11 sierpnia 2024

Na ósmy odcinek cyklu papieskiego PCh24.pl zapraszają prof. Marek Kornat i Tomasz D. Kolanek. Kliknij TUTAJ i zobacz wszystkie opublikowane w tej serii rozmowy

 

Szanowny Panie profesorze, mieliśmy dzisiaj rozmawiać o jednym dokumencie papieża Leona X, a mianowicie o Konstytucji Apostolskiej „Decet Romanum Pontificem” z 1521 roku. Doszedłem jednak do wniosku, że nie sposób rozmawiać o tej bulli bez omówienia ogłoszonej pół roku wcześniej Konstytucji Apostolskiej „Exsurge Domine”. I tymi dwoma dokumentami zajmiemy się w naszej dzisiejszej rozmowie. Na początku jednak chciałbym, abyśmy porozmawiali o papieżu Leonie X. Giovanni di Lorenzo de’ Medici – późniejszy papież – urodził się 11 grudnia 1475 roku. 1 czerwca 1483 roku – w wieku 7 lat uzyskał on tonsurę, jako oznakę przynależności do stanu duchownego, a papież Sykstus IV mianował go protonariuszem (urzędnikiem Kurii Rzymskiej). Czy w wieku 7-8 lat można zdobywać takie pozycje?

Wesprzyj nas już teraz!

Niestety takie rzeczy wówczas się zdarzały i w mojej ocenie należy tutaj mówić o patologii. Kościół był wówczas uwikłany w politykę możnych i wpływowych rodzin. Trzeba pamiętać, że Leon X to syn Lorenzo de’ Mediciego, czyli tzw. Wawrzyńca Wspaniałego [Lorenzo il Magnifico] – władcy ówczesnej Florencji. W wieku 13 lat późniejszy papież został kardynałem, co na dzisiejsze czasy rzeczywiście jest czymś niesłychanym. Takie incydenty jednak się zdarzały. W taki właśnie sposób została zapoczątkowana wielka kariera w Kościele tego człowieka.

 

Zwłaszcza, że – jak podkreśla prof. Kazimierz Dopierała w „Księdze Papieży” – Giovanni di Lorenzo de’ Medici był od początku „skazany przez rodzinę” na bycie duchownym…

Dokładnie tak było. Zaszczyty duchowne od początku były w jego przypadku w planie rodziny i on miał udźwignąć to zadanie. Dodajmy, że rodzina Medyceuszy to rodzina, która dała Kościołowi kilku papieży, na przykład wybitnego pasterza i polityka w osobie Piusa IV, bez wysiłków którego trudno byłoby wyobrazić sobie doprowadzenie do finału wspaniałego Soboru Trydenckiego. Była to niezwykle wpływowa rodzina w ówczesnej Italii, więc miała wielkie aspiracje.

Po śmierci Juliusza II, która miała miejsce 21 lutego 1513 roku, konklawe zbiera się 4 marca 1513 roku w Watykanie, w Kaplicy Sykstyńskiej, gdzie zbudowano 31 cel dla biorących udział w konklawe kardynałów i 75 osób z ich służby i sekretarzy. Było to chyba jedno z najdziwniejszych konklawe w historii, ponieważ, żeby zostać papieżem wystarczyło 17 głosów i już w pierwszym głosowaniu o włos nie wybrano nowego papieża, którym nie miał być Giovanni di Lorenzo de’ Medici… Potem dochodziło do różnych dziwnych sytuacji, na przykład: przed ostatnim głosowaniem de’ Medici spotkał się ze swoim głównym konkurentem do Tronu Piotrowego. Wtedy to ustalono, kto z nich będzie papieżem…

To, że konklawe było złożone jedynie z 31 kardynałów nie stanowiło jakiegoś odosobnionego wyjątku. Tak wówczas po prostu było. Pamiętajmy, że w Kościele mogło być najwyżej 70 kardynałów. Ale i tej liczby nie wypełniali papieże swoją polityką nominacyjną. Jeśli w wyniku śmierci któregoś z nich „uwalniał się” ten urząd, a nie następowała nowa nominacja, to liczba purpuratów po prostu spadała. Ostrożność w nominacjach była normą, oczywiście niepisaną. Wchodziły w rachubę rozmaite motywy. Liczył się zawsze czynnik braku zaufania do potencjalnych nominatów. Działały trzy klucze przy nominacjach. Kardynałami byli oczywiście współpracownicy jego w Kurii (kierujący kongregacjami). Metropolici sprawujący władzę w miejscach, które są posti cardinalizii. Np. Paryż czy Wiedeń. Dochodziło wreszcie do powoływania ad hoc – dla wyróżnienia, czy uhonorowania np. ludzi będących persones regales w służbie Kościołowi, jak nasz Fryderyk Jagiellończyk (brat Zygmunta I), czy Jan Kazimierz (z Wazów). Ogólnie rzecz biorąc ten niezwykły stan rzeczy takim wydaje się dla nas dopiero dzisiaj. Bo przecież mamy olbrzymią liczbę kardynałów. Urząd ten się przez to zdewaluował – mówiąc krótko.

O ile mi wiadomo, prawdziwa jest teza historyczna, że w przypadku przyszłego papieża Leona X nie doszło do kupienia urzędu kardynalskiego (bo i tak bywało). Nie było przekupstwa i w trakcie konklawe. Doszło do elekcji. Była ona inna niż w przypadku Aleksandra VI, czyli Rodrigo Borgii nieco wcześniej (1492). Przekupił on bowiem kardynałów w określonej liczbie – i to znacznej, bo w inny sposób nie osiągnął by dwóch trzecich głosów.

 

Giovanni di Lorenzo de’ Medici w chwili wyboru na papieża nie ma święceń kapłańskich…

To prawda. Był to ostatni papież, który w momencie wyboru na Tron Piotrowy nie miał święceń nawet kapłańskich. Ale był kardynałem. Nadanie purpury kardynalskiej komuś, kto nie miał święceń, było zresztą w tamtych czasach swoistą normą. Tu możemy wymienić przypadki takich, którzy mieli na przykład niższe święcenia, ale nie mieli święceń prezbiteratu, czyli władzy konsekrowania, władzy sprawowania Najśw. Ofiary. Niektórzy byli całkowicie osobami świeckimi, nawet nie zaliczonymi do stanu duchownego przez przyjęcie tonsury. W tym przypadku mamy do czynienia z kardynałem świeckim, z człowiekiem, którego poprzedni papież wykorzystywał do służby dyplomatycznej, między innymi jako legata w Bolonii. W związku z powyższym z chwilą wyboru na papieża należało elektowi mu udzielić święceń prezbiteratu i episkopatu.

Prof. Dopierała zwraca uwagę, że wówczas – 1513 roku – na Tronie Papieskim musiał zasiąść przede wszystkim polityk, który zakończyłby niekończące się wojny w Italii. Rzeczywiście takie panowało wówczas przekonanie?

Istotnie mieliśmy wówczas, w dobie polityki czasów nowożytnych, faktycznie do czynienia z tzw. wojnami włoskimi. To znaczące wydarzenie nowożytnej historii powszechnej. Te wojny miały ogromne znaczenie dla Stolicy Apostolskiej. Krótko mówiąc: Francja była wówczas pod kierownictwem wojowniczego i energicznego króla Franciszka I – jedynego władcy o tym imieniu, który panował na tronie francuskim. To on zapoczątkował mocarstwową politykę Francji w Europie już nowożytnej. Można powiedzieć, że poniekąd Francja przez kolejne dwa stulecia podążała wyznaczoną przez Franciszka I drogą, próbując wywalczyć sobie pierwszoplanowe stanowisko w Europie i zdominować Stary Kontynent, oczywiście podkopując potęgę cesarstwa, bo tylko takim sposobem mogła to osiągnąć. To się skończyło dopiero wraz ze śmiercią Ludwika XIV w 1715 roku. Jeśli zaś chodzi o wojny włoskie to należy przyjąć, że toczyły się one ze zmiennym szczęściem, ale przede wszystkim pod dyktando Francji. Leon X podjął politykę antyfrancuską zgodnie z zasadami racji stanu Stolicy Apostolskiej. Przyłączył się on do tzw. Ligi z Malines razem z cesarzem Maksymilianem. Liga poniosła jednak ciężką klęskę w starciu z Francuzami, którzy zdobyli Mediolan. Należy tu powiedzieć, że Leon X zachował się niezwykle realistycznie, to znaczy: zdecydował się na porozumienie pokojowe, ustępując Francuzom także terytorialnie oraz zawarł z nimi konkordat. Konkordat ów jest ważniejszy z punktu widzenia historii powszechnej niż straty terytorialne polegające na okrojeniu Państwa Kościelnego, mianowicie: konkordat Leona X z Franciszkiem I w bezprecedensowy sposób przyniósł ustępstwa Stolicy Apostolskiej, dając prawo swobodnej dystrybucji stanowisk kościelnych królowi Francji. Było to ustępstwo bardzo poważne i Francja korzystała z tego do chwili wybuchu straszliwej rewolucji w 1789 roku. Układ konkordatowy bez wątpienia spełniał oczekiwania Francuzów. Trzeba wspomnieć o takim pojęciu jak „sankcja pragmatyczna” z Bourg, gdzie obradował synod w roku 1438, czyli za Karola VII. Tenże synod w uchwałach swoich domagał się swobodnej dystrybucji stanowisk kościelnych królowi. Konkordat Leona X z Franciszkiem I spełnił ten postulat. Dało to później początek tendencjom gallikańskim. Leon X więc ustąpił, nie mogąc przeciwstawić się Francji i podejmuje decyzje niezwykle trudne do przyjęcia także dla Kolegium Kardynalskiego, które miało opory z uznaniem decyzji papieża, ale taka była konieczność historyczna. Trudno oprzeć się refleksji, że konkordat ten, chociaż umocnił tendencje gallikańskie – czyli aspiracje Korony francuskiej do panowania nad Kościołem – to zarazem sprawił, że po stronie państwa nie było zakusów na dobra kościelne jak w innych państwach Europy doby Reformacji, bo państwo to i tak panowało nad dystrybucją stanowisk. To bardzo ważne.

 

Jednak kolegium kardynalskie miało nazwać decyzje Leona X „niedopuszczalną kapitulacją Kościoła”. Czy nie jest jednak tak, że decydując się na takie ustępstwa Leon X chciał w pierwszej kolejności zachować wpływy rodziny Medyceuszy we Florencji?

Nie możemy tego wykluczyć. Pamiętajmy, że Franciszek I zgłaszał swoje pretensje do Mediolanu i Neapolu, ale od żądania Florencji w negocjacjach odstąpił. Należy może przypuszczać, że był to warunek dodatkowy ze strony Leona X. Florencja nie przeszła pod panowanie Francji. W każdym razie po zajęciu Mediolanu dalsze sukcesy militarne Francji były nietrudne do wyobrażenia. Wznowienie wojny, które notabene nastąpiło, nie przyniosło owoców.

 

Pytam o to wszystko, żeby zrobić wprowadzenie do dokumentów, o których będziemy rozmawiać, żeby nasi czytelnicy poznali napiętą sytuację tamtych czasów oraz charakter papieża. Czy Pana zdaniem taki człowiek jak Leon X był zdolny do walki z herezją protestantyzmu? Dzisiaj słyszymy głosy, że tego człowieka dużo mniej interesowało papiestwo i duszpasterstwo niż polityka. Dużo bardziej miały go interesować majątki, posiadłości, włości, ziemie należące do niego samego i jego rodziny oraz przede wszystkim ochrona tychże bogactw…

To, że Leon X był przede wszystkim politykiem to sprawa oczywista i myślę, że w poprzednich wypowiedziach wybrzmiała ta teza dostatecznie mocno. Nawet jeżeli istotnie sprawy Kościoła były dla Leona X zagadnieniami mniej ważnymi niż polityka, to jednak ze strony tego papieża Kościołowi szkoda wyrządzona nie została. Poza tym tych sfer nie da się rozdzielić, bo walka o niezależność Kościoła wymaga stosowania polityki. Nie inaczej. Patrząc z tej perspektywy bywało tak, że papież co do którego można wnosić zastrzeżenia jako duszpasterza – okazywał swe umiejętności polityczne, które w danym czasie były niezbędne i cenne. Przy papieżu Leonie X nie doszło do wyrządzenia Kościołowi szkody.

W sprawie reakcji na wystąpienie Lutra musimy wyjść od konstatacji zasadniczej. Papież po prostu zrobił to, co do niego należało, widząc herezję, która przyniesie następnie rozwój rewolucji heretyckiej w Niemczech. Nawet jeśli przyjmiemy, że w przestudiowaniu 95 tez bardzo duże znaczenie miał aparat Kurii Rzymskiej, to nie możemy powiedzieć o tym, że Leon X zawiódł. Z punktu widzenia Kościoła pewnie byłoby lepiej, gdyby na Tronie Piotrowym zasiadał wówczas jakiś przedstawiciel Kościoła, który wyróżniałby się w przestrzeganiu dyscypliny moralnej, będący nauczycielem wiary i ćwiczący się w cnotach, żeby zdobyć zasługę świętości na ziemi. Jednym słowem ktoś taki jak Pius IV czy św. Pius V. To by oczywiście dawało Kościołowi korzyść polegającą na tym, że nie można by było później usprawiedliwiać tak łatwo – jak to się dzisiaj robi – zarzutów Lutra i zarzutów reformatorów, którzy jak wiadomo niemal wszystko sprowadzili do tezy o samoczynnym zepsuciu Kościoła, które wymagało reakcji i tak przyszła Reformacja. Oczywiście symbolem tego zepsucia czyniono Leona X, czyli papieża-polityka i zarazem papieża inwestującego w swoją rodzinę.

 

Leon X obiecał kontynuację V Soboru Laterańskiego i słowa dotrzymał…

Sobór – przypomnijmy – zwołał papież Juliusz II. Ale zmarł on w 1513. Soboru jednak Leon nie zamknął. Dałoby takie posunięcie tylko szkodę. Obrady należało prowadzić do skutku, dając sprzeciw tym, którzy chcieli wznowić idee koncyliaryzmu.

 

V Sobór Laterański ogłosił dogmat o nieśmiertelnej, indywidualnej duszy ludzkiej; potępił koncyliaryzm; uchwalił, że prawo zwoływania, przenoszenia i rozwiązywania soboru przysługuje tylko papieżowi. Zakazano głoszenia kazań osobom, które urzędowo uznano za nieprzygotowanie do tego. Ponadto papież bullą „Pastor aeternus” uroczyście poświęcił bullę „Unam Sanctam” Bonifacego VIII. Z jednej strony jest to naprawdę budujące – Kościół działa, papież działa. Niestety do tej beczki miodu trzeba dodać łyżkę dziegciu. Stwierdzono bowiem, że dekrety V Soboru Laterańskiego mają obowiązywać, jeśli nie napotkają trudności we wprowadzeniu, co zdaniem prof. Kazimierza Dopierały całkowicie zniweczyło dzieło tego wielkiego soboru. Jakie jest Pana zdanie?

Jak widać w tej sekwencji postanowień soboru mamy do czynienia z trzema rodzajami uchwał: dogmatycznymi, ustrojowymi i dyscyplinarnymi. Dogmat o duszy to bardzo doniosły dogmat dopełniający rozwój dotychczasowej nauki katolickiej. Walka z koncyliaryzmem i chęć wzmocnienia papiestwa to odpowiedź na kryzys, który minął, ale mógł się odnowić i nawet się odnowił poprzez zwołany w 1511 nielegalny „sobór” w Pizie. Wiąże się ona z przekonaniem, że mocne stanowisko papiestwa, mocna pozycja Biskupa Rzymskiego jest gwarancją zreformowania Kościoła a innej drogi po prostu nie ma. Szczególnie doniosłe znaczenie miała bulla Pastor aeternus (nie należy jej mylić z dekretem Soboru Watykańskiego I o nieomylności Biskupa Rzymskiego), która zawierała stwierdzenie wymierzone w koncyliaryzm, a głosiła, że pierwsze sobory powszechne „pokornie błagały papieża o zatwierdzenie uchwalonych dekretów”. I dopiero po tej sankcji stały się one prawem Kościoła.

Sobór o którym mowa podjął skutecznie próby wdrożenia niezbędnych reform Kościoła. Szczególnie ważny był zakaz łączenia urzędów – z pozwoleniem zachowania maksymalnie dwóch – w jednej osobie. Jeszcze inne sprawy – z gatunku dyscyplinarnych – to m.in. zalecenie, aby tylko osoby do tego przygotowane głosiły kazania, czyli uczyły ludzi nauki katolickiej. Zadekretowano reformę Kurii. Uchwalono prawo o badaniu kandydatów do biskupstwa pod względem moralnym i intelektualnym. To wszystko były sprawy niezwykle poważne i V Sobór Laterański im niewątpliwie zaradził. 

Dyscyplinarny charakter miało też zarządzenie o niemożliwości druku książek bez zezwolenia władzy duchownej. Chodzi o druk książek duchownych, co wymaga imprimatur kurii diecezjalnej. Trzeba pamiętać, że wynalazek Gutenberga z 1450 r. poważnie wpłynął na cywilizację europejską. Umożliwił druk. Nie trzeba było tekstów przepisywać ręką. Ale to ułatwiało także możliwość wprowadzenia obiegu treści niepożądanych, wywrotowych.

Rzeczywiście Sobór Laterański V nie okazał się skuteczny w wyegzekwowaniu reform. Była to ostatnia chwila przed rewolucją Reformacji. Reformacja bazowała cały czas na wspomnianym już argumencie o zepsuciu Kościoła ale i o braku widoków jego naprawy. Niektóre więc postanowienia V Soboru Laterańskiego znają dopiero później skuteczną realizację poprzez powtórzenie ich w uchwałach Soboru Trydenckiego, którego ustawy zostaną skutecznie wykonane. Sobór Trydencki ma dlatego tak wielką zasługę przed sądem historii. Bez wątpienia jest to jednak również zasługa kilku wybitnych papieży, którzy byli sługami tego soboru po jego zamknięciu, jak Pius IV, św. Pius V, Sykstus V, Grzegorz XIII i Klemens VIII. Zgadzam się więc z przywołaną opinią prof. Dopierały. Zalecenia łatwo napisać. Dużo trudniej je wypełnić. Wymaga to, że się tak brzydko wyrażę, potrząśnięcia strukturami i zwyczajami, jakie są zakorzenione u ludzi, którzy nie zawsze zdają sobie sprawę z tego, że trzeba je porzucić dla dobra Kościoła.

 

Ostatnia kwestia i już będziemy przechodzić do dokumentów, które są podstawą naszej dzisiejszej rozmowy. Podczas konklawe, kiedy to opracowywano kapitulację wyborcą, dużo miejsca poświęcono zagrożeniu ze strony islamu, zagrożeniu związanemu z Imperium Osmańskim. Duży nacisk kładł na to również Leon X, który w 1517 roku ogłosił krucjatę przeciwko Turkom i przeznaczył na ten cel podatki, które miały być zebrane w ciągu 3 lat. Turcy naprawdę byli wówczas tak dużym zagrożeniem?

Turcja wchodziła wówczas w okres największej świetności swojej potęgi i przed Europą ujawnia się z całą mocą gigantyczne zagrożenie z jej strony dla chrześcijaństwa. Ofensywa Turcji ruszyła na Europę poczynając od końca XIV wieku. Symbolizuje to bitwa pod Nikopolis (1396). Potem mamy Warnę (1444). Na czasy Leona X przypada postęp ekspansji tureckiej. Bitwa pod Mohaczem, w której poległ król węgierski Ludwik Jagiellończyk, to już rok 1526 a więc pięć lat po śmierci papieża. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że pierwsza połowa XVI wieku, czyli panowanie sułtana Sulejmana Wspaniałego jest szczytowym okresem powodzenia tureckiego ekspansjonizmu. Walka z Turcją stanowi więc podstawę polityki papieskiej. Turcja na szczęście zostaje powstrzymana. Wymienię tutaj dwa fakty: nieudane oblężenie Malty w 1565 r., a następnie bitwa pod Lepanto w październiku 1572 r. Wielkie zwycięstwo wojsk chrześcijańskich. Stolica Apostolska zawsze miała swój udział w obronie Europy przed islamskim nieprzyjacielem. Sprowadzała się ona do idei wielkiej koalicji państw chrześcijańskich przeciw wspólnemu wrogowi. Nazywano to Ligą Świętą. Ostatnią ligę stworzył błogosławiony papież Innocenty XI. Dała ona jako owoc zwycięstwo pod Wiedniem (1683). Kiedy o tym wszystkim przychodzi nam mówić, należy zaznaczyć, że Luter potępił wojny z Turkami jako rzekomo „niezgodne z wolą Bożą” i odwodził od tej idei swoich zwolenników.

 

Turcy chcieli najechać na Europę i podbić ją, aby wprowadzić islam?

Sułtan przed bitwą pod Lepanto groził papieżowi, że zamieni Bazylikę Świętego Piotra w stajnię, a tam, gdzie stoi ołtarz główny zrobi żłób dla koni. To nie były żarty. Kościół odczuwał zagrożenie nie tylko siebie, ale i całej cywilizacji Zachodu. Nikomu do głowy nie przychodziło, żeby głosić dialog i tym podobne hasła wywrotowe, tylko każdy kto miał w sobie poczucie chrześcijańskiego ducha uważał, że trzeba się odwołać do idei orężnej obrony w słusznej sprawie. Była to jak najbardziej wojna sprawiedliwa. To nie my – chrześcijanie – chcieliśmy podbijać czy ujarzmiać. My się broniliśmy w obliczu najazdu nieprzyjaciela.

 

31 października 1517. Niemiecki mnich augustianin, jak głosi tradycja protestancka, wywiesił wówczas na drzwiach kościoła zamkowego w Wittenberdze 95 tez. Przez całą moją edukację podstawową, gimnazjalną i licealną wbijano mi do głowy, że Marcinowi Lutrowi, bo o nim mowa, chodziła wyłącznie o odpusty, które miały być największą zgnilizną XVI-wiecznego Kościoła. Nie mówię, że wszystko było w porządku; nie mówię, że nie handlowano odpustami; nie mówię, że nie było tu nadużyć i patologii, kiedy kapłan mówił do wiernego – zapłać mi 100 dukatów, a spędzisz w czyśćcu 10, a nie 1000 lat. To wszystko było i jest to godne potępiania. Czy był to jednak jedyny powód wystąpienia Lutra?

To, o czym Pan powiedział, stanowi klasyczny, wybitnie upraszczający przekaz historii na użytek szkolny, z którym niestety sam się spotkałem. Wszystko się sprowadza do kwestii negacji odpustów. Luter z 1517 roku istotnie wziął tę sprawę na sztandary. Ale Luter późniejszy to już człowiek idący coraz dalej w swoim heretyckim zapale. Zwraca się on przeciw Kościołowi ze wszystkich sił, negując największe dogmaty z Ofiarą Ołtarza na czele.

Rewolta Lutra wzięła się nie z powodu chęci zaradzenia nadużyciom. Jemu przede wszystkim chodziło o ogłoszenie nowej nauki pod imieniem chrześcijaństwa, której Kościół katolicki absolutnie nie mógł (i nie może) przyjąć. I to na tym właśnie polega fenomen tego zdarzenia. Jest istotnie prawdą, że Kościół doznał pewnego „przechylenia” w kierunku nadmiernego szafarstwa odpustów po Soborze we Florencji (1439), kiedy to ostatecznie przyjęto dogmat o czyśćcu. W związku z powyższym nastał klimat, aby głosić konieczność modlitwy za zmarłych i konieczność korzystania z odpustów. To się wiązało jedno z drugim – o czym pisał choćby prof. Le Goff. Oczywiście miało to konsekwencje w polityce Stolicy Apostolskiej, która w ten sposób pozyskiwała środki choćby na budowę Bazyliki Świętego Piotra i inne rzymskie pomniki kultury renesansu, którymi szczycimy się dzisiaj jako dziedzictwem ludzkości. Poprzednik papieża, o którym rozmawiamy, Juliusz II – przypomnijmy – nakazał wznieść nową, najważniejszą świątynię chrześcijaństwa w Rzymie na miejscu starej bazyliki konstantyńskiej, która stała na wzgórzu watykańskim, wzniesiona nad grobem Księcia Apostołów. Można powiedzieć, że oczywiście przy odpustach były nadużycia, ale sprowadzenie wystąpienia Lutra tylko do tej sprawy nie ma uzasadnienia. Historyk musi potraktować taki zabieg z daleko idącym lekceważeniem. Rozmijamy się bowiem w ten sposób z prawdą.

 

Luter wystąpił 31 października 1517 roku. Do papieża informacje o tym docierają w styczniu 1518 roku. Leon X dopiero 9 listopada 1518 roku ogłasza dekret „Cum Postquam”, w którym potwierdza naukę Kościoła o odpustach. Dlaczego papież czekał tak długo z reakcją?

Na sprawę trzeba spojrzeć szerzej. Wystąpienie Lutra z roku 1517 miało miejsce w wigilię uroczystości Wszystkich Świętych. Od momentu wystąpienia Lutra do jego upomnienia w bulli „Exsurge Domine” upływa 3 lata i 2 miesiące i wielu historyków krytykuje za to Leona X, że zareagował za późno. Podkreślam, że był to dokument upominający, a nie potępiający niemieckiego augustianina. Powiedzmy sobie jednak szczerze – czy cokolwiek zmieniłoby to, gdyby „Exsurge Domine” Leon X ogłosił wcześniej? Moim zdaniem – nie. Przez 3 lata od 1517 do 1520 roku w życiu Lutra nie zaszła żadna zmiana, nie nastąpiło nawrócenie. On po prostu szedł drogą sprzeciwu wobec Urzędu Nauczycielskiego, sprzeciwu wobec Kościoła, sprzeciwu wobec nauki o sakramentach, o Eucharystii, o pokucie, a w szczególności o roli dobrych uczynków na drodze do zbawienia etc. W związku z powyższym nawet jeśli przyjmiemy, że upominająca reakcja papieska powinna przyjść wcześniej, na przykład w roku 1518, to moim zdaniem wynik byłby ten sam. Lutra nie dało się pociągnąć do odpowiedzialności, ponieważ korzystał z opieki możnych tego świata, a do takich należał książę saski Fryderyk, który udzielił mu schronienia. Nie było więc żadnych szans, żeby Luter mógł być tak potraktowany przez Kościół jak np. Hus sto lat wcześniej.

 

Skoro wywołał Pan profesor Husa – Luter stwierdził, że potępienie czeskiego reformatora przez Sobór w Konstancji było niesłuszne, czyli zakwestionował nieomylność soboru.

To mnie wcale nie dziwi. Hus został potępiony za to, że sprzeciwił się m. in. nauce Kościoła o Eucharystii domagając się kategorycznie Komunii Świętej pod dwoma postaciami, co bez wątpienia godzi w doktrynę o Najświętszym Sakramencie. Nie było to jednak aż tak radykalne w porównaniu z tym, co zrobił Luter, bo niemiecki heretyk wytoczył przeciwko Eucharystii niezwykle ciężkie działa. Przywołam tylko jego słynne stwierdzenie, że Kanon Rzymski, czyli nieomylna modlitwa Kościoła podczas każdej Mszy Świętej do czasu, kiedy powszechnie obowiązywał Mszał Trydencki św. Piusa V, to „bagno brudnej wody”. Luter jest heretykiem, który neguje cały szereg prawd wiary i byłoby bardzo dziwne, gdyby uznał, że potępienie Husa było słuszne, bo przecież Hus był jego patronem i poprzednikiem. Trzeba powiedzieć kategorycznie i mówię to nie z pozycji teologa, tylko historyka, mianowicie: skala heretyckości wystąpienia Husa w porównaniu z Lutrem była niezwykle nikła. To była wręcz miniatura tego, co zrobił Luter 100 lat później. 

 

Luter z jednej strony wysyła specjalny list do Leona X, w którym zapewnia o posłuszeństwie, a zaraz potem pali papieską bullę „Exsurge Domine”…

Bulla „Exsurge Domine” wychodzi z Kurii Rzymskiej pod koniec 1520 roku. Najistotniejsze w tym dokumencie są dwie rzeczy. Papież daje Lutrowi 60 dni na nawrócenie i poniechanie błędnych poglądów, odwołanie ich i zakomunikowanie tego kompetentnym władzom Kościoła, które następnie poinformowałyby o tym Rzym. Tak sprawa zostałaby zamknięta. Bulla ta równocześnie wyspecyfikowała esencję poglądów Lutra tak jak Kuria Rzymska miała o tym dane. Postępowano tak jak nakazują normy prawa. Najpierw trzeba bowiem poglądy heretyckie zebrać i zbadać. Następnie wyszczególniono ponad 41 twierdzeń. Pierwsze i najważniejsze jest niewątpliwie to, że Luter ogłosił, iż sakramenty Nowego Przymierza nie są środkami łaski dla człowieka. To jest najbardziej kardynalne twierdzenie heretyckie, a za nim poszły następne i one również zostały potępione. Nie został jednak potępiony człowiek. Zgodnie z praktyką Kościoła autor twierdzeń heretyckich dostać winien czas na nawrócenie. Mamy więc do czynienia z działaniem, z postępowaniem kanonicznym według ustalonych reguł.

 

Papież daje Lutrowi 60 dni na nawrócenie. To było „AŻ” 60 dni, czy „TYLKO” 60 dni?

Kościołowi nigdy nie spieszyło się tak, aby stawiać swoim ultimatum z żądaniami do spełnienia lub odrzucenia w ciągu doby. Tak postępują państwa, wypowiadając sobie wojnę, ale nie Stolica Apostolska.

 

Nawrócenie Lutra nie następuje. 3 stycznia 1521 roku papież ogłasza bullę „Decet Romanum Pontificem”. Jest to przepiękny dokument. Papież Leon X podkreśla, że ekskomunika nie jest żadną karą. Ekskomunika to „ostateczne wezwanie do nawrócenia”.

W istocie rzeczy była jednak ekskomunika karą. Owszem, człowiek zawsze może się skruszyć i zaniechać „zawziętości w grzechu”. Ale potępia się poglądy. Papież atakuje te wyznawane przez Lutra jako „całkowicie potępione, wykluczone i odrzucone”. Tu potępienie jest nieodwracalne. Ekskomunikę zawsze można zdjąć. Uzyskuje się to – albo prosząc o to Stolicę Apostolską, albo okazując skruchę w obliczu śmierci.

Ci, którzy mówią, że Kościół tylko czyhał na ludzi nieprawowiernych, żeby ich pochwycić na słowie i zabić, albo nieświadomie (w skutek ignorancji) fałszują historię, o której nie mają pojęcia, albo czynią to z rozmysłem chcąc zdobyć poklask, bo ten w dzisiejszych nieprzyjemnych czasach może zapewnić właśnie uderzanie w Kościół, powtarzanie największych kłamstw na jego temat. Procedura nakładania przez Kościół ekskomuniki była szczegółowo opisana. Stanowiła postępowanie logiczne, spójne i konkretne. Heretyk odwołując swoje poglądy, bądź składając wiarygodne wyjaśnienia, mógł uniknąć sankcji karnych, takich jak najcięższa kara Kościoła, czyli kara ekskomuniki.

Dodam jeszcze, bo wydaje mi się to rzeczą ważną, że w cała nauka Lutra jest niezwykle pesymistyczna. Luter zupełnie nie wierzył w wolną wolę człowieka. Uważał, że grzech pierworodny ją zniweczył. Jego zdaniem człowiek nie może się naprawić. Został skazany na niewolę grzechu. Szans na to, że człowiek może współpracować z łaską, Luter nie był w stanie dostrzec ani pojąć. Kościół nie może tego przyjąć. Gdyby ogłoszono, że Luter ma rację, to po co byłyby w Kościele sakramenty? Po co Kościół miałby nauczać o łasce uświęcającej? Po co Kościół miałby wzywać do pokuty, nawrócenia i zadośćuczynienia? To wszystko i tak byłoby daremne, ponieważ Bóg – jak głosił Luter – stworzył ludzi po to, żeby wybrać według własnego uznania garstkę, którą zbawi, a resztę potępić na wieki. Tego typu poglądy prowadzą do całkowitej destrukcji doktryny. Gdyby Kościół na to nie zareagował, tylko w imię liberalizmu pozwolił rozkwitać takiemu nauczaniu, doszłoby do zakwestionowania samych fundamentów wiary katolickiej, zwycięstwa herezji i obalenia Kościoła. Trwające wówczas już niemal 1500 lat niezmienne nauczanie spełzłoby na niczym, ewentualnie zostałyby jakieś nieliczne grupki ludzi trwających przy prawowiernej wierze, a Stolica Apostolska okazałaby się w zasadzie już nikomu niepotrzebna.

 

Luter głosił, że sama wiara wystarczy do zbawienia. Uczynki są niepotrzebne. Doszedł on do tego wniosku na podstawie wyrwanego z kontekstu fragmentu Pisma Świętego, w którym Pan Jezus mówi do Nikodema: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że oddał swojego jedynego Syna, aby każdy, kto Mu uwierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Bóg nie posłał Syna, aby potępił świat, lecz aby go zbawił. Ten, kto Mu wierzy, nie podlega potępieniu” (J 3, 16-18).

Tak jest. Drugim fragmentem Pisma Świętego, na którym Luter zbudował swoją narrację był List Świętego Pawła do Rzymian, w którym Apostoł Narodów mówi o „zbawieniu z wiary”. Spe salvi facti sumus! Obydwa fragmenty Pisma Świętego można oczywiście zinterpretować w swój heretycki i głosić to światu. Tu dochodzimy do sprawy, która też powinna być poruszona. Wszyscy znamy opis w Ewangelii, kiedy młodzieniec żydowski pyta Chrystusa Pana na ulicy, co ma czynić, żeby osiągnąć życie wieczne? Pan Jezus odpowiedział mu prosto: „Serva mandata!” Czyli „Zachowaj przykazania”. „Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę”. Syn Człowieczy dodał jeszcze: „Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!”. Zachować przykazań nie da się „na gębę”. Trzeba to zrobić uczynkami. Mamy więc do czynienia z manewrem przeciwników Kościoła, który jest stosowany od niepamiętnych czasów, aby postawić na swoim. Jest to manewr polegający na wybraniu jednego fragmentu danego tekstu i zbudowaniu na jego podstawie całej doktryny perfidnie i z premedytacją, ale ignorując resztę. Nadmieńmy jeszcze, że Luter miał charakter bardzo porywczy. Jego słynne słowa „Tu stoję i nie cofnę się ani na krok” dobrze wyrażają jego postawę w dyskusji i walce. Znane jest biografom tego człowieka, zdarzenie, kiedy toczyła się dysputa teologiczna między nim a teologami kwestionującymi jego poglądy. Trwała ona dopóki Lutrowi nie zabrakło argumentów. Kiedy ich zabrakło, nazwał on swoich oponentów „osłami” i stwierdził, że nie ma potrzeby z nimi dyskutować…

 

Na temat katolików i kontrreformacji często głoszone są „czarne legendy” dotyczące rzekomej nienawiści do protestantów i utopienia we krwi wszystkich „dzieci” reformacji… Prawda jest jednak taka, że przemoc została wprowadzona właśnie przez protestantów głoszących „odnowioną Ewangelię”. To oni prześladowali i mordowali ludzi występujących w obronie „wiary ojców”. W Szwecji na przykład, w drugiej połowie XVI w. mieliśmy do czynienia z całą serią chłopskich powstań przeciwko odgórnemu narzucaniu protestantyzmu. Podobnie było w Anglii, gdzie prosty lud występował w obronie niszczonych ołtarzy Pańskich. Wszystkie te ludowe powstania, będące prefiguracją Wandei, zostały stłumione „żelazną ręką”. Czy możemy wydarzenia te nazwać protestanckimi prześladowaniami religijnymi?

Jak najbardziej. Teza głosząca, że tylko Kościół w obronie swych pozycji stosował przemoc – nie wytrzymuje krytyki. Wojna chłopska w Niemczech to przecież najbardziej znaczące wydarzenie, które pozwala Reformacji przypisać rewolucyjny charakter i widzieć w niej rewolucję. Idea zburzenia porządku społecznego przyświeca jej jak najbardziej. Ale to nie wszystko. Protestanci przejmując rządy stosowali przemoc w rozprawie z katolikami.   

 

Wróćmy do „Decet Romanum Pontificem”. W dokumencie tym czytamy: „Papież powinien mnożyć surowe kary i inne stosowne posunięcia, aby owi wyniośli ludzie, równie oddani złym zamysłom, wraz ze swymi zwolennikami nie zwodzili tłumu prostaczków mocą swych kłamstw i oszukańczych fortel; nie pociągali ich za sobą na drogę błędu i upadku rozsiewając niebezpieczną zarazę. Ponadto przystoi, aby papież potępiwszy rozłamowców zabezpieczył innych od narastającego zamętu otwarcie ukazując i wyraźnie stwierdzając wobec wszystkich wiernych chrześcijan, jak straszne są kary i cenzury, do których wiodą tego rodzaju przestępstwa. Powinien to uczynić w tym mianowicie celu, iżby przez tego rodzaju jawne stwierdzenie winni mogli powrócić ze złej drogi z zażenowaniem i skruchą bezwarunkowo nawracając się z zakazanej dyskusji, towarzystwa, a przede wszystkim z poddaństwa wobec wyklętych. W ten sposób będą mogli uniknąć Bożej odpłaty za zło i udziału w potępieniu niegodziwców”.

Czy można w związku z tym powiedzieć, że ekskomunika, kiedy już zostanie nałożona na heretyka, nie jest karą ze złości, tylko z miłości? Nie tylko z miłości do tego, który czyni herezję, ale również, a może i przede wszystkim z miłości do ludu Bożego?

Myślę, że tu dochodzimy do sedna. Poświęcenie rozmowy bulli „Decet Romanum Pontificem” nie byłoby celowe, gdybyśmy chcieli powiedzieć jedynie o realiach, w których powstał ten dokument. To by sprowadzało się do opowieści, że był Luter, że doszła do skutku reformacja, że był spór o odpusty. To są sprawy ogólnie znane. Powiem więcej: początek XVI wieku to jeden z tragicznych momentów w dziejach Kościoła jest jako tako rozeznany w świadomości ludzi interesujących się przeszłością. „Decet Romanum Pontificem” dobitnie pokazuje obowiązki papieża. Doskonale to wyraża jedno stwierdzenie papieskie: „unieszkodliwiać niegodziwe zamysły ludzi błądzących”. Podkreślam te słowa, bo wspaniale brzmią. Papież owszem ma „utwierdzać braci w wierze”. Ale ma usuwać z Kościoła wrogów, bo w przeciwnym razie dojdzie do rozłamu wewnętrznego, a rozłam wewnętrzny spowoduje, że „Królestwo nie może się ostać”, na co zwraca uwagę na kartach Ewangelii jego Założyciel. Papież zatem to nie jest tylko kaznodzieja, który głosi jakieś swoje nauki. Kto chce może go słuchać, a kto nie chce, ten nie słucha. Papież sprawuje także władzę! Władzę pokazywania granic Kościoła i władzę wykluczania tych, którzy się w Kościele zachować nie mogą, ponieważ sprzeciwili się nauce Chrystusa. To jest bardzo ważne, bo we współczesnym liberalnym świecie panuje hasło, że papież to człowiek, który w zasadzie głosi Ewangelię – i na tym wyczerpują się jego obowiązki. Oczywiście to twierdzenie jest słuszne i tylko szaleniec by je podważał. Ale papież to również człowiek, który z zarządzenia Boskiego Założyciela rządzi Kościołem. Bez rządzenia karną ręką, bez usuwania wrogów etc. wszelkie nauczanie, wszelkie kaznodziejstwo papieża – nawet wielkie – nie da skutku. Jego przekaz zostanie obrócony w niwecz. I właśnie dlatego bulla, o której rozmawiamy, jest tak ważna! Modelowo pokazuje ona obowiązki papieża, który osobiście zwraca na to uwagę.

 

Leon X w bulli, o której rozmawiamy, dziękuje Panu Bogu za łaskę nawrócenia, jaką Stwórca dał ludziom zaczadzonym nauką Lutra oraz tym wszystkim, którzy tę łaskę przyjęli i odstąpili od herezji. Papież dziękuje również za publiczne spalenie pism Lutra, o co prosił w bulli „Exsurge Domine”…

To właściwe postępowanie Leona X – papieża będącego renesansowym księciem (jak go nazwał brytyjski historyk Kościoła John Kelly); papieża, który miał wiele wad jako człowiek; papieża, któremu można wiele zarzucić: świecki sposób życia, rozrzutność, upodobanie do mecenatu sztuki za wszelką cenę etc. To były słabości, które wykorzystywała przeciwko Leonowi X propaganda protestancka. Jednak Leon X mimo swoich wad i przypadłości, których pochwalać nie sposób, zachowuje się tu dobrze, zachowuje się tak, jak powinien zachować się papież, broniąc Kościoła i nie ulegając iluzji, że papiestwo polega jedynie na powiedzeniu każdemu coś miłego i „jakoś to będzie”. Otóż nie będzie! Historia uczy nas, że kalkulacje w stylu „jakoś to będzie” prowadziły ludzi na skraj przepaści, a potem potomni musieli płacić za to wysoką cenę. Dotyczy to tak losów państw jak i Kościoła.

 

Papież ogłaszając ekskomunikę Lutra i wszystkich, którzy nie odstąpili od jego nauczania wzywa katolików słowami: „Chcemy, aby imiona, nazwiska i funkcje ich wszystkich, niezależnie od wysokości i rangi ich stanowiska były włączone do tego postanowienia z taką samą mocą, jak gdyby były tutaj kolejno wymienione jedno po drugim i powinny być wymienione podczas ogłaszania tego postanowienia, które musi być przeprowadzone z mocą dorównującą jego zawartości”. Czy oznacza to, że papież wzywał, aby sporządzano listy, wykazy, indeksy protestantów?

Leon X zostawia kompetentnym władzom kościelnym, przede wszystkim lokalnym, zidentyfikowanie zwolenników potępionych heretyków i usunięcie ich ze stanowisk, gdyby takie zajmowali. Heretyk nie może zajmować jakiegokolwiek stanowiska. Nie może być kaznodzieją, nie może być prezbiterem, nie może być opatem, nie może być wykładowcą teologii etc. To jest dla papieża niewyobrażalne. Dojdamy jeszcze, że zważywszy na postępowanie Lutra z góry zakładano, że doręczenie mu ekskomuniki może być niemożliwe z powodu ukrywania się. W tych okolicznościach papież zastrzegł, że do ważności wydania ekskomuniki wystarczy ogłoszenie w miejscach publicznych tekstu bulli „Decet Romanum Pontificem”.

 

Papież zwraca uwagę, że zaczyna rozwijać się fałszywie rozumiana zasada „czyja władza, tego religia” i dlatego zwraca uwagę, że w miejscach, w których ogłoszono wiarę luterańską „prawem i obowiązkiem katolików” jest dalsze życie Kościoła…

Tu dochodzimy do bardzo trudnej sprawy. Jeżeli władca przechodzi na wiarę heretycką i próbuje zaprowadzić porządek na terytorium, które mu podlega, Kościół ma z natury rzeczy ograniczone środki walki, chyba że inny książę katolicki, król, czy cesarz podporządkuje sobie siłą księcia-heretyka narzucając mu swoją wolę. Kościół ma jedynie środki takie jak ekskomunika. W takich warunkach papież postępuje w sposób zawsze podobny. Uznaje próbę wymuszenia posłuszeństwa na wyznawcach podlegających terytorialnie władztwu księcia heretyckiego za coś nielegalnego. Za próbę zamachu na Kościół i oczywiście ludzie, którzy są katolikami powinni przy wierze wytrwać. To po pierwsze. Po drugie: ludzie, którzy mają wytrwać w wierze są zobowiązani odmówić uznania posłuszeństwa takiemu władcy. To nie jest nic nowego. Kościół od zawsze miał takie dwa wskazania dla wiernych w tego typu nadzwyczajnych sytuacjach.

 

„Ogłaszamy ustanowienie upomnienia kanonicznego na okres trzech dni. Pierwszy dzień służy pierwszemu upomnieniu, drugi drugiemu, a na trzeci dzień przypada bezwarunkowe i ostateczne wykonanie naszego rozkazu. Powinno to mieć miejsce w niedzielę, albo inne święto, gdy wielu ludzi gromadzi się na nabożeństwo. Należy ustawić sztandar z krzyżem, bić w dzwony i zapalić świece, a po upływie przypisanego czasu zgasić je, strącić na ziemię i podeptać. Należy trzykrotnie rzucić kamienie oraz wypełnić inne zwyczajowe obrzędy. Wszyscy razem i każdy z osobna wierni chrześcijanie powinni być usilnie wezwani do unikania tamtych ludzi”, czytamy w „Decet Romanum Pontificem”. Rozumiem, że przed ekskomuniką papież daje jeszcze heretykom ostatnią szansę – trzy razy ich upomnieć?

Tak. Dwa razy upomina się heretyka bądź podejrzanego o herezję dając mu szansę. Po wyczerpaniu środków należy heretyka unikać, a to w myśl zasady nieprzebywania w „namiotach grzeszników”, która wywodzi się z Pisma Św. Natomiast ten rytuał zrzucenia świec etc. pochodzi z wczesnego średniowiecza. Tak była ekskomunika przeprowadzana uroczyście w Kościele średniowiecznym i Leon X trzyma się tego zwyczaju niczego nowego nie wymyślając, bo jest to rytuał mający wstrząsnąć sumieniami, mający wyrazić ból Kościoła z tytułu odpadnięcia owiec od Owczarni. Oczywiście Kościół nie daje szans w nieskończoność. Nie będzie tak, że heretyk obraża Kościół, obraża Chrystusa, obraża tych, którzy prawowiernie trwają przy Ewangelii i Dekalogu, a papież nic z tym nie robi. Tak nie należy tego rozumieć. Nigdy nie postępowano pochopnie, nigdy nie postępowano w sposób taki, że nie dawano szansy odwołania swoich poglądów, przemyślenia sytuacji, pojednania się z Kościołem i szukania dróg nawrócenia. Niestety przy człowieku o takim charakterze jak Luter, mającym cechy osobiste bardzo dalekie od jakiegoś umiarkowania, cokolwiek papież i Kościół by nie zrobili, to było to skazane na niepowodzenie.   

 

„Nikt nie może naruszać naszego pisemnego postanowienia, wyjaśnienia, nakazu, załączenia, określenia, woli, dekretu, ani w żaden sposób nie może się mu lekkomyślnie sprzeciwiać. Gdyby jednak ktokolwiek się odważył niech wie, że naraża się na gniew Boga Wszechmogącego oraz Świętych Apostołów Piotra i Pawła”.

Jest to typowa formuła sankcyjna bulli ekskomunikacyjnej, która powołuje się na najwyższe autorytety, czyli na Pana Boga i obydwu największych Apostołów, będących kolumnami Kościoła.

 

Czy ekskomunika, jaką Leon X nałożył na Lutra i wszystkich, którzy za nim poszli nadal obowiązuje?

Obowiązuje, bo nikt jej nie odwołał. Stanowi kamień węgielny przełomowej historii Kościoła. Negocjacje ekumeniczne nie są w stanie podważyć przesłania tego dokumentu.

 

Zamieszanie wprowadzone w czasie II Soboru Watykańskiego doskonale obrazuje późniejszy rozwój stosunków na linii katolicy-protestanci. Coraz bardziej niejasne i nieokreślone formuły stosowane przez hierarchów Kościoła powodują, że doktryna katolicka zostaje tak rozmyta, iż w oparciu o nią bardzo trudno ocenić błędy protestantyzmu. Ceną za jedność jest ucieczka od Prawdy. Nasuwa mi się tutaj pytanie: skoro wszystko jest rozmyte; skoro tak często powtarza się, że różnice są kosmetyczne; skoro co rusz biskupi biorą udział w różnych nabożeństwach ekumenicznych to dlaczego protestanci nie chcą nawrócić się na katolicyzm i wrócić do Kościoła?

Dobre pytanie. Każdy może sobie na nie odpowiedzieć sam. Protestanci wcale nie garną się pod rządy papieża w Rzymie (nawet bardzo liberalnego). Wystarczająco dobrze pokazuje to bankructwo hasła o pojednaniu się wszystkich chrześcijan. I tak właśnie Kościół niczego nie zdobywa, lecz traci, bo przecież propaganda ugody „wszystkich chrześcijan” powoduje zachwianie wewnętrzne, rodząc obojętność. Skoro wszystkie wiary są dobre to po co za wszelką cenę trwać przy tej katolickiej…

 

Czy można powiedzieć, że Marcin Luter jest dzisiaj „niemieckim towarem eksportowym” a jego „nauka” to „natchnienie niemieckich hierarchów”?

Musimy oczywiście pamiętać, że był to człowiek bardzo zasłużony dla Niemiec, choćby przez promocję języka niemieckiego, gdyż został orędownikiem tłumaczenia Pisma Świętego. A to że stał się „niemieckim towarem eksportowym” pokazuje nie tylko jego obecność w tzw. dialogu ekumenicznym, ale i proces tzw. synodalności w dzisiejszych Niemczech. Kościół niemiecki dzisiaj jest uczniem Lutra. Znajduje w protestanckich reformach inspirację dla siebie. Aby odkryć, że to co niniejszym mówię nie jest gołosłowne – wystarczy sobie uświadomić, że wszystkie te postulaty, których wprowadzenie postuluje niemiecki episkopat, kopiują rozwiązania zaprowadzone już we wspólnotach protestanckich. Kapłaństwo kobiet, rządy świeckich w strukturach Kościoła, głoszenie kazań przez świeckich, likwidacja celibatu. Można wyliczać dłużej… Wydaje mi się więc, że wyjątkowym zaślepieniem wykazują się ci postępowi hierarchowie w Kościele posoborowym, którzy nie dostrzegają, że to wszystko wcale protestantów nie uszczęśliwiło. Nie zapewniło im porywających zdobyczy duszpasterskich. Oczywiście o tym zaślepieniu można mówić tylko wtedy, kiedy przyjmiemy, że postępowi hierarchowie działają w dobrej wierze. Nie zawsze bym jednak miał tu pewność. Przykłady takich ludzi jak McCarrick czy Becciù są zbyt wymowne, aby ich nie wspomnieć na rzecz tezy o problematyczności dobrej wiary (oczywiście u niektórych). 

 

W pierwszej połowie XX wieku G. K. Chesterton napisał, że właściwie z protestantyzmu wszystko wyparowało poza jednym – samym protestem, czyli antykatolicyzmem. Czy zgodzi się Pan z tezą, że to właśnie antykatolicyzm stanowi dziś wspólny mianownik pomiędzy różnymi odłamami protestantyzmu?

Zgadzam się z Chestertonem, notabene wielkim pisarzem i orędownikiem naszych polskich spraw na Zachodzie. Wydaje mi się, że ta jego konstatacja dobrze ilustruje jedną prawdę. Otóż protestantyzm właśnie jest dobrym przykładem na to, iż liberalne reformy – które obecnie chce się aplikować w Kościele Katolickim – zaprowadzone wcześniej u protestantów, nie dały owoców. Protestantyzm bynajmniej nie rozkwita. Boryka się z jeszcze większymi problemami niż posoborowy Kościół. Stan protestantyzmu bardzo dobrze pokazały niedawne obchody dwustulecia urodzin Marksa, w których ewangelicy niemieccy odgrywali promotorską rolę (niestety również przy udziale postępowego episkopatu katolickiego). 

W tej sprawie, o której rozmawiamy, moja teza zawsze była taka sama i prosta. Kościół – uprawiając ekumenizm – nie zyskuje tylko traci. Nie pozyskuje nowych wyznawców. Ale traci swoich wiernych, którzy ulegają indyferentyzmowi. Dodam jeszcze, że sekty neo-protestanckie (zwłaszcza w Ameryce Łacińskiej) odnoszą się do Kościoła bardzo wrogo i tu żaden dialog nie ma ani sensu, ani celu.  

 

Niektóre odłamy protestantyzmu są przesiąknięte ogromną pogardą do niemal wszystkiego co katolickie. A jednak ze względu na czy to poprawność polityczną, czy też wiarę w hasło „ekumenizm ponad wszystko” , hierarchowie Kościoła katolickiego przymykają na to oko. Dlaczego hierarchowie katoliccy udają, że plucie na Kościół Chrystusa to spadający z nieba deszcz? Czy hasło „ekumenizm ponad wszystko” jest ważniejsze niż Ewangelia, prawda, tradycja?

Odnoszę wrażenie, że ekumenizm jest pojmowany jako cel sam w sobie, a nie środek do czegokolwiek. W takim ujęciu wszystko co służy idei ekumenizmu, jest dobre bez względu na to, jakie skutki pociąga dla Kościoła.

 

Czy Franciszek zachowuje się – jeśli chodzi o relacje ekumeniczne z protestantami – inaczej niż jego poprzednicy? Pytam, ponieważ Jan Paweł II i Benedykt XVI również posługiwali się niejednokrotnie niejasnymi gestami; wypowiadali okrągłe słówka; unikali nazywania błędów błędami; zapominali, że prawda katolicka domaga się jednoczesnego potępienia przeciwnej jej herezji.

Jan Paweł II i Benedykt XVI nie zerwali dialogu ze wspólnotami protestanckimi, które zaczęły ordynować na pastorki kobiety. Jan Paweł II i Benedykt XVI publicznie nie potępili (prywatnie też nic o tym nie słyszałem) znanego powszechnie faktu wyświęcania na pastorki i pastorów lesbijek i homoseksualistów we wspólnotach, z którymi utrzymywali „bardzo dobre, bliskie, ekumeniczne relacje”. Jan Paweł II i Benedykt XVI nie zerwali stosunków ze wspólnotami, których pastorzy zaczęli „dogmatycznie” udowadniać, że „aborcja jest prawem człowieka”… Przykłady mógłbym mnożyć i mnożyć. Czy Franciszek robi coś, czego nie robili jego poprzednicy, czy może po prostu próbuje ich przebić w ekumenizmie?

„Potępienie partnera w ruchu ekumenicznym za cokolwiek (nawet gdyby było wyjątkowo ohydne czy bezecne) nie jest celowe, bo zagrozi ekumenizmowi” – taka była motywacja Rzymu, skierowanego na kurs ekumenizmu przez II Sobór Watykański. Kurs ów ma być nieodwracalny według deklaracji samych papieży. Cóż powiedzieć więcej?

 

Na koniec zapytam „pół-żartem, pół-serio”: jeśli nic w tej materii się nie zmieni, to czy za niedługo nie doczekamy się umieszczenie Lutra w kanonie świętych? Skoro, jak twierdzą najbliżsi współpracownicy Franciszka, „Pan Bóg chciał i chce wielu religii”, to co ich powstrzyma przed stwierdzeniem, że „Pan Bóg chce, aby Luter był świętym Kościoła Katolickiego”?

O ile pojawiał się szaleńczy pomysł beatyfikacji Husa, to nie słyszałem, aby ktoś dopominał się o Lutra wśród świętych, których zresztą on nie uznawał, a kult ich potępiał. Papież obecny powiedział natomiast, że niemiecki reformator to „bohater wiary”. Oczywiście nikt nie potrafi przekonująco powiedzieć na czym owo „bohaterstwo” miałoby polegać.

Idea wielości religii, których rzekomo pragnął Stwórca, jest niesłychanym pomysłem posoborowym. Wybrzmiewa ona obecnie z coraz większą siłą. Cóż powiedziałby na to Luter? Myślę, że by ją potępił. Nie wyobrażał sobie na pewno jej uznania. Tak oto nieoczekiwanie wypada nam dostrzec jakiś konserwatyzm u niemieckiego reformatora… 

Cokolwiek kto nie będzie mówił, faktem historycznym pozostanie, że reformacja była wojną na poglądy i to poglądy, których uzgodnić się nie da. Nie jest bowiem tak, że Kuria rzymska Leona X błędnie zinterpretowała nauczanie Lutra, a w rzeczywistości wszystko, co on głosił, było ortodoksyjne. Takie opinie – i w posoborowym Kościele – głosi się. Mówią to nawet niektórzy kardynałowie, co jest skandaliczne. Ale to nie zmieni historii.

 

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij