16 listopada w Rumunii odbędzie się druga tura wyborów prezydenckich, która wyłoni następcę prezydenta Traiana Băsescu. Socjalistyczny premier Victor Ponta zmierzy się z kandydatem centroprawicy – Klausem Iohannisem. Wyborom towarzyszy atmosfera skandalu. Rumuńska diaspora nie mogła głosować, doszło to ataków na ambasady.
Pierwszą turę głosowania, która odbyła się 2 listopada, wygrał postkomunista Victor Ponta otrzymując 40 proc. głosów. Klaus Iohannis zajął drugie miejsce z 30-procentowym poparciem. Kolejne miejsce zajął Călin Popescu-Tăriceanu, liberał sprawujący urząd premiera w latach 2004-2008, dziś zaliczany do grona sojuszników Ponty. Elena Udrea – kandydatka popierana przez obecnego prezydenta, który nie może po raz trzeci ubiegać się o stanowisko – otrzymała zaledwie 5,2 proc. głosów. Po ogłoszeniu wyników pierwszej tury Udrea zaapelowała do swoich sympatyków, by w kolejnym głosowaniu poparli rywala socjalisty. Ponta uchodzi za faworyta niedzielnych wyborów, jak zauważają komentatorzy, decydującą rolę odegrać mogą jednak głosy przedstawicieli mniejszości węgierskiej.
Wesprzyj nas już teraz!
Kampania wyborcza przebiegła w atmosferze licznych skandali. Polityczni sprzymierzeńcy Victora Ponty znajdują się w zasięgu zainteresowania prokuratury. Choć socjalista zapewnia, że po objęciu fotelu prezydenckiego nie będzie wpływał na wymiar sprawiedliwości, spora część wyborców nie daje mu wiary. Zarzuty pod jego adresem wystosowała już Krajowa Dyrekcja Antykorupcyjna. W grudniu 2013 roku koalicja, na której czele stoi Ponta, próbowała przyjąć serię projektów wzmacniających immunitet najwyższych urzędników państwowych. Ostatecznie, wprowadzenie nowelizacji uniemożliwiła opozycja. W trakcie kampanii władze rozpoczęły szeroko zakrojoną akcję rozdawania paczek żywnościowych finansowanych ze środków unijnych. Opozycja oceniła to jako próbę wpływania na wyborców.
Największe oburzenie wywołał jednak sposób przeprowadzenia wyborów za granicą, w krajach, w których znajduje się duża diaspora rumuńska. W Londynie, Wiedniu, Paryżu, Madrycie, Rzymie, Stuttgarcie przed ambasadami zaobserwować można było długie kolejki osób chcących wziąć udział w pierwszej turze. W niektórych przypadkach chętni… nie mogli nawet wejść do lokali wyborczych. Przed ambasadami doszło do spontanicznych protestów, Rumuni wznosili hasła „Precz z Pontą”, „Chcemy głosować!”. W Paryżu, Londynie, Turynie i Wiedniu doszło do ataków na placówki dyplomatyczne. Rumuńska diaspora głosuje zazwyczaj przeciwko socjaldemokratom, a poza granicami kraju mieszka ok. 2 mln Rumunów, którzy mogliby poprawić wynik Klausa Iohannisa.
Podobnie sytuacja wyglądała w większych miastach akademickich, gdzie studenci nie mogli brać udziału w głosowaniu. Według urzędników… nie wydrukowano odpowiedniej liczby formularzy.
Ponta, po ogłoszeniu wyników pierwszej tury twierdził, że za błędy organizacyjne odpowiada komisja wyborcza. Media sprzyjające lewicy tłumaczyły, że kolejki przed ambasadami to wina ambasadorów mianowanych przez centroprawicowego prezydenta skonfliktowanego z socjalistami. Zgodnie z obowiązującym jednak stanem prawnym, za organizację głosowania za granicą odpowiedzialność ponosi ministerstwo spraw zagranicznych.
W odpowiedzi na manipulacje Rumuni wyszli na ulice. Manifestacje odbyły się w większych miastach, protestujący zachęcali do udziału w wyborach i oddania głosu przeciwko Poncie. W odpowiedzi na krytykę minister spraw zagranicznych w gabinecie faworyta niedzielnych wyborów, Titus Corlatean, ogłosił rezygnację. Równocześnie, zaatakował prezydenta Traiana Basescu i kandydata opozycji twierdząc, że nie zamierza „łamać prawa” (!) w imię interesów prawicy.
Victor Ponta mianował na stanowisko ministra spraw zagranicznych Teodora Melescanu – byłego szefa służb specjalnych Rumunii. Melescanu zdobył w pierwszej turze wyborów prezydenckich 1,09 proc. głosów, po czym ogłosił, że popiera kandydata Partii Socjaldemokratycznej.
Źródło: hotnews.ro, agerpres.ro, bloomberg.com,
mat