W ostatnich dniach w Niemczech toczy się dyskusja na temat horrendalnych zarobków menedżerów tamtejszych firm. Średnia roczna pensja szefa koncernu notowanego w najważniejszym niemieckim indeksie giełdowym DAX w 2011 wynosi 6,1 mln euro, ale są i tacy, którzy zarabiają znacznie więcej.
W czasach kryzysu taka wysokość wynagrodzeń, rzecz jasna, może bulwersować. Tym niemniej jednak zaskakuje również pomysł Hansa Heinricha Driftmanna, prezesa Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej. Uważa on, że czołowi politycy pełniący ważne funkcje w państwie również powinni zarabiać więcej, ponieważ ponoszą dużą odpowiedzialność, poświęcają wiele czasu na pracę i w konsekwencji muszą odsuwać na bok życie osobiste. W związku z tym np. pani kanclerz Angela Merkel powinna zarabiać 500-600 tys. euro, czyli dwa razy więcej niż obecnie.
Wesprzyj nas już teraz!
Być może nie bez wpływu na opinię Driftmanna jest fakt, że część niemieckich polityków chciałaby podniesienia podatków dla najwięcej zarabiających. To z kolei wywołane jest społecznym niezadowoleniem wynikającym z poczucia niesprawiedliwej redystrybucji dochodu i majątku w Niemczech.
* * *
Podwyższanie pensji politykom? Na coś takiego mógł wpaść tylko przedsiębiorca, którym kieruje chęć przypodobania się rządzącym i osłabić tym determinację części z tych, którzy forsują propozycje podniesienia podatków dla najbogatszych. A może chodzi też o to, aby politycy sami znaleźli się w grupie najwyżej opodatkowanych? Bo któż chciałby podnosić podatki samemu sobie?
I.Sz.