14 lipca 2024

W oczekiwaniu na wielką reformę Kościoła. Grzegorz VII i ratunek z niebios

Na czwarty odcinek cyklu papieskiego PCh24.pl zapraszają prof. Marek Kornat i Tomasz D. Kolanek. Kliknij TUTAJ i zobacz wszystkie opublikowane w tej serii rozmowy

 

Szanowny Panie profesorze, przygotowując się do naszej dzisiejszej rozmowy naszła mnie refleksja, że w jakimś stopniu będzie ona również podsumowaniem naszych trzech wcześniejszych dyskusji o Liście Leona Wielkiego do Flawiana, o reformie papieża Symmacha i o „Regule pasterskiej” Grzegorza Wielkiego. Dzisiaj porozmawiamy o reformie gregoriańskiej i dokumencie „Dictatus Papae” papieża Grzegorza VII będącym w jakimś stopniu reformą dogmatyczną, reformą papiestwa i reformą duszpasterską – krótko mówiąc: reformą całego statusu Kościoła…

Wesprzyj nas już teraz!

Przede wszystkim próbujemy porozmawiać o wielkim zrywie wielkiego papieża w obronie wolności Kościoła, która to była naruszana, ograniczana, a jego prawa nieprzestrzegane i podważane. Najważniejszym z nich była świecka inwestytura biskupów, opatów i innych ordynariuszy. Po renowacji cesarstwa rzymskiego w 962 r. cesarstwo to przywłaszczyło sobie swobodną dystrybucję stanowisk kościelnych i inwestytury kanonicznej nie godząc się na zostawienie tego niezbywalnego prawa Kościołowi. Tak właśnie doszło do konfliktu. Konfliktu, który nazywamy w historiografii zgodnie z tradycją „sporem o inwestyturę”. Był to jeden z najbardziej doniosłych momentów w dziejach Kościoła w ciągu dwóch tysięcy lat jego wciąż trwającej historii. Można śmiało powiedzieć, że to wydarzenie, jakim stał się pontyfikat św. Grzegorza VII i ostatecznie zwycięska dla Kościoła – mimo że sam papież przegrał osobiście, umierając na wygnaniu – wojna o wolność Kościoła. To  moment należący do dziesięciu najważniejszych wydarzeń w dziejach Kościoła, gdyby chcieć pokusić się o takie zestawienie – obok edyktu (reskryptu) mediolańskiego (313), koronacji Karola Wielkiego w Rzymie (800) czy Soboru Trydenckiego (1545—1563).

 

Przed Grzegorzem VII próbę reformy Kościoła, całościowej reformy Kościoła podejmowali papież Leon IX, papież Mikołaj II, papież Aleksander II. Głośno mówił o niej również święty Piotr Damiani. Dopiero jednak Grzegorzowi VII udało się wprowadzić zamysły i rozwiązania, o których pisali, mówili jego poprzednicy, czy wielcy ludzie Kościoła. Dlaczego to udało się właśnie i dopiero Grzegorzowi VII?

W jego osobie otrzymał Kościół męża o wielkich zaletach ludzkich i to stwierdzenie ani nie powinno dziwić, ani być ozdobnikiem. Wśród cnót najważniejszą rolę pełniły jego odwaga i konsekwencja w postępowaniu. Wzorowo więc wypełniał ten papież obowiązki stanu. Należy podkreślić, że Kościół katolicki dźwigał się wówczas z wielkiego i głębokiego upadku. Podkreślam: UPADKU! Były to czasy poniżenia i prywatyzowania Kościoła przez parę rodzin rzymskich. Był to również tragiczny okres demoralizacji na szczycie rządów – tzw. pornokracji i innych tym podobnych zjawisk. Najpierw nastąpiło doniosłe ożywienie na przełomie tysiącleci – zwłaszcza krótki pontyfikat Sylwestra II treba tu wspomnieć. Potem równie krótki pontyfikat Leona IX. I w końcu pontyfika Grzegorza VII. Można by żartobliwie powiedzieć, że „do trzech razy sztuka”. Nie roszczę sobie oczywiście prawa do wygłaszania wykładu, ale pozwolę sobie zwrócić uwagę na kilka istotnych zagadnień. Aby odpowiedzieć na Pana pytanie trzeba zacząć od reformy kluniackiej. Ona była źródłem odrodzenia. Papieże Sylwester II i Leon IX byli sługami tej idei. Z klasztoru w Cluny zwiastowana była światu – a przede wszystkim Kościołowi – wielka wizja reformy, między innymi moralnej naprawy, odnowy kleru. Bez moralnej naprawy, a więc odnowy kleru nie ma szans na to, aby uniknąć kryzysu kapłaństwa i tym samym Kościoła. Obecnie trwający kryzys Kościoła jest w dużym stopniu, podobnie jak w czasach, o których rozmawiamy, pokłosiem kryzysu kapłaństwa. Ma to oczywiście inny wymiar, ale bez wątpienia pozostaje praprzyczyną kryzysu niszczącego obecnie Kościół jest kryzys kapłaństwa…

 

Pozwoli Pan, że na moment wejdę w zdanie, ponieważ to, co przed chwilą Pan powiedział wydaje mi się niezwykle ważne. Obecnie większość ludzi zarówno wierzących jak i niewierzących kojarzy reformę gregoriańską przede wszystkim z wywołanym sporem o inwestyturę, co mnie nie dziwi, bo to wbija nam do głów system edukacji publicznej. Powiedział Pan jednak, że w pierwszej kolejności miała to być odnowa moralna, walka z zepsucie kleru, walka z totalną seksualizacją kapłaństwa i walka kupczeniem nie tylko za pieniądze kościelnymi stanowiskami, dobrami i godnościami. Mówię o tym, ponieważ niemal dokładnie to samo mamy obecnie…

Św. Grzegorz VII wprowadził prostą i jednoznaczną zasadę: „każdy, kto nie będzie przestrzegał celibatu musi być złożony z urzędu”, a wszelka władza w Kościele związana jest z sakramentem święceń (wbrew temu co dzisiaj mówią postępowi hierarchowie posoborowego Kościoła). To było główne hasło reformy gregoriańskiej, ale również główne wskazanie przyświecające ideom reformy kluniackiej. Klasztor w Cluny zdołał dać światu tak doniosłe idee, bo nie podlegał lokalnemu ordynariuszowi, tylko na podstawie prawa egzempcji został wyjęty spod jego jurysdykcji, a to oznaczało, że mógł sobie pozwolić na swobodę działania. Gdyby możny feudał był lokalnym biskupem, ordynariuszem miejsca, to mógłby klasztor w Cluny podregulować pod siebie, tak jakby chciał. Biorąc pod uwagę to wszystko, co wówczas się działo w Kościele, w pierwszej kolejności należałoby liczyć się ze złą wolą ludzką. Tu jednak lokalny hierarcha nie mógł niczego zrobić. To pokazuje jak wielka była mądrość Kościoła i jego wielkich i świętych papieży oraz innych przywódców, tworzących i regulujących działanie klasztorów i zakonów normami prawa kanonicznego. W związku z powyższym klasztor w Cluny mógł wydać tak wspaniałe owoce, które przyniosły upragnioną i potrzebną reformę. Trzeba podkreślić jeszcze jedną bardzo ważną kwestię, mianowicie: w Kościele nigdy nie było tak, że jakaś idea zakwitła lokalnie i na tym koniec. Lokalnie dobre idee mogą dać określone owoce, ale nie przełom. Musi je przejąć centralny autorytet. W Kościele jest to Kuria Rzymska. Idee kluniackie zostały właśnie przejęte w dobrym znaczeniu tego słowa przez wybitnych papieży drugiej połowy XI wieku, czyli po tragicznych wydarzeniach, kiedy mieliśmy do czynienia np. z trzema papieżami w 1046 roku, których trzeba było usuwać drogą interwencji cesarza Henryka III. Wywołany przez Pana w poprzednim pytaniu Leon IX był moim zdaniem najwybitniejszym papieżem głoszącym reformę kluniacką spośród tych który wybór zapewniali cesarze rzymscy (królowie niemieccy).To samo robili kolejni wielcy papieże, czyli Mikołaj II i Aleksander II. Nie byli to Biskupi Rzymscy z wolnego wyboru w Kościele, tylko z nominacji króla niemieckiego. Na szczęście szli oni drogą reformy kluniackiej. Grzegorz VII był wiernym sługą tej samej koncepcji. W tym miejscu chciałbym jeszcze dodać, że Henryk IV jako król niemiecki i później cesarz rzymski nie był przeciwny realizacji reformy kluniackiej, czyli nie opowiadał się przeciwko wyegzekwowaniu obowiązku celibatu, czy przeciwko innym postulatom, które z Cluny przyszły do Kościoła. Natomiast zgodnie z zasadami politycznymi nakazującymi bronić uprawnień związanych ze swoją koroną, władca ten nie chciał oddać prawa do swobodnej inwestytury kanonicznej Biskupowi Rzymskiemu. Nasuwa się dosyć interesująca refleksja, mianowicie: germańscy królowie mieli głębokie przywiązanie do idei króla jako najwyższego kapłana. Oczywiście nie udało się tego doprowadzić do skutku, ale skoro król jest najwyższym kapłanem, to wychodzi na to, że Biskup Rzymski jest jego sługą. Idąc tą logiką rodzi się pytania: po co dwóch najwyższych kapłanów? W Kościele nie może być dwóch głów! Na marginesie: może wspomnijmy, że janseniści, o których rozmawialiśmy w cyklu „Od Rewolucji Francuskiej do rewolucji w Kościele” głosili teorię, że w Kościele powinny być dwie głowy, bo Kościół apostolski miał dwa filary – św. Piotra i św. Pawła. Ale zostało to ostro potępione ustami papieży. Wracając jednak do poprzedniej myśli: idea germańska o królu, który sprawuje również urząd najwyższego kapłana, czyli jest cesarzem-katechonem na wzór bizantyjski nie była obca myśli politycznej, z której wyrosła teza, że trzeba bronić królewskiego prawa do inwestytury na stanowiska kościelne. Co zaś tyczyłoby się Pańskiego pytania o totalną seksualizację”, to na pewno jest ono przesadne w odniesieniu do czasów o których mówimy. To co nazywano „pornokracją” Kościół XI stulecia miał już szczęśliwie i bezpowrotnie za sobą. Owszem mieliśmy występne życie. Totalną seksualizację” to będzzizemy mieć raczej dzisiaj, kiedy dochodzi do wyraźne akceptacji grzesznego życia tzw. kochających inaczej pod płaszczykiem humanizmu. Co więcej, przerabia się naukę katolicką w taki sposób, aby to uzasadnić i jeszcze powiedzieć, że to zgodne z prawdziwą wolą Chrystusa. Na przykład prof. Buttiglione – ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu – głosi nawet, że zarządzenia papieskie zawarte w Fiducia supplicans są zupełnie zgodne z Tradycją (sic!). Tyle tylko, że nikt wcześniej tego nie zauważył.

 

Inwestytura była dla Henryka IV najważniejsza i nie bał się on zastosować najbardziej podłych zagrywek byle tylko wygrać spór z papieżem. To właśnie Henryk IV rozkazał „wyciągać” na światło dzienne „papieskie brudy”. Abp Liemar nazwał Grzegorza VII „niebezpiecznym człowiekiem, który bezprawnie zajął Tron Świętego Piotra, siał zamęt w Kościele, a nieposłusznych mu kapłanów pozbawił bez sądu piastowanych godności”. Czy te zarzuty były prawdziwe?

Kiedy ujawnił się konflikt między papieżem a królem niemieckim kiedy ten drugi uznał, że każdy argument jest dobry w walce z Rzymem. Przeciwko Grzegorzowi VII wyciągnięto argument dosyć konkretny i całkiem mocny. To że lud rzymski spontanicznie obwołał go Biskupem Rzymskim, a kolegium kardynalskie zgodnie z innowacją wprowadzoną przez Mikołaja II jedynie zatwierdziło ten wybór post factum. Ów stan rzeczy stworzył główny motyw do wysunięcia tezy, że doszło do nielegalnego wyboru papieża i jest on nieważny. Oczywiście król niemiecki Henryk IV uchwycił się tego argumentu dopiero wówczas, kiedy polityka Stolicy Apostolskiej poszła wyraźnie przeciw interesom jego cesarstwa (tak jak je rozumiał). Henryk IV chciał po prostu zdjąć z Tronu Piotrowego papieża. Dodajmy jeszcze, że przyjmuje się w biografii tego papieża, iż to, że był on najbliższym współpracownikiem papieża Grzegorza VI, czyli tego, który został zdetronizowany w 1046 roku. Nie nastąpiło to z powodu jego złego prowadzenia się, lecz po to, aby w całości oczyścić bardzo skomplikowaną – wyrażającą się w skłóceniu – sytuację w Kościele. I tak postąpił ojciec Henryka IV czyli Henryk III. Wygnanemu i deportowanemu do klasztoru w Niemczech Grzegorzowi VI zdecydował się towarzyszyć archidiakon Hildebrand, czyli późniejszy Grzegorz VII. Przyjmuje się w historiografii domniemanie, że to najpewniej na tym wygnaniu zakiełkowały w jego głowie idee walki o odebranie inwestytury królowi niemieckiemu-cesarzowi rzymskiemu. Grzegorz VI został głęboko upokorzony: był zdjęty z urzędu jak podporządkowany urzędnik. Wywieziony z Rzymu do obcego kraju  niczym banita i przestępca. To nie mogło nie działać na świadomość młodego Hildebranda. Zdobywszy papiestwo postanowił wykorzystać rządy do uporządkowania tej sytuacji. Oznaczało to walkę z królem niemieckim na wielką skalę i o wielką stawkę.

 

Do walki papieża z królem za chwilę wrócimy. Chciałbym teraz skupić się na problemach, z którymi chciał walczyć Grzegorz VII. W pierwszej kolejności: czym był uniwersalizm papieski?

Chodziło o powszechność i niepodważalność duchowej władzy Biskupa Rzymskiego nad cywilizowanym światem chrześcijańskim. Ta władza bierze oczywiście swoje podstawy z ustanowionego wolą Chrystusa Pana prymatu Świętego Piotra, który się rozciąga na jego następców. Świat jest rządzony za pomocą dwóch władz: duchowej i świeckiej, które współpracują ze sobą, a przynajmniej powinny osiągać współpracę jako normę w służbie wiernym. Wszystko, co od tego odbiega nie jest normą. Wszystko co jest z nią zgodne – ma służyć krzewieniu cywilizacji chrześcijańskiej i budowaniu Kościoła, który jest fundamentem tejże cywilizacji. Bez Kościoła nie ma państwa ożywionego ideą sakralizacji władzy! Kościół uświęca państwo, a nie tylko pojedynczego człowieka. Państwo z kolei jest świeckim ramieniem Kościoła. Jedna i druga społeczność jest na swój sposób doskonała, ale nie jest samowystarczalna w tym znaczeniu, że muszą się dopełniać wzajemnie w działaniu na ziemi.

 

No właśnie! Problem polega na tym, że nie tylko król niemiecki, cesarz rzymski rościł sobie prawa do mianowania biskupów, ale chcieli tego również liczni książęta. Mało tego: wielu z nich było bardziej oburzonych niż król niemiecki, cesarz rzymski, kiedy Grzegorz VII ogłosił, że koniec z tym i że to tylko on ma do tego prawo, a nie jakiś lokalny watażka, lokalny książę…

Panował wówczas pogląd, że skoro książę jest panem księstwa, w którym rządzi, to może on również mianować według swojego uznania dostojników kościelnych i nikt nie może ingerować w ten proces. To z kolei czyni władzę Biskupa Rzymskiego dosyć iluzoryczną, ponieważ nie mając prawa swobodnej dystrybucji stanowisk, jest on w zasadzie sprowadzony do roli autorytetu prowadzącego określone nauczanie moralne i na tym kończy się jego rola. Dopiero władcze kompetencje, wyrażające się w tym, że to on dystrybuuje stanowiska kościelne poprzez inwestyturę kanoniczną – nadają jego misji charakter suwerenny. Po ludzku Grzegorz VII przegrał. Umarł na wygnaniu. Wypędzony został z Rzymu. Wypowiedział – jak przekazała nam tradycja – znaczące słowa, że taki jest jego los, bo umiłował prawdę i nienawidzi nieprawości. Konkordat Wormacki papieża Kaliksta II z Henrykiem V z 1222 był jednak wielkim triumfem Kościoła. To doniosła data w jego dziejach. To pierwsza w dziejach umowa nosząca rangę konkordatu. Przyznawał on Kościołowi prawo obsadzania biskupstw swobodnie poprzez kanoniczny i wolny wybór kapituł diecezjalnych (a więc nie poprze selekcję kandydatów w Rzymie). Władcy świeckiemu zastrzeżono prawo nadawania uposażeń nominatom.

 

Niestety 500 lat później to, z czym walczył Grzegorz VII, wróciło za sprawą protestantyzmu, prawda?

Tak. Po przyjęciu zasady augsburskiej w 1555 roku Cuius regio, eius religio („Czyja władza, tego religia”), albo ubi unus dominus, ibi una religio, ten kto panował na danym terytorium mógł swobodnie kształtować strukturę lokalnego Kościoła, przeprowadzając m. in. nominacje duchownych. Dało to rację bytu pod opieką władzy wspólnotom odłączonym od Kościoła na skutek zwycięstwa protestantyzmu w tych, czy innych regionach Rzeszy i nie tylko Rzeszy. Tak dopełnił się proces tzw. konfesjonalizacji, jak głosi już od lat historiografia niemiecka.

 

Następna kwestia: symonia.

To było drugie, godne potępienia po nieprzestrzeganiu celibatu, zjawisko towarzyszące głębokiemu kryzysowi, głębokiemu załamaniu moralnemu Kościoła w wieku X i później. Chodziło o kupowanie stanowisk, czyli jedną z bardziej paskudnych praktyk. Wygrywał ten kto miał więcej pieniędzy, aby się opłacić, a nie ten, kto miał coś do powiedzenia, zaoferowania, czy też charakteryzujący się odpowiednimi walorami umysłowymi. Następowała w ten sposób selekcja negatywna na stanowiska. Z tym Kościół przez wiele lat nie mógł sobie poradzić. To powracało przez wieki, ale jest problemem również i dzisiaj.

 

Jakoś tak pomyślałem tutaj o sprawie kard. Pella, mianowicie: kard. Becciu przekazał pieniądze Kościoła australijskim mediom, aby te pisały o kard. Pellu źle i tylko źle…

W przypadku o którym Pan mówi, mamy do czynienia nie tyle z symonią ale czymś innym. Widziałbym w tym co robił Becciu popisowy przykład przestępczych poczynań mafijnych. Oczywiście pieniądze są podstawowym środkiem zapewniającym skuteczność. To nie jest specjalnie powiązane z ideami teologicznymi czy moralnymi. Mamy za to do czynienia z demoralizacją i perfidną walką personalną. Zachowanie Becciu, czyli płacenie mediom za oczernianie kard. Pella pokazuje, że chciał on przekształcić Kościół, Stolicę Apostolską tj. Kurię Rzymską w swój prywatny folwark, a kiedy kard. Pell go zdemaskował – nastąpił odwet prowadzony w tak nikczemny sposób. Przypomnijmy, że kiedy doszło do przeprowadzenia przez kard. Pella inwentaryzacji wydatków Stolicy Apostolskiej, ujawniającej duże nadużycia finansowe w Watykanie, Becciu postanowił zniszczyć moralnie tego, kto upomniał się o uczciwość. Oskarżenia o niemoralne prowadzenie się (homoseksualne i pedofilskie) posłużyły za broń. Wiadomo dzisiaj, że tego typu zarzuty są bardzo dzisiaj skuteczne. Tak walczy się z kapłanami, którzy chcą mniej lub bardziej być wierni Ewangelii i Chrystusowi. To zabójcza broń, o czym przekonał się na kard. Pell – zamknięty w więzieniu mimo bardzo słabych dowodów domniemanej winy.

Zresztą sprawie kard. Pella poświęciliśmy długą rozmowę na antenie PCh24 TV i tam odsyłam wszystkich zainteresowanych, aby dowiedzieli się bądź przypomnieli, co jeszcze o tym mówiłem.

 

Jeżeli mówi się dzisiaj o reformie gregoriańskiej, to najczęściej podkreśla się, że chodziło jedynie o celibat. Wrogowie Kościoła wrzeszczą, bo tak to trzeba nazwać, że celibat został wprowadzony jedynie po to, aby kapłani nie mieli dzieci i nie dzielili między nie majątku Kościoła, a co za tym idzie, aby Kościół trzymał w garści jak najwięcej dóbr, majątku etc.

Wprowadzenie celibatu miało przede wszystkim znaczenie duchowe. Celibat służy umożliwieniu pełnienia posługi z pełnym oddaniem Chrystusowi. Chodzi o oderwanie człowieka od spraw ziemskich, żeby nie należał do tego świata, albowiem żeby być duchownym z prawdziwego zdarzenia trzeba być „wyjętym z tego świata”. Celibat w oczywisty sposób uświęca. To była i jest istota rzeczy. Inaczej nie będzie kapłaństwa, jakie Chrystus chciał nam zostawić i zostawił. Będzie to raczej pseudo-kapłaństwo. Bezpodstawne są wszelkie argumenty przywoływane obecnie, że zniesienie celibatu uzdrowi sytuację w Kościele, bo nie będzie problemów, jakie niektórzy duchowni mają z jego przestrzeganiem pomimo złożenia przysięgi, że będą go przestrzegać. Ci, którzy atakują celibat, nie wnoszą niczego nowego i w moim głębokim przekonaniu niczego nie tłumaczą. Główny problem Kościoła stanowi obecnie dopływ do seminariów mężczyzn homoseksualnych, którzy potem stwarzają ogromne problemy swoim postępowaniem. Gdyby nawet zniesiono celibat (na co chyba się zanosi) to nie zostanie rozwiązany ten problem, o którym teraz mówię, ponieważ ci ludzi nie przestaną szukać w Kościele szans na łatwe życie i karierę, bo niestety do tego sprowadza się ich pseudo-kapłaństwo. W związku z powyższym Kościół musi się bronić przed napływem takich ludzi za wszelką cenę i wszelkimi dostępnymi środkami. Nie można twierdzić, że zniesienie celibatu rozwiąże za jednym zamachem wszystkie problemy. Ja w to nie wierzę, ale niestety słyszałem wypowiedzi bardzo zacnych ludzi, także z kręgów Kościoła, aby to rozważyć na nowo. Tak zwany opcjonalny celibat, mimo swojej kurtuazyjnej nazwy, to tak naprawdę zniesienie celibatu i doprowadzenie do powrotu do czasów przed-gregoriańskich. Niestety liberalne otoczenie obecnego papieża poważnie to rozważa, czego nawet nie ukrywa. Jak wiemy, kard. Robert Sarah sprawił, że doszło do wspaniałej interwencji w obronie celibatu, pod którą podpisał się Benedykt XVI występując jako tzw. papież-emeryt. Ale po jego śmierci, moim zdaniem nie skończy się „jedynie” na dekrecie o błogosławieniu tzw. par jednopłciowych. Rewolucja pójdzie dalej i nie będzie się zatrzymywać.

 

Tutaj trzeba dodać, że problem homoseksualizmu w Kościele nie jest problemem współczesnym. Przywołam postać św. Piotra Damianiego, który w XI wieku walczył z ówczesną lawendową mafią i ówczesnym zgorszeniem homoseksualnym. Jak to jest, że 1000 lat temu Kościół walczył z problemem, a dzisiaj „walka” polega na tolerancji, akceptacji i finalnie błogosławieniu grzechu?

Jest to efekt trwającej rewolucji w Kościele, zwycięstwa opcji liberalnej i tolerancji dla zła w imię humanizmu, bo tak to trzeba nazwać. Ja osobiście jestem bardzo mocno zdezorientowany tą całą sytuacją i mam poczucie, że przyglądam się jakiejś wyjątkowo niesłychanej sytuacji. Z jednej strony biskupa zdejmuje się z urzędu za to, że nie wyciągnął konsekwencji wobec podległego mu prezbitera za uprawianie życia homoseksualnego. Z drugiej strony Kościół proklamuje błogosławienie tzw. związków homoseksualnych argumentując, że jest w nich jakieś dobro. Szczerze mówiąc nie wiem jakie i nawet nie śmiem o to pytać. W każdym bądź razie żadna religia – jak przypomniał to Benedytk XVI – nie zdobyła się jeszcze na to, aby popierać homoseksualizm. Poparcie takie jest czymś wyjątkowo paskudnym. Albo walczymy z tym zjawiskiem bez taryfy ulgowej, ustawiając zwrotnice Kościoła tak, aby pociąg jechał w jednym kierunku i nie zbaczał, albo puszczamy to wszystko na żywioł. Tymczasem w obecnej sytuacji nie idzie rozeznać, o co tu chodzi. Postawienie sprawy akceptacji homoseksualizmu jako zachowania, które przynajmniej jest neutralne etycznie – wywołało w Kościele głęboki podział. Służy też oskarżaniu i postponowaniu zachowawczych hierarchów, którym zarzucają koła liberalne wszystko co najgorsze, zwłaszcza brak tolerancji.

 

Czy Pana zdaniem doczekamy się współczesnego św. Piotra Damianiego?

Wszystko jest w rękach Pana Boga. Kościół posoborowy znajduje się w niezwykle kiepskim położeniu i to położenie z dnia na dzień się pogarsza, a po ludzku sądząc – znaków odrodzenia specjalnie nie widać. Co by nimi bowiem miało być? Stanowiska kościelne znajdujące się w dyspozycji Stolicy Apostolskiej, są obsadzane ludźmi, którzy muszą spełniać określone kryteria wierności posoborowej ideologii. To jest decydujące kryterium nominacyjne. Nie jest nim świadomość roli Tradycji w Kościele. Nie jest nim umiłowanie liturgii (nie tej podrobionej tylko takiej jaka organicznie wyrosła poprzez stulecia). Najważniejsze – powtórzmy – jest przywiązanie do ideologii posoborowej.

 

Kiedyś w cyklu „Od rewolucji francuskiej do rewolucji w Kościele” rozmawialiśmy o błogosławionym Piusie IX i dogmacie o nieomylności papieża. Dogmat ten przez lata bronił Kościoła. Dzisiaj jest jednym z jego największych problemów…

Dogmat o nieomylności papieża jest obecnie cynicznie wykorzystywany do ustanowienia dyktatury papieskiej, który nie czuje się związany żadną normą. Dyktatura ta jest sprawowana w służbie rewolucji i na tym polega perwersyjność użycia dogmatu o nieomylności papieża, aby dalej burzyć Kościół. Moim zdaniem, obecnie mamy do czynienia z pogwałceniem tego dogmatu, który przyjął Sobór Watykański I w konstytucji Pastor Aeternus, bo dogmat ten wyraźnie mówi, że Biskup Rzymski jest nieomylny jedynie w zakresie budowania, rozwijania i definiowania Prawd Wiary ściśle w ramach Tradycji. W postępowaniu swoim papież jest więc związany normami Tradycji. Tradycja jest busolą. I papież nie może uchylić dogmatów już ogłoszonych. Nie może ogłosić nowej nauki moralnej powołując się na swoją nieomylność. Takie działanie – kiedy by nastąpiło – jest od podstaw nieważne i zbójeckie. Jeśli ktoś inaczej rozumuje o nieomylności to zbliży się do tego co robili bolszewicy. To Stalin uznał się za autorytet mający ostatnie słowo historii. Wcale go nie interesowało to, co ktoś o tym myśli.

 

Reformy Grzegorza VII to nie tylko odnowa moralna, nie tylko uniwersalizm papieski, nie tylko walka z symonią etc. To również ujednolicenie liturgii, upowszechnienie rytu rzymsko-łacińskiego…

Wzmocnienie Kościoła przyniosło pewną centralizację liturgii. Ewidentnie papieżowi Grzegorzowi VII przyświecała myśl, iż liturgia rzymska, czyli sprawowana według tego rytu, według którego celebruje Biskup Rzymski w swojej stolicy, powinna rozciągać się maksymalnie szeroko – jak to tylko możliwe. Właśnie dlatego Grzegorz VII pobłogosławił na przykład wycofanie tzw. rytu mozarabskiego w Hiszpanii. Bez wątpienia był to jeden z najważniejszych nakazów pontyfikalnych tego świętego i sprawującego dość krótko władzę papieża.

 

A co ze śpiewami gregoriańskimi?

Śpiew gregoriański to integralna część liturgii. To język własny tej liturgii w obrządku rzymskim. Ów „chorał” jest własnym śpiewem Kościoła, jak powiedział po wiekach św. Pius X. Ma on charakter modlitwy publicznej Kościoła. Grzegorz VII pełnił tutaj kluczową rolę, jako orędownik tego śpiewu, którego nic nie powinno zastąpić.

 

Znanego od wieków, ale dzisiaj zapomnianego…

Niestety śpiew gregoriański porzucono, ale to Kościołowi posoborowemu nie wyszło na dobre. Śpiew gregoriański podzielił los Mszy Wszech Czasów. Albo został zmarginalizowany, albo został usunięty. Czasami słyszymy jeszcze oderwane od całości Mszy jakieś utwory łacińskie. Zdarza się na przykład podczas Mszy sprawowanej po polsku usłyszeć w czasie Komunii Świętej „Ave Verum Corpus natum” bądź „Stabat Mater”, albo nawet części stałe: Kyrie, Gloria czy Agnus Dei. Są to jednak wyjątki służące za ozdobnik. Mam wrażenie, że dużo częściej spotkamy to na Zachodzie, zwłaszcza we Francji, gdzie umiłowanie łaciny jest jednak większe niż u nas. Możemy więc usłyszeć podczas Mszy śpiew gregoriański. U nas wygląda to gorzej. W Wielki Czwartek brałem udział w ceremonii Wieczerzy Pańskiej w katedrze na Wawelu. Wykonywano tam po łacinie „Ave Verum Corpus natum” podczas Komunii Świętej. Chorał gregoriański spełni swoją rolę dopiero, kiedy na pełną skalę zostanie wznowiona Msza Wszech Czasów. Tego dobra nie da się sprowadzić do poziomu ozdobników.

Kolejna kwestia. Grzegorz VII bardzo mocno popierał ideę spopularyzowaną przez opactwo w Cluny, jaką był monastycyzm, czyli mnisi pustelnicy.

Popieranie życia monastycznego miało ogromne znaczenie dla rozwoju Kościoła w średniowieczu. Grzegorz VII nie był twórcą tej idei. On był sługą ideałów życia monastycznego, opiekunem, obrońcą i organizatorem tego życia, które nadało Kościołowi wielkie znaczenie i trzeba powiedzieć, że te najpiękniejsze karty Kościoła w średniowieczu, czyli druga połowa wieku XI, wiek XII i XIII w dużym stopniu stanowi pochodną umocnienia się i rozwoju życia monastycznego. Któryś z historyków powiedział, że wszystko co najlepsze rozwijało się w klasztorach i jest w tym dużo racji. W klasztorach rozwijała się nauka. W klasztorach trwała kontemplacja nie tylko modlitewna, ale również kontemplacja prawdy filozoficznej i metafizyki. (To są dwa rodzaje postawy człowieka – jak tłumaczył wielokrotnie prof. Stefan Świeżawski). To są wszystko rzeczy o ogromnym znaczeniu dla kultury chrześcijańskiej i dla tożsamości Europy, która obecnie jest niestety bardzo mocno osłabiona, a w swym przesłaniu do ludzi naszych czasów „zamazana” z powodu oddziaływania haseł Oświecenia o „ciemnocie” i zabobonnej religijności. Jeszcze w XVII wieku, o czym musimy pamiętać, Europa była chrześcijańska. Ciągle jest dla mnie wielką tajemnicą i zagadką jak to się stało, że w XVIII wieku myśl europejska, tożsamość europejska zaczęły tak gwałtownie zrywać z chrześcijaństwem. Człowiek elit Zachodu (głównie francuskich) w XVIII wieku jest a-religijny, albo antyreligijny.

Wróćmy teraz do sporu o inwestyturę. Czy miałby on w ogóle miejsce, czy cała wojna cesarstwa z papiestwem miałaby w ogóle miejsce, gdyby nie „Dictatus papae” – dokument zawierający 27 tez ogłoszony w 1075 roku?

„Dictatus papae” to dokument znamienny i niezwykle doniosły dla dziejów Kościoła. Bez tego dokumentu, bez tego fenomenalnego tekstu nie byłoby realizacji pontyfikatu gregoriańskiego. Jest to dokument uzasadniający teoretyczne podstawy papiestwa średniowiecznego w obronie jego uniwersalizmu i nauki. Te 27 twierdzeń o kardynalnym znaczeniu zebranych przez Grzegorza VII ściśle odzwierciedla jego myśl i naukę. Jest to kwintesencja jego pontyfikatu i esencja najistotniejszych założeń doktrynalnych papiestwa średniowiecznego. Bez powstania tego dokumentu nie byłoby sporu o inwestyturę, a może nawet i papiestwa w kształcie, jakie znamy. Ja ze swej strony pozwoliłbym sobie skupić się na tych czterech sformułowaniach „Dictatus papae”, które mówią o stosunków najwyższych władz cywilizacji chrześcijańskiej: papieża i cesarza. Jest prawdą, że w dokumencie tym znajdujemy orzeczenia: (1) papież intronizuje i detronizuje władców; (2) uchyla zasadę posłuszeństwa poddanych w stosunku do władców świeckich; (3) dzierży insygnia władzy cesarskiej. Należy zaznaczyć, że są to tezy powoływane jako koronny argument na rzecz opinii o nieograniczonych i niezdrowych aspiracjach teokracji papieskiej. Ja uważam, że od tej koncepcji wolno się zdystansować. Owszem, papież detronizuje władców (książąt, królów, cesarzy), ale tylko wówczas, kiedy „postępowali niegodziwie”. Oczywiście papież uchyla zasadę posłuszeństwa poddanych, ale jedynie po orzeczeniu ekskomuniki. Dodajmy, że gdyby Stolica Apostolska nie mogła skorzystać z tego prawa uchylania zasady posłuszeństwa – jej orzeczenia o ekskomunice byłyby fikcyjne. Władca świecki mógłby je zlekceważyć bez jakichkolwiek konsekwencji. Tak notabene zrobi Marcin Luter, ignorując bullę Exsurge Domine Leona X i korzystając z opieki protestanckiego księcia.

„Kościół Rzymski przez samego Boga został założony”, czytamy w pierwszym punkcie „Dictatus papae”.

To jest potwierdzenie oczywistej prawdy, którą Kościół wyznawał zawsze. To zresztą niezwykle ciekawe. W „Dictatus papae” mamy dwa rodzaje twierdzeń. Pierwsze to takie, które Kościół w swoim depozycie wiary przekazywał z pokolenia na pokolenie. Wiernie odzwierciedlają one naukę apostolską albo naukę późniejszych wielkich ludzi Kościoła – ojców, doktorów, biskupów, papieży i świętych. Drugie to twierdzenia w pewnym sensie nowe, jak na przykład twierdzenie dziewiętnaste mówiące, że Biskup Rzymski nie może być przez nikogo na ziemi sądzony za swe czyny. Ono logicznie wypływa z nauki o papiestwie zgodnej z rozwijającą się organicznie doktryną prymatu rzymskiego, ale dopiero w nauczaniu Grzegorza VII wybrzmiewa tak mocno. Jest to też reakcja na świeże doświadczenia historii jak chociażby na to, co zrobił cesarz Henryk III (1046), kiedy usunął trzech skłóconych ze sobą papieży w tym jednego, który sprzedał Tron Piotrowy w obawie, że może polec od samosądu ludu rzymskiego z powodu skandalicznego, niemoralnego życia. Moim zdaniem w drodze wyjątku ta interwencja Henryka III była jak najbardziej słuszna. Grzegorz VII jednak rewindykował prawa Kościoła ogłaszając fundamentalną zasadę, że na ziemi Biskupa Rzymskiego nikt nie może sądzić, czyli nie może być tego, co robili cesarze rzymscy (królowie niemieccy) organizując synody przeciwko papieżowi, którego następnie można było aresztować. To samo dotyczy także wszystkich zgromadzeń synodalnych. Grzegorz VII pisze, że synod jest ważny tylko wtedy, gdy jest zwołany bądź zatwierdzony w swych uchwałach przez papieża. Na własną rękę nie może być on zwołany przez nikogo na ziemi, a jeśli tak się stanie, to jest on zgromadzeniem niebyłym i nieważnym.

 

Można powiedzieć, że Grzegorz VII w końcu konkretnie usystematyzował ideę synodu, a że był z tym problem nasi czytelnicy mogli się przekonać czytając naszą rozmowę o Świętym Leonie I Wielkim za którego pontyfikatu zwołano zbójecki synod w Efezie.

Przypomnę, że synod ten w dodatku aspirował do rangi soboru. Został on potępiony i uznany za zbójecki ze względu na przyjęcie herezji monofizytyzmu.

 

Największe wrażenie w „Dictatus papae” zrobił na mnie punkt 26. Grzegorz VII napisał: „Nikt nie może uważać się za katolika, kto nie zgadza się z Kościołem Rzymskim”.

Jest to oczywista oczywistość. Tyle tyko, że dzisiaj możemy mieć trudności z jej przyjęciem, skoro papież sprawuje misję swoją jako przewodnik wyniszczającej rewolucji. Można jedynie powtórzyć, że prymat Biskupa Rzymskiego zostanie faktycznie zniesiony, kiedy dojdzie do realizacji teorii o „różnorodności doktrynalnej” (sic!) w Kościele. Koła liberalne głoszą, że jest to rzekomo potrzebne Kościołowi, a nawet i Bóg tego chce. Ale wówczas już nie będzie potrzeba żadnej jedności z Rzymem, tylko każdy będzie miał wolną rękę w głoszeniu co chce. Każdy będzie mógł głosić, mówić, uczyć i wierzyć w co chce. Dojdzie wówczas do straszliwej tragedii, dezintegracji i rozkładu.

 

Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie. Może ktoś przypomni hierarchom „Dictatus papae” Grzegorza VII?

To jest kwestia, którą trzeba zostawić Opatrzności. Po ludzku wygląda to nierealnie. Ale drogi Pańskie nie są drogami naszymi, jak mówi psalmista…

 

Jeszcze raz wracam do sporu o inwestyturę. Najlepsi pisarze kryminałów, najlepsi autorzy thrillerów politycznych nie stworzyliby tak porażającej historii… W dużym skrócie: najpierw cesarz odgraża się papieżowi. Grzegorz VII odpowiada, że jeśli Henryk IV nadal będzie robił to, co robi, to zostanie obłożony ekskomuniką, co ostatecznie się staje. Cesarz pokutuje, przeprasza i w efekcie ekskomunika zostaje zdjęta, po czym cesarz zwołuje swój synod i powołuje swojego anty-papieża…

Ekskomunika miała początkowo kolosalne znaczenie i właśnie dlatego Henryk IV upokorzył się przed papieżem i światem. Było to jednak upokorzenie taktyczne, motywowane wyjednaniem papieskiego wycofania klątwy, aby wrócić do Niemiec i rozprawić się z opozycją wewnętrzną. To król niemiecki zrealizował. Opanował sytuację i ruszył do kontrofensywy przeciw Grzegorzowi VII. Po tym wszystkim papież zostaje usunięty z Rzymu, co prawdopodobnie przyspiesza koniec jego życia. Warto zacytować słowa, jakie wówczas powiedział Grzegorz VII: „Nienawidziłem nieprawości, umiłowałem sprawiedliwość”. Był to swoisty testament tego papieża, który poświęcił swoje życie w obronie praw Kościoła. Jednak papiestwo Grzegorza VII nie było papiestwem męczeńskim jakich mamy dużo w dobie sprzed Edyktu Mediolańskiego. Było to papiestwo papieża-wyznawcy. Nie ma bowiem mowy o przelewie krwi, ale jednocześnie jest to doniosły przykład poświęcenia dla tak szczytnej idei jak wolność Kościoła. To coś najważniejszego, co jest potrzebne do sprawowania misji Kościoła w historii. Bez wolności Kościół sprawować tej misji efektywnie nie może.

 

Co siedziało w głowie arcybiskupa Rawenny Wiberta, który zgodził się, aby ogłoszono go anty-papieżem?

Prawdopodobnie to, co zawsze popycha ludzi do służby złej sprawie. Była to ambicja awansu do tak wysokiej godności z dystrybucji króla niemieckiego. Takie postawy występowały zawsze i tyle. Mamy oto anty-papieża, mamy niebyłe, uzurpatorskie stanowisko, które skutecznie wypełniane w Kościele być nigdy nie może. Na usprawiedliwienie abp. Wiberta (jako Klemensa III) można powiedzieć tylko tyle, że nie był to pierwszy, ani ostatni raz, kiedy tak się w Kościele działo. Jeszcze w XV wieku mieliśmy antypapieża Feliksa V, którego przeciw prawowitemu papieżowi Eugeniuszowi IV wybrał koncyliarystyczny sobór w Bazylei. Ważniejsze jest jednak to, że ostatecznie udało się zrealizować ideały gregoriańskie i idea zasadnicza pontyfikatu Grzegorza VII zwyciężyła. Oczywiście stało się to już nie za jego życia, lecz ponad 30 lat po śmierci. Mówię tu oczywiście o konkordacie w Wormacji (1122).

 

Jedni mówią, że Grzegorz VII został wygnany, a inni, że wycofał się do Salerno. Rzym był wówczas bez biskupa?

Za papieża uchodził wówczas anty-papież. Kościół doznał rozłamu. Warto może wspomnieć, ze polski król Bolesław Śmiały (Szczodry) twardo trwał przy Grzegorzu VII, trzymając się polskiego interesu państwowego (tak jak go trafnie rozumiał). Oczywiście było to przed nieszczęściem jaki przyniosła Polsce egzekucja biskupa krakowskiego Stanisława w kwietniu 1079 r.

 

Dlaczego w związku z tym niemal wszystkie źródła podają, że Grzegorz VII był papieżem aż do śmierci?

Bo po prostu nie można inaczej podawać. Uwięzienie papieża bądź wygnanie nie powoduje ustania jego misji nawet jeśli ma związane ręce w rządzeniu, bo go pozbawiono wolności. W żadnym wypadku nie można również zgodzić się na to, że po usunięciu siłą Biskupa Rzymskiego można stawić na ten urząd uzurpatora i ogłosić, że jest on prawdziwym papieżem. Tę koncepcję stanowczo odrzuca Tradycja Kościoła.

 

Pytałem Pana czy doczekamy się współczesnego Świętego Piotra Damianiego. Teraz pozwolę sobie zapytać, czy doczekamy się Reformy Gregoriańskiej 2.0?

Aby tak się stało potrzebny jest ogromny zryw w obronie Kościoła, w obronie jego podeptanych praw, a także zryw przeciwko różnym deformacjom i barbarzyńskim, niegodnym praktykom. Jest to oczywiście możliwe. Jedni uważają, że dojdzie do takiego rozkładu wewnętrznego Kościoła, że ów rozkład wewnętrzny wywoła jakieś ożywienie, że nastąpi jakiś przełom. Czy jednak tak się stanie? Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Drudzy z kolei twierdzą, że jedynym ratunkiem jest interwencja Opatrzności. Moim zdaniem ten ratunek nadejdzie szybciej niż ożywienie, o którym przed chwilą powiedziałem. Powiem tak: jeżeli weźmiemy pod uwagę ilość wiernych, którzy obecnie biorą udział we Mszy Wszech Czasów i mimo wszelkich przeszkód i prześladowań, jakie ze strony Watykanu i ordynariuszy miejsca na nich spadają – możemy sądzić, że to umiłowanie klasycznej liturgii łacińskiej, to jest to godne podziwu. Wszyscy wiemy, że w latach 90. mało kto słyszał, a już niemal nikt nie wiedział, czym jest tzw. Msza Trydencka. Wówczas panowało ogólne przekonanie, że jest to jakiś relikt, który za zawsze odszedł w niepamięć i należy już tylko do przeszłości. Obecnie okazuje się, że tak nie jest. Coraz więcej wiernych zachwyca się wielkością chwały, którą za sprawą tej mszy odbiera Stwórca. Coraz więcej wiernych pokonuje dziesiątki kilometrów, żeby co niedzielę wziąć w niej udział. Coraz więcej wiernych za sprawą Mszy Wszech Czasów dostrzega, z jak wielkim kryzysem mamy obecnie do czynienia. To wszystko jeszcze 20-30 lat temu było nie do pomyślenia i widać tutaj działalność Opatrzności, tak więc poczekajmy i zobaczmy, co jeszcze zrobi dla nas Opatrzność. Bardzo ciężko jest zadekretować, że coś jest przesądzone, że przyszłość jest już znana, że to co będzie – jest już pewne.

 

Spotkałem się z dość ciekawym opracowaniem, z którego wynikało, że gdyby nie wojna papiestwa z cesarstwem; gdyby nie spór o inwestyturę; gdyby nie to, że Grzegorz VII do końca był wierny temu, co głosił i nigdy nie zwątpił, to nie udałoby się przeprowadzić reformy gregoriańskiej. Spór z cesarstwem pomógł Kościołowi w przemienieniu świata, w reformie świata. Może dzisiaj w związku z tym taki konflikt również by się przydał? Może dzisiaj Kościół również potrzebuje nowego wielkiego sporu, żeby wierni mogli w końcu opowiedzieć się, po której stronie są?

Jestem głęboko przekonany, że zrobić coś dobrego dla społeczności ludzkich udaje się bardzo rzadko bez konfliktu wewnątrz nich. Konflikt i to głęboki; konflikt, który wstrząsa daną społecznością, w tym również Kościołem – bywa potrzebny, żeby osiągnąć coś dobrego. Osiągając określone dobro wspólne, uderzamy bowiem w czyjeś interesy partykularne czy osobiste. Grzegorz VII wprowadził obowiązkowy celibat. Wprowadził, ale go nie wymyślił, bo celibat jest znany od czasów apostolskich i wiernie odzwierciedla on naukę apostolską (wbrew temu co mówi np. kard. Ryś). Wyegzekwowanie tego obowiązku nie musiało się wszystkim podobać i dla wielu było wręcz niemożliwe do uniesienia jako brzemię życia. W związku z tym wywołało to spontaniczny, czasami mniej, czasami bardziej zorganizowany i gwałtowny opór. Grzegorz VII jednak się nie ugiął i nie cofnął swojego zarządzenia. Twierdzenie, że można coś bezkonfliktowo zrobić, naprawić, zmienić jest twierdzeniem na ogół niemądrym. Jest to albo demagogia, albo piękna narracja poetów, którzy lubią opowiadać takie pokrzepiające na duszy słowa. Z reguły w życiu jest jednak zupełnie inaczej. Nie mamy sytuacji podobnej do czasów gregoriańskich, ponieważ nie mamy zorganizowanej jako państwo siły, która ujarzmiłaby Kościół. Kościół zasadniczo jest wolny, ale oczywiście nie do końca, ponieważ siły zewnętrzne bez wątpienia na niego oddziałują. Chcą aby dostosował się do świata. Mam tutaj na myśli potężny system liberalny o charakterze światowym. Mam też na uwadze wolnomularstwo, które przez tajne powiązania, pewnie i przez rozmaite świadczenia finansowe, usługi i zobowiązania mafijne, wywiera wpływ na tę arkę, jaką jest Kościół. Arka ma płynąć przez morze, aby ocalić tych, którzy do niej weszli. Świat napiera na tę arkę, żeby ją zniszczyć. Jest pewne podobieństwo z dobą gregoriańską, ale nie ma analogii. Analogia byłaby wówczas, gdybyśmy mieli do czynienia z konkretnym czynnikiem politycznym mającym takie czy inne oblicze, który aspirowałby do zarządzania Kościołem. To raczej są siły rozproszone poza Kościołem, ale oddziałujące na Kościół w jednym kierunku, nade wszystko poprzez mass-media. Proszę zważyć, że w kołach liberalnych jest niezwykle modne, aby pouczać Kościół jak powinien się zorganizować, zreformować i przypodobać ludziom tak jakby to niekatolicy mieli moralne prawo powiedzieć katolikom jak powinien funkcjonować Kościół. To jest wyjątkowo paskudne i obrzydliwe. W Polsce ukazuje się gazeta, która niedawno opublikowała tekst zawierający twierdzenia, iż w naszym kraju są „twardogłowi biskupi” i dopiero kiedy się ich wymieni – będzie dobrze. To pokazuje, że świat nie jest bierny wobec misji Kościoła. Bardzo mylili się ojcowie Soboru Watykańskiego II, głosząc jak to będzie dobrze, kiedy po tylu stuleciach Kościół pojedna się ze światem, jak bardzo wszyscy będą wówczas zadowoleni. Te skandaliczne twierdzenia okazały się wierutnym kłamstwem i demagogią, i przyniosły to, co dzisiaj mamy, czyli nawet błogosławienie tzw. par homoseksualnych. Grzegorz VII jak każdy z wielkich papieży miał głębokie przekonanie, że Kościół rozwija się w konfrontacji ze światem, a nie przez teorię ugody z siłami tego świata. Teoria zgody jest drogą donikąd. Na jej końcu jest totalna klęska. Musimy o tym ciągle pamiętać i przypominać o tym ludziom. Myślę, że historyk ma tu coś więcej do powiedzenia niż inni.

Dziękuję za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

 

Święty Leon I Wielki i herezja monofizytyzmu, czyli jak bronić zdrowej nauki Kościoła

Papież Symmach i mafia z Sankt Gallen, czyli kto może zostać kolejnym papieżem?

„Panie, daj nam świętych pasterzy”. Grzegorz Wielki i nowy model kapłaństwa

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(7)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie