza powinna być przyswojona podczas lekcji. Jest to niemożliwe. Zwolennicy tej tezy uwierzyli w bajkę, że jest jakaś magiczna metoda, dzięki której każde dziecko w każdej klasie w każdej szkole na każdej lekcji z każdego przedmiotu nauczy się wszystkiego, co przedstawi każdy nauczyciel. Nie ma takiej metody, nie  było i nigdy nie będzie. Dzieci są różne, mają różne możliwości intelektualne, różnie dojrzewają emocjonalnie. Nie da się zastosować do każdego dziecka i każdego nauczyciela jednego wzorca, dlatego lekcja jest od tego, aby nauczać – czyli wskazać kierunek. Dalsza praca, czyli uczenie się należy już do ucznia, co wymaga skupienia.

Kolejny mit polega na powielaniu emocjonalnego obrazu dziecka, które po ośmiu godzinach katorgi w szkolnej kopalni wraca wycieńczone do domu, w którym musi jeszcze 4 godziny ślęczeć nad niepotrzebnymi zadaniami. Przez to nie ma czasu na kontakt z rodzicami i rodzeństwem oraz na rozwijanie swoich kreatywnych pasji. Naprawdę jest tak: za Pierwszej Komuny w szkole podstawowej nie działy się takie rzeczy. Plany były układane tak, aby nie przekraczać 5 godzin lekcyjnych w klasach niższych podstawówki, i 6 w klasach wyższych. W klasie VII i VIII sporadycznie zdarzały się przypadki 7 godzin lekcyjnych. Ale potem przyszli reformatorzy III RP, którzy zaczęli wszystko zmieniać pod dyktando globalistów, i wszędzie musieli wprowadzić nowe zasady. Większość patologii szkolnych, to zasługa właśnie tych zapalonych reformatorów i ich manii bezrefleksyjnego wprowadzenia wszystkiego, co przyślą globalni sponsorzy.

Prawidłowo prowadzona edukacja nie obciąża nadmiernie dzieci i dostosowuje wymogi do ich okresu rozwojowego. Prawidłowo pracujący nauczyciele mają pewną swobodę i elastyczność w swojej pracy. Należy też pamiętać, że inny jest charakter prac domowych w nauczaniu początkowym, inny w klasach IV-VI, inny w VII-VIII. Nauczanie początkowe to kształcenie podstawowych umiejętności i wiedzy. Jest to niezbędne, aby uczeń mógł osiągnąć cokolwiek więcej. Rzadko które dziecko nauczy się pisać, czytać i rachować na lekcjach, bez ćwiczenia w domu pod okiem rodziców. Im dalej, tym poważniejsza i bardziej rozległa wiedza. Stopniowo rozwija się mózg młodego człowieka i jego zdolność panowania nad  emocjami i popędami.

Naprawianie psuciem

Jedną z metod zepsucia tego, co było dobre okazała się wielka reforma Buzka z lat 1998 – 1999. Dokonano kompletnej przebudowy systemu, dla której koronny argument brzmiał: „bo tak jest na Zachodzie”. Władzę nad szkołą podzielono między Rząd i samorząd, jednocześnie nie rozdzielając precyzyjnie kompetencji. Wieszczono, że teraz rodzice sami będą decydowali o przyszłości swoich dzieci dzięki samorządowi, bo przecież ludzie na dole najlepiej wiedzą, co jest dla nich dobre. Okazało się, że ludzie owszem, zabiegają o dobro dzieci, ale zwykle  tylko własnych, o inne już się nie troszcząc. Samorząd chętnie szukał oszczędności w szkolnictwie, rychło więc rozpoczęła się wielka akcja likwidacji szkół w Polsce. Na pierwszy ogień poszły wiejskie „tysiąclatki”. Dzieci były komasowane w coraz większe klasy, a nauczycielom groził bruk.

Szkoły ponadpodstawowe też nie były bezpieczne, organy prowadzące zwykle co roku próbowały zlikwidować jakiś oddział klasowy. Dyrekcjom i nauczycielom powiedziano, że teraz sami muszą zadbać o swój los, bo jest kapitalizm, więc szkoły zostały zmuszone do działań handlowych, aby utrzymać zatrudnienie i zarobić na koszta. Nauczyciele zamiast uczyć musieli jeździć po okolicznych powiatach jako marketingowcy, a ponieważ po buzkowej reformie pieniądze szły za uczniem, konieczne stało się powszechne przyjęcie zasady: „brać wszystko, co się rusza”. Jednocześnie trwały skorelowane operacje propagandowe. We wszystkich istniejących mediach i publikatorach już od początku lat 90-tych pojawiła się coraz bardziej agresywna propaganda, wymierzona w wiedzę, zasady, dyscyplinę, zadania domowe i oceny.

W tym samym czasie zagnieździły się wokół ministerstwa pewne organizacje pozarządowe, będące ekspozyturą globalistów, transferujące do Polski osiągnięcia zachodniej pedagogiki. W tym czasie był to już bez wyjątku neomarksizm i postmodernizm, związane ze sobą prądy, których celem jest zniszczenie podstaw kultury Zachodu. Z tego źródła pochodzi większość szkoleń, którym poddawani są nauczyciele od początku XXI w. Wszystko można streścić do prostej zasady: nie nauczaj, nie wymagaj, nie oceniaj, afirmuj. Jednocześnie do rodziców szedł propagandowy przekaz, że wszystko im się należy, nie muszą wysilać się oni ani ich dzieci, a jeśli jest jakiś problem z nauką, to zawsze winna jest szkoła.

Na skutek tego konglomeratu wpływów szkoła coraz bardziej zaczęła przypominać dom wariatów. Żeby przyciągnąć coraz bardziej wybrednych i roszczeniowych rodziców i by nie narazić się na likwidację etatów szkoły zaczęły się przymilać do wszystkich. Zrezygnowano z części wymogów, żeby nikt nie chciał zmienić szkoły; zmniejszono ilość zadań domowych, bo dzieci i rodzice ich nie lubią; praktycznie zrezygnowano z odpytywania przy tablicy, bo dzieci się stresują; mocno ograniczono powtarzanie klasy, żeby się nikomu nie narazić; zaczęto zawyżać oceny, stawiając masowo piątki i szóstki i unikając jedynek.

Jednocześnie nauczycielom zakazano większości działań wychowawczych i dyscyplinujących. Przyjęto bowiem  kolejne magiczne założenie, że wszystkie dzieci są grzeczne, wybitnie zdolne i palą się do nauki, a tylko źli nauczyciele blokują im rozwój osobisty. Szkoła miała stać się miejscem wesołym, które będzie dla ucznia bardziej atrakcyjne, niż gry komputerowe. Dlatego też coraz częściej zamiast realizacji programu nauczania zaczęto podejmować aktywności rozrywkowe – celebracja dziwnych dni czegoś-tam, zawsze związana z dodatkową pracą dla nauczycieli i rodziców oraz przerwaniem normalnego toku pracy szkoły.

Placówka stała się miejscem gorączkowej gonitwy za kolejnymi atrakcjami i zabawami. Sfrustrowane nauczycielki stały się podatne na nowinki pedagogiczne, wprowadzane szerokim nurtem w ramach innowacji pedagogicznej. Pod miłymi hasłami nowoczesności, nauki, aktywizacji, kreatywności, innowacyjności, krytycznego myślenia wprowadzono metodykę pedagogiki krytycznej, całkowicie bazującej na neomarksizmie, udającej naukową dydaktykę. Przez to jednak coraz mniej czasu pozostaje na naukę, i to jest jedna z przyczyn niewyrabiania się z programem i przenoszenia pracy do domu.

Jednocześnie trwał jeszcze inny proces: zaczęto przyjmować do zwykłych szkół dzieci z różnymi dysfunkcjami psychicznymi. Wówczas jeszcze nie wiedziano, że jest to wstęp do Edukacji Włączającej, czyli systemowej antyedukacji. Wtedy nie zmuszano, jak to się robi teraz, tylko zachęcano, a szkoły przekonywano wielokrotnie większą subwencją na dysfunkcyjnego ucznia. W ramach tego procesu szeroko otwarto furtkę do wyłudzania przez rodziców opinii i orzeczeń o specjalnych potrzebach edukacyjnych. Obecnie jest to tak daleko posunięte, że jeśli rodzic zechce, otrzyma certyfikat, świadczący, że jego dziecko ma jakąś dysfunkcję. Dzięki temu uczeń jest zwolniony z pewnych rygorów, a nauczyciel musi dostosować swoją pracę do jego indywidualnych potrzeb. Nie ma obecnie prawie już wcale klas bez kilku takich przypadków, a bywa ich nawet kilkanaście.

Obowiązki, spadające na nauczycieli z tego tytułu są niewykonalne, a przy tym odrywają od normalnej pracy, i to też wpływa na to, że nie mają czasu zrealizować programu i muszą zadawać do domu. Kolejną tajemnicą poliszynela jest odmowa współpracy ze strony części uczniów, i zjawisko to narasta. Często łączy się z agresją i przemocą z ich strony. Źródłem tych zachowań jest wszechobecna antykultura masowa, docierająca do młodych głów ze wszystkich źródeł. Stamtąd pochodzą wzorce zachowań. Rodzice tych uczniów są zwykle albo nieobecni fizycznie, albo mentalnie, nie reagują na sygnały od nauczycieli, nie starają się wychować swoich dzieci lub wręcz nastawiają ich przeciwko szkole.  Nauczyciele pozbawiono większości narzędzi wpływu wychowawczego, dlatego coraz częściej stosowaną metodą jest wzywanie policji.

Zadanie szkoły 

Należy odnieść się do kolejnego mitu, jakoby szkoła nie przygotowywała do rynku pracy. Jest to slogan powtarzany powszechnie i bezrefleksyjnie. Szkoła podstawowa z założenia nie może przygotować do pracy, bo dzieci w tym wieku jeszcze nie pracują. Podstawówka ma przygotować absolwentów do dalszych etapów kształcenia i dać wiedzę uniwersalną. Tu natykamy się na następny mit, że szkoła uczy rzeczy niepotrzebnych, i zwykle wymieniany jest przysłowiowy pantofelek i wielomiany. Nawet dzielenie z resztą i tabliczka mnożenia są podważane. Obalenie tego mitu wymaga zrozumienia, że żadna wiedza nie jest zbędna, a mózg nie przeciąża się tak, jak twardy dysk.

Wiedzę ze szkoły podstawowej można podzielić na trzy grupy: 1.wiedza zawsze potrzebna każdemu, 2.wiedza, która zostanie wykorzystana w przyszłości, 3.wiedza, która nie zostanie wykorzystana. Problem polega na tym, ze na poziomie podstawówki nikt nie może przewidzieć o rozdziale grupy 2 i 3. Jednak nawet ta wiedza, która nie zostanie wykorzystania jest przykładem dydaktycznym, uczącym dziecko poznawania świata, pozwalającym na wykształcenie własnych metod uczenia się, kształtującym etos pracy.

Młodzież po ukończeniu szkoły podstawowej ma do wyboru cały wachlarz możliwości – licea, technika, szkoły branżowe, artystyczne. Na tym etapie następuje profilowanie i młody człowiek wybiera swój kierunek kształcenia i rozwoju. Tutaj następuje kształcenie pod kątem konkretnego zawodu i nauczane są umiejętności praktyczne. Nie jest więc prawdą, że szkoła nie przygotowuje do pracy. Owszem, przygotowuje, ale napotyka na cztery ograniczenia. Pierwsze, to coraz częstszy brak współpracy ze strony uczniów i rodziców. Skoro nie chcą się uczyć, to się nie nauczą. Brak kindersztuby wyniesionej z domu, pokłosie „róbta co chceta”.

Coraz częściej w szkołach ponadpodstawowych uczniowie przychodzą jak do restauracji i czekają na obsługę, a nauczyciel ma być kelnerem, cudotwórcą, błaznem i coachem w jednej osobie. Drugie, coraz niższy poziom wiedzy i umiejętności po szkole podstawowej, z przyczyn, przedstawionych powyżej.

Trzecie, brak nauczycieli przedmiotowych i zawodów praktycznych. Nie ma żadnego programu rządowego na zwiększenie ich liczby. Ten brak nauczycieli jest łatwy do wyjaśnienia: ciągłe reformy, czyli chaos nieustający; mnóstwo niewykonalnych i zbędnych obowiązków; konieczność dostosowania się do nastroju uczniów i fanaberii części rodziców; pogarda i wrogość ze strony ministerstwa i społeczeństwa; niewielkie możliwości oddziaływania na uczniów; liczne przypadki dysfunkcji psychicznych i patologii  społecznej.

Dotarliśmy do kolejnego mitu przedstawiającego przemocową nauczycielkę, wyżywającą się na uczniach, jak Landryna z Hoghwartu. Rzeczywistość jest zgoła odmienna, zasadniczo odwrotna. Większość nauczycieli to kobiety po 40-tym roku życia. Przeciwko sobie mają grupę kilku- i kilkunastolatków, których rozpiera energia młodości, wzmocniona wszechobecnym cukrem, działającym na nich jak amfetamina i smartfonowym rozedrganiem emocjonalnym. W dodatku młodzi ludzi są masowo deprawowani przez wszechobecną antykulturę.

Codziennością szkół na Zachodzie i coraz częściej też w Polsce jest wulgarność, przemoc, agresja i seksizm ze strony uczniów wobec nauczycielek i nielicznych już nauczycieli. Szkoła jest jedynym środowiskiem w Polsce, w którym dochodzi do codziennej masowej przemocy psychofizycznej wobec kobiet, a sprawcami są dzieci i młodzież. Jest to skutek czynników opisanych wyżej, a także permisywnego wychowania, rozwodów oraz degrengolady moralnej rodziców tych uczniów. Nauczycielka może więc zostać obrażona, opluta, pogryziona, pobita, molestowana, i dalej musi być miła, bo inaczej to ona zostanie oskarżona o przemoc, mobbing lub molestowanie, postawiona w stan oskarżenia, a wówczas wszystkie systemy – edukacyjny i prawny staną po stronie ucznia lub uczennicy, zostawiając nauczycielkę samą na pastwę prokuratury i agresywnych mediów.

Niech więc się nikt nie dziwi, że nie ma nowych nauczycieli. Już niedługo nie będzie miał kto nauczać. Wreszcie przyczyna czwarta to niedostatek bazy dydaktycznej. Tak samo, jak większość innych patologii zawdzięczamy to reformatorom III RP, działającym w interesie globalistów. Gdy na skutek planu Balcerowicza / Sachsa zlikwidowano w Polsce dużą część przemysłu i PGR-y, skutkiem ubocznym była analogiczna likwidacja kształcenia technicznego i zawodowego.

Szkoły usilnie chciały się dostosować do potrzeb rynku pracy, a te potrzeby niepodzielnie dyktowały zachodnie korporacje, budujące swoje siedziby na gruzach zlikwidowanej bazy produkcyjnej, oczekujące kompetencji miękkich. Powstało więc wiele pseudouczelni dających niby-wiedzę, a także mnogość niepotrzebnych nikomu kierunków kształcących obecny prekariat, ale za to zlikwidowano mnóstwo klas i profili techniczno – zawodowych. W latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych wyrzucano maszyny i narzędzia, burzono warsztaty, przekształcano pracownie na sale komputerowe, a zamiast majstrów angażowano psycholożki. Potem przemysł zaczął się odradzać, ale po tamtej katastrofie wciąż nie odrobiliśmy braków. Jest to tym trudniejsze, że porządny fachowiec bez trudu znajdzie dobrze płatną pracę, a za te pieniądze, które można zarobić w szkole, lepiej iść na kasę do marketu, niż użerać się z wyżej wymienionymi problemami.

Oceny są szkodliwe?

Kolejny mit to oceny. Propaganda, powtarzana bezrefleksyjnie twierdzi, że klasyczne oceny szkolne są szkodliwie dla zdrowia psychicznego, bo stresują, wyrażają stronniczy pogląd nauczyciela i nie dają uczniowi i rodzicowi informacji zwrotnej o postępach. Zamiast tego proponuje się tzw. ocenę opisową lub całkowitą likwidację, a to z tego powodu, że w realnym życiu jakoby nikt nikogo nie ocenia. Jak większość współczesnych mitów edukacyjnych, ten też wywodzi się z neomarksistowskiej szkoły frankfurckiej.

W warunkach szkoły masowej, gdy w jednej placówce jest kilkuset uczniów, a w jednej klasie ponad dwudziestu nie da się inaczej. Co innego, gdyby ktoś miał nauczyciela tylko dla siebie, wtedy można ocen nie stosować wcale. Jednak w świecie realnym musimy mieć miernik prosty i sprawny w stosowaniu. Oceny opisowe są zazwyczaj nużącą, mętną poprawnościową nowomową, z której nikt niczego się nie dowie.

Nie jest też prawdą, że w dorosłym życiu nie ma ocen. Owszem, są, i to powszechne. Każdy jest oceniany i sam ocenia. Ocenia się towar przed wyborem i usługę przed zapłatą, wspólnika do interesu i kandydata do małżeństwa. Pasek z wypłatą jest oceną, jaką większość ludzi otrzymuje co miesiąc. Wspomniany stres owszem, pojawia się,  i jest to jeden z tych stresów, który powinien się pojawić w tym właśnie wieku, aby uodpornić ludzi na prawdziwe stresy życia dorosłego.

Z mitem ocennym związany jest mit testowy. Głosi on, że ta szkoła, w której są podstawy programowe, wymogi, oceny i prace domowe posługuje się testami, które łatwo skopiować z internetu. Za dowód podaje się maturę, opartą na testach i kluczu odpowiedzi. Tymczasem za Pierwszej Komuny testów było jak na lekarstwo, a o kluczu nikt nie słyszał. Ostatni, jaki znano, marksistowsko – leninowski został zarzucony już dawno, nigdy zresztą nie objął szkół elementarnych. Postęp przyszedł wraz z reformami buzkowymi. Zlikwidowano egzamin dojrzałości zastępując go Nową Maturą, opartą ściśle na formalnych odpowiedziach testowych i ścisłym kluczu odpowiedzi. Postępowcy uzasadniali to właśnie postępem i koniecznością nadganiania Zachodu.

Rzeczywiście, część odpowiedzi arkuszy maturalnych sprawdzały maszyny, Polska liderem cyfryzacji. Pozostałe treści sprawdzali co prawda ludzie, ale pilnowani przez nadzorców postępu i zmuszeni do ścisłego przestrzegania kluczy odpowiedzi działali jak roboty. Uczeń nie mógł zastosować wyrażenia bliskoznacznego, ale takie, którego domagał się system. Nawet za Stalina panowała większa swoboda naukowa. Do takiej konstrukcji najważniejszego egzaminu dostosowano większość pozostałych, a do nich pozostałe piętra sprawdzania wiedzy. Uzasadniano to obiektywizacją sprawdzania, równością w ocenianiu, koniecznością dostosowania się do zasad, obowiązujących w UE. W efekcie szkoły wszystkich szczebli w zakresie kształcenia ogólnego przyjęły system testowy, który rzeczywiście nie rozwija uczniów i nie sprawdza wiedzy, ale wszyscy już się do niego przyzwyczaili. Najprościej byłoby zrezygnować z testów i powrócić do praktyki, gdzie nauczyciel dyktował pytania lub pisał na tablicy. Dziś jednak trzeba uczniom dostarczyć kserówki, bo nie chce im się pisać, o czym oni sami mówią wprost bez zażenowania, a niektórzy mają  nawet orzeczenie, że pisać ręcznie wcale nie muszą.

Zadania to absurd?

I mamy oto świeżą dostawę kolejnych mitów. Nasza nowa „ministra” edukacji w wywiadzie dla stacji TVN24 (a jakże) wypowiada się przeciw pracom domowym twierdząc, że to absurd. Nauczyciele nie chcą bowiem sprawdzać osiągnięć sztucznej inteligencji. To kolejny mit, że tzw. sztuczna inteligencja potrafi odrobić każde zadanie domowe. Zadanie testowo – schematyczne owszem, ale zadanie twórcze od razu nauczyciel rozpozna.

Jest to typowe myślenie lewackie – jeśli istnieje jakiś mechanizm społeczny, i pojawia się w nim jakiś problem, nie należy dążyć do naprawy, tylko usunąć cały mechanizm. Pani minister jak widać nie wie, po co są i jak działają prace domowe.

Napisałem powyżej, ale jeszcze powtórzę – dla utrwalenia wiedzy. Można ją bardzo łatwo sprawdzić podczas sprawdzianu czy indywidualnej odpowiedzi. Kto bawił się AI, ten nie będzie umiał, kto się uczył, ten odpowie. Na to jednak postępowcy już mają pomysł – skoro usuną zadania domowe, to uczniowie będą mniej umieć i pogorszą się oceny. Wtedy postępowcy z troski o dzieci zlikwidują oceny, bo dyskryminują i stresują. Wtedy okaże się na egzaminie końcowym, że absolwenci nie umieją, wówczas zlikwidowane zostaną egzaminy.

W ten sposób usunięte zostaną też wymogi edukacyjne, więc każda promocja będzie dla każdego i wstęp wolny na uczelnie krajowe. Wówczas pojawią się głosy uczniów i rodziców, stresujących się podstawą programową. Większość bowiem nie będzie uczyć się wcale, ale będą uczniowie ambitni, pracujący mimo tego, chcący się nauczyć. Wówczas zostanie zniesiona podstawa programowa, aby nikt nie czuł się różny lub inny, i zostanie wprowadzony zakaz uczenia się w ramach równości.

Równanie w dół

Pani minister bardzo troszczy się o dzieci z podstawówek, które kilka godzin spędzają nad zadaniami domowymi i przeżywają stres. Te mity wyjaśniłem już powyżej. Dalej jest najmocniejszy argument: wyrównywanie szans. Odebranie narodowi możliwości rozwijania intelektu polskich dzieci według pani minister służy temu właśnie celowi. Rozumowanie jest ciekawe i na swój sposób logiczne: dzieci często odrabiają lekcje wraz z rodzicami. Ale część rodziców nie ma takich kompetencji, aby uczyć się razem ze swoimi dziećmi fizyki, chemii i geografii, dlatego te dzieci mają gorsze oceny, nie mają więc sukcesu.

Tak samo z korepetycjami – część ma pieniądze, a część nie. Nie wszystkie dzieci mają zresztą czas na prace domowe. Dlatego dobrodziejka polskich dzieci zapewni sukces każdemu – dzieci nie będą uczyć się w domu wraz z rodzicami, a tylko w szkole od nauczyciela.

Oto właśnie logika marksistowska, zbieżna zresztą z talmudycznym sposobem myślenia. Skoro nie wszyscy mają wiedzę, zlikwidujmy wiedzę, wówczas każdy będzie miał po równo i nazwiemy to sukcesem. Skoro są tacy rodzice, którzy towarzyszą swoim dzieciom w rozwoju, to zabrońmy im tego, dziecko może uczyć się tylko do nauczyciela, nie może od rodziców. Zrównamy wszystkich do poziomu tych, którzy się nie starają i nazwiemy sprawiedliwością. Damy każdemu równą szansę dostępu do szparagów na niemieckiej plantacji. Istotny jest również aspekt czasu.

Pani minister powielając slogany propagandy chce zadbać o relacje rodzinne poprzez likwidację prac domowych, dzięki czemu jakoby dzieci miały więcej czasu dla rodziny. Tymczasem to właśnie pomagając swojemu dziecku w rozwojowej pracy rodzic poznaje swoje dziecko, śledzi jego postępy, sprawdza, czego naucza szkoła, nawiązuje więź intelektualną, a z drugiej strony dziecko może pokładać ufność w rodzicach. Jednak komuniści wykonując zlecenia globalnych korporacji nie mogą do tego dopuścić. Dla globalistów wskazane jest, aby dorośli oglądali seriale, dzieci grały, a młodzież wgapiała się w shorts-y, czyli krótkie filmiki. Dlatego właśnie lewacki rząd robi to, co robi.

Podstawa programowa na diecie

To jednak dopiero początek. Równocześnie z likwidacją prac domowych resort zapowiedział „odchudzenie” podstaw programowych o 1/5 i zmiany w kanonie lektur. Wszystko oczywiście pod szlachetnym tytułem ulżenia biednym. Rychło jednak okazało się, co skrywa parawan. Rzecznik Praw Pacjenta w ostatnich dniach skierował do Ministra Edukacji wniosek o ustanowienie nowego przedmiotu – „Wiedza o zdrowiu” i włączenie go do podstawy programowej, aby zapewnić narodowi „niezbędne informacje dotyczące zdrowego stylu życia, prawidłowego odżywiania, aktywności fizycznej i kontroli zdrowia”. 

Jakże pięknie, polskie dzieci nareszcie będą zdrowe. Wytrwałe drążenie tematu pozwala jednak dowiedzieć się, że zagadnienia edukacji zdrowotnej są już umieszczone w naszej podstawie programowej w różnych jej miejscach, dostosowane do wieku uczniów. O cóż więc chodzi? A o to, że pod uspokajającym tytułem „Wiedzy o zdrowiu” zamierza się wprowadzić do wszystkich szkół następujące kwestie: seksualność, szacunek wobec osób LGBT i ich seksualności.

Gotowe już są scenariusze lekcji, pan Rzecznik przyłożył się do pracy. Pojęcia te mają zakres znaczeniowy, określany przez WHO, a pod ich ogólną formułą kryją się szczegółowe treści: edukacja seksualna typu B, czyli seksualizacja dzieci; antykoncepcja hormonalna dla nieletnich; aborcja na życzenie; instruktaż instrumentalnego używania seksu; promocja aberracji seksualnych. To wszystko ma trafić do polskich szkół, nawet, jeśli nie od razu, to w perspektywie kilku lat.

To wszystko, z czym organizacje prorodzinne walczyły przez kilkanaście lat, czyli seksualizacja dzieci realizowana przez aktywistów z sorosowych fundacji teraz ma triumfalnie wkroczyć jako program rządowy obowiązkowy dla wszystkich dzieci. Dlatego właśnie trzeba odrzucić wiedzę i „odchudzić” podstawę programową, bo trzeba zrobić miejsce na seksualizację. 

Temu wspaniałemu celowi zadania domowe są nie w smak, bo odciągają myśli młodzieży od seksu i kierują w stronę nauki. Bądźmy raczej pewni, że nowy przedmiot, priorytetowy dla lewactwa i globalnych elit będzie miał swoje wymogi. Już niedługo może być tak, że zamiast zadań z matematyki dziecko będzie musiało testować różne seksualne utensylia w ramach pracy domowej, a ta z pewnością będzie obowiązkowa.

Cel: homo debilis

W końcu musi pojawić się pytanie: po co to wszystko? W jakim celu lewica demontuje system edukacji? Odpowiedź dotyczy dwóch obszarów. Obszar psychiczny dotyczy umysłów lewackich ludzi, którzy wierzą w to, co robią. O ich psychice można rzec, iż „odnaleźli swoje wewnętrzne dziecko”,  i na tym poziomie już się zatrzymali na stałe. Znajdują się w magicznym świecie własnych emocji, marzeń, wyobrażeń, frustracji. Większość z nich nigdy nie zrozumie rzeczywistości i globalnego projektu, w którym bierze udział.

Drugi obszar dotyczy globalnego ustroju. Wiąże się on z wprowadzeniem globalnej centralnej władzy, ulokowanej w uniwersum ONZ-u. Globalna władza chce mieć kontrolę nad narodami, ludźmi i ich zasobami. Dlatego konsekwentnie dąży do eliminacji państwa narodowego i narodu jako zwartej grupy ludzi. W tym celu prowadzony jest proces masowej przeróbki psychiki, czyli debilizacja, która ma zamienić wolne narody w zasób homo debilis – ludzi debilnych, czyli dorosłych na mentalnym poziomie dwunastolatków. Takimi masami można sprawnie zarządzać bez ryzyka buntu.

Ugrupowania lewicowo – liberalne od swoich początków zostały przejęte przez globalistów i ich kapitał i służą tylko jako bezwolne narzędzia do wprowadzania Agendy 2030 do narodów. Jeśli spojrzymy uważnie na historię myśli polityczno – religijnej, dojrzymy, że dzisiejsze slogany globalistów nie są niczym nowym ni odkrywczym. To samo było już za komunizmu, socjalizmu,  marksizmu, babuwizmu,  jakobinizmu, iluminatyzmu, gnozy. Sięgając najdalej w głąb, znajdziemy źródło w hinduskim braminizmie, gdzie istnieją kasty.

Najwyższa kasta braminów rządzi społeczeństwem, mając bezpośredni kontakt z bóstwem. Najniżej znajduje się kasta niedotykalnych, wykonująca najcięższe i najgorzej płatne prace. Nowy porządek globalny – NWO (New World Ordinary) ma przypominać właśnie społeczeństwo kastowe, przy czym prawie wszyscy ludzie mają należeć do niedotykalnych, ale myśleć, że są braminami.

Jest to wizja kontroli totalnej, umożliwiającej oficjalny zabór mienia, odbieranie dzieci rodzicom, rozłączanie małżeństw, masowe szczepienia, eutanazję. Zdeblilizowani ludzie, potomkowie dawnych narodów, jako poddani globalnego państwa pozbawieni będą wiedzy i umiejętności, zarządzani za pomocą cybertechnologii, formatowani przez Edukację Włączającą, demoralizowani przez seksualizację. Jednym z pierwszych kroków jest to, co właśnie wyprawia komunistyczny rząd w Polsce. Per analogiam do PRL-u możemy nazwać te nowe rządy Drugą Komuną. Wiedząc o tym, naród powinien zacząć postępować podobnie, jak przy Pierwszej Komunie – tryb państwa podziemnego i robić odwrotnie, niż chce Komuna.

Jako mocną poszlakę proponuję cytat ze źródeł: cytat z myśliciela, związanego ze szkołą frankfurcką. Oto niemiecki filozof żydowskiego pochodzenia Gunther Anders i fragment jego książki z 1956 r. „Ludzka przestarzałość”:

„ Aby z góry stłumić wszelkie bunty, nie należy robić tego brutalnie. Archaiczne metody jak Hitler, są zdecydowanie przestarzałe. Wystarczy stworzyć zbiorowe uwarunkowanie tak potężne, że sama idea buntu nie przyjdzie już nawet do głowy.

Najlepszym sposobem byłoby formatowanie ludzi od urodzenia poprzez ograniczenie ich wrodzonych zdolności biologicznych… Następnie kontynuujemy uwarunkowanie poprzez drastyczne obniżenie poziomu i jakości edukacji, przywracając je do formy zatrudnienia. Osoba niewykształcona ma ograniczony horyzont myślenia, a im bardziej ograniczone jest jego myślenie materialne, mierne, tym mniej może się buntować.

Należy sprawić, aby dostęp do wiedzy stał się coraz trudniejszy i elitarny… Niech pogłębia się przepaść między ludźmi a nauką, aby informacje skierowane do ogółu społeczeństwa zostały znieczulone wszelkimi wywrotowymi treściami – bez filozofii.

Należy użyć przekonywania, a nie bezpośredniej przemocy: będziemy transmitować masowo za pośrednictwem telewizji rozrywkę, która zawsze pomaga emocjonalnemu i instynktowemu ogłupieniu.

Zajmiemy umysły tym, co jest daremne i zabawne – nieustanną gadką i muzyką, aby nie zadawać sobie pytań, nie uruchamiać myślenia. Seksualność będzie najważniejsza. Jako znieczulenie społeczne, nie ma nic lepszego. Ogólnie rzecz biorąc, należy zabronić powagi egzystencji, wyśmiewać wszystko, co ma wysoką wartość, utrzymywać ciągłe apologię lekkości, tak aby euforia reklamy i konsumpcji stała się cenną standardową podstawą ludzkiego szczęścia i wzorem wolności.

Tego typu napór na zbiorowość sam w sobie spowoduje taką integrację, że jedynym lękiem (który trzeba będzie podtrzymywać) jest wykluczenie z systemu i tym samym utrata dostępu do warunków materialnych niezbędnych do szczęścia. Masowy człowiek, tak wyprodukowany, powinien być traktowany takim, jakim jest: produktem, cielęciem i musi być monitorowany tak, jak monitorowane powinno być stado. Wszystko, co pozwala uśpić jego jasny, krytyczny umysł jest społecznie dobre, zaś to, co mogłoby go obudzić, musi być zwalczone, wyśmiane, duszone…

Wszelkie doktryny kwestionujące system muszą być najpierw określone jako wywrotowe i terrorystyczne, a ci, którzy je popierają, będą musieli być traktowani jak takie właśnie.”

Bartosz Kopczyński

Towarzystwo Wiedzy Społecznej w Toruniu

Razem przeciwko wolności. Papolatria i pozytywizm prawny

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(19)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie