„Przez 16 lat urzędnicy UE pracowali nad dokumentem, który niczego nie wnosi, bo w tym czasie standardy zmieniały się wielokrotnie i dalej będą się zmieniać. Poza Europą”, czytamy we wpisie opublikowanym na platformie X przez Rafała Otokę-Frąckiewicza.
W ubiegłym tygodniu entuzjaści UE rozpisywali się w samych superlatywach o „małej rzeczy, która cieszy”. Chodzi o decyzję Brukseli na mocy której sprzedawane w UE przenośne sprzęty elektroniczne, jak m.in. telefony komórkowe, tablety, aparaty cyfrowe, czytniki, słuchawki etc. muszą być wyposażone w taki sam port do ładowania, czyli USB-C. Od kwietnia 2026 r. wymogi te będą miały też zastosowanie do laptopów.
W praktyce oznacza to, że konsumenci będą mogli ładować swoje urządzenia jedną ładowarką z wejściem USB-C niezależnie od typu czy marki sprzętu.
Wesprzyj nas już teraz!
Sprawę skomentował m. in. Rafał Otoka-Frąckiewicz. Publicysta zacytował na platformie X wpis dr. Karola Gotfryda. Naukowiec napisał:
„Mało kto wie że UE pracowała nad kwestią ładowarki od 2009 roku. Przyjęto wtedy tzw. protokół ustaleń, podpisany http://m.in. przez Nokię i RIM (Blackberry).
Już 5 lat później udało się przyjąć Dyrektywę Ładowarkową 2014/53/EU.
Od tego momentu sprawie nadano tryb priorytetowy – w 2022 trafiła na wokandę Parlamentu Europejskiego, który przegłosował propozycję.
Ładując telefon pamiętaj o wysiłku urzędników, godzinach konsultacji i tysiącach dokumentów przetłumaczonych na 24 języki”.
Według Otoki-Frąckiewicza w Europie każda kolejna zmiana czy to dotycząca ładowarek, czy innych kwestii z jakiejkolwiek kategorii pociągnie za sobą kolejne dekady prac nad dokumentem pozwalającym na wprowadzenie ich w UE.
„Dodajmy do tego koszty wynagrodzeń tych urzędników, spalone paliwo, tony tuszu do drukarek i energię elektryczną pochłonięte przez owych urzędników i w finale wyjdzie ze ich praca pochłonęła i pochłonie więcej zasobów niż zaoszczędzi stworzona przez nich dyrektywa”, podsumowuje publicysta.
Źródło: platforma X
TG