„To była wyjątkowa, bezprecedensowa operacja wojskowa, która ostatecznie przyniosła nam wyzwolenie od narodowych socjalistów (NSDAP)”. Te haniebne, fałszywe i będące de facto splunięciem w twarz wszystkim ofiarom Niemców w czasie II Wojny Światowej słowa powiedziała w 75. rocznicę lądowania w Normandii… kanclerz Niemiec Angela Merkel. Wypowiedź kobiety, która przez 16 lat rozdawała karty w Niemczech i w Europie stanowi najlepsze podsumowanie niemieckiej „polityki historycznej” realizowanej od dziesięcioleci. Polityki, w której nasi zachodni sąsiedzi są kreowani na niewinne ofiary Hitlera i jego kilku pomagierów, którzy wzięli się nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak przejęli władzę w Niemczech, i którzy w sobie tylko znany sposób spacyfikowali 70 milionów mieszkańców Niemiec – pierwszych „ofiar nazizmu” będących jednocześnie jego największymi i najbardziej zaciekłymi wrogami.
„Zbiorowa niewinność”
Wesprzyj nas już teraz!
Słowa Merkel przypomniały mi się przy okazji lektury książki wydanej przez Instytut Pileckiego pt. „Zbiorowa niewinność. Wypieranie Szoah z niemieckiej pamięci” autorstwa Samuela Salzborna – politologa i profesora Uniwersytetu w Gießen który od 2020 roku jest pełnomocnikiem miasta Berlin do spraw zwalczania antysemityzmu.
„Zbiorowa niewinność” to lektura co najmniej dziwna i kontrowersyjna. Z jednej strony autor przedstawia, w jaki sposób Niemcy wmawiali i wmawiają sobie i światu, że w czasie II Wojny Światowej byli „pierwszą ofiarą nazizmu”. Już na samym wstępie autor przywołuje słowa Theodora W. Adorno, który w wydanej w 1966 roku „Dialektyce negatywnej” napisał, że Hitler narzucił ludziom nowy imperatyw kategoryczny: „Myśleć i działać tak, aby nie powtórzył się Oświęcim, aby nie zdarzyło się nic podobnego”.
W ocenie Salzborna 75 lat po obaleniu reżimu nazistowskiego przez aliantów (książkę wydano w 2020 roku) i wyzwoleniu świata od niemieckiego barbarzyństwa antysemityzm jest wszechobecny – na całym świecie, ale także i przede wszystkim w Niemczech.
„Jest wszechobecny w postaci codziennie terroryzujących Izrael palestyńskich band, w postaci prawicowych i lewicowych sojuszników antysemickiego motłochu w Europie, którzy demonstrują ramię w ramię z islamistami na przemian odpowiadają za fizyczne lub werbalne napaści na osoby narodowości żydowskiej. Nie ustają formułowane przez Iran groźby dokonania zagłady państwa żydowskiego. Na organizowanych przez Iran teherańskich konferencjach negacjonistów Holocaustu aż roi się od prawicowych i lewicowych antysemitów z całego świata; islamski antysemityzm posługuje się we wszystkich częściach globu metodami brutalnego terroryzmu, co odnosi się w równym stopniu do terrorystycznego antysemityzmu skrajnej prawicy”, czytamy w następnym akapicie „Zbiorowej niewinności”.
Dalej Salzborn pisze:
„Dziś, kiedy antysemityzm nie jest jakimś abstrakcyjnym zagrożeniem, lecz stał się ponownie krwawą rzeczywistością, znów rodzi się pytanie o pamięć. To właśnie obecność antysemityzmu skutkuje koniecznością pamięci, koniecznością konfrontacji z faktem, że współczesna nienawiść do Żydów wyrasta z przekazanej w pamięci narodowej, a przede wszystkim rodzinnej, z pokolenia na pokolenie postawy odrzucenia pamięci i nieprzyjmowania do wiadomości, że w zależności od wieku – właśni ojciec lub matka, dziadek lub babka bądź pradziadek lub prababka dźwigają brzemię winy. Chodzi tu o winę w szerokim znaczeniu: winę odwracania wzroku; winę dawania wiary kłamstwom publicznie głoszonym przez nazistów; winę przechodzenia na drugą stronę ulicy, kiedy widziało się nadchodzącego z przeciwka Żyda; winę zrywania przyjaźni; winę opuszczenia małżonka; winę donoszenia; winę niedokonywania zakupów w żydowskich sklepach; winę odmowy sprzedawania Żydom czegokolwiek; winę zwalniania pracowników; winę nabywania zrabowanych dóbr i zarekwirowanych towarów; winę czerpania korzyści z rabunków i grabieży dokonywanych przez żołnierzy niemieckich; winę niesłuchania tzw. wrogich rozgłośni; winę ulegania fascynacji Hitlerem; winę dawania wiary, że Żydzi są przyczyną własnych niedoskonałości; winę głosowania na nazistów; winę zachowywania milczenie w niezliczonych codziennych sytuacjach: Co prawda tylko nieliczni wiedzieli wszystko, ale większość wiedziała dostatecznie dużo, by na podstawie dostępnych szczegółowych informacji wyrobić sobie obraz całości. To jest wina, która zaczyna się o wiele wcześniej niż od fizycznego mordu; wina, od której nie jest wolna prawie żadna niemiecka rodzina, ale z którą większość dzieci i wnuków nadal się nie skonfrontowała w spojrzeniu na swoją historię rodzinną lub którą czynnie bagatelizuje bądź neguje”.
I ostatni fragment „Zbiorowej niewinności”, który jest niezbędny dla dalszych rozważań nad problemem zdejmowania winy z Niemców za terror II Wojny Światowej:
„Antysemityzm jest najbardziej bolesnym wyrazem niechęci lub niezdolności do rozliczenia się z własną przeszłością jako przeszłością wywołującą nieznośną konsternację. Dlatego na ofiarach dokonuje się kolejnego aktu przemocy – przemocy odrzucenia pamięci, przemocy zapomnienia. Nowi antysemici nie potrafią znieść konsternacji, nie potrafią znieść tego, że z Auschwitz nie wynika dla nich nic pozytywnego, nie konstruktywnego; że mogą uporać się ze spuścizną barbarzyństwa wyłącznie pod warunkiem, że będą gotowi ją znieść. (…) Wina własnych rodziców i dziadków nie zniknie przez to, że ktoś będzie jej zaprzeczać lub ją wyprze. Będzie ona ciążyć na dzieciach i wnukach, pozostając – by posłużyć się sformułowaniem Thanosa Lipowatza – gdzieś indziej w sferze podświadomej, skąd ponownie może w innym miejscu powrócić do świadomości. Zdemaskowane przez Alexandra i Margaretę Mitscherlichów jako psychologiczny mechanizm obronny infantylne kłamstwo, zgodnie z którym w dyktaturze nazistowskiej ludzie tylko słuchali przywódcy i zostali przez niego zdradzeni, czyli w zasadzie sami byli ofiarami, przekazywane jest przez pokolenie dzieci i wnuków jako podwójne kłamstwo o rodzicach i dziadkach, których wina w wymiarze emocjonalnym i symbolicznym zawsze pozostawała obecna: nieustannie obecna na co dzień, choćby w albumach ze zdjęciami członków rodzin w mundurach Wermachtu i SS, na pocztówkach z frontu, we wciąż znajdujących się w mieszkaniach (choć obecnie inaczej użytkowanych) szafach na broń, w miejscach lokalnych parad i inicjacji (nadal wykorzystywanych na przykład przez stowarzyszenia strzeleckie i ziomkowskie), na spotkaniach wysiedleńców kultywujących retorykę rewizjonizmu historycznego i terytorialnego oraz nacjonalistyczne tradycje, w budowlach okresu narodowego socjalizmu (których architektura zachowała nazistowski charakter pomimo usunięcia swastyk), w publicznej oddziałującej sztuce narodowosocjalistycznej (od Leni Riefenstahl oi Arno Brekera), w skrajnie prawicowych partiach politycznych, takich jak Socjalistyczna Partia Rzeszy czy Blok Wypędzonych ze Stron Ojczystych i Pozbawionych Praw, w rzeszy dawnych nazistów na stanowiskach ministerialnych i w wielu innych zjawiskach”.
Nazizm = Antysemityzm
Zacytowane powyżej fragmenty publikacji Samuela Salzborna pokazują nam kilka niezwykle ważnych kwestii.
Po pierwsze: wychodzi na to, że jedynymi ofiarami Niemców w czasie II Wojny Światowej byli Żydzi. Jest to sprawa kluczowa, ponieważ pokazuje to, że Salzborn pod płaszczykiem troski o pamięć chce upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, mianowicie: wpisuje się on w realizację niemieckiej i… żydowskiej polityki historycznej.
Czym w ogóle jest polityka historyczna?
– Jeżeli przyjmiemy, że uprawianie historii jest dążeniem do poznania prawdy o przeszłości, to czym jest polityka historyczna? Jeśli tym samym, no to po co ją inaczej nazywać? A jeżeli jest czymś innym, to jest czymś niebezpiecznym. Historia dąży bowiem do prawdy. Do czego zaś dąży polityka historyczna? Jeżeli nie dąży do prawdy, to uczciwy historyk nie powinien się tym zajmować. Polityką historyczną zajmują się propagandyści – zauważa prof. Tomasz Panfil (KUL).
Polski historyk zwraca uwagę, że twierdzenia typu „nazizm to wyłącznie skrajna odmiana antysemityzmu” jest wygodne zarówno dla Niemców jak i dla Żydów. – Niemcy uznali, że przyznają się do jednej ofiary. Mówią oni więc: „Tak, to myśmy mordowali Żydów”. Jeśli chodzi o Holocaust nie ma wypierania. Niemcy się do tego przyznali na zasadzie: przyznajemy się do jednej zbrodni i dzięki temu uzyskujemy rozgrzeszenie z innych zbrodni. To samo robią Żydzi, którzy mówią: jest jedna zagłada – żydowska. Innych nie ma. W tym momencie Polacy zostają wykreśleni z katalogu ofiar – podkreśla.
Salzborn z jednej strony wymienia kolejne działania Niemców – polityczne, kulturowe, edukacyjne, a nawet religijne – mające na celu przerzucenie odpowiedzialności za zagładę Żydów z Niemców na mitycznych nazistów. Szczegółowo analizuje on, w jaki sposób wśród tak wielu współczesnych Niemców panuje przekonanie, że naziści stanowili garstkę szaleńców, którzy mieli przeciwko sobie 70 milionów obywateli III Rzeszy – najbardziej zaciekłych wrogów narodowego socjalizmu. Tych 70 milionów obywateli III Rzeszy każdego dnia robiło wszystko, żeby ratować Żydów. Jeśli zaś którykolwiek z Niemców akurat nie mógł ratować Żydów, to zaciągał się do Wermachtu, żeby bronić Europy i świata przed bolszewicką „czerwoną zarazą”.
Czy Salzborn ma rację? Moim zdaniem nie. Niemcy nie mówią bowiem, że nie ponoszą odpowiedzialności za nazizm, ale ową odpowiedzialność uznają tylko w odniesieniu do Holokaustu. Przeciwnie: przyjmują ją i domagają się przyjęcia jej od innych, nie zauważając, że nie mają do tego prawa. Chcą, aby wszyscy „przepracowali” swoje winy. „Przepracowanie” to ich ulubione słowo. Wraz z upływem czasu wielu z nich nie chce dostrzegać już w Polakach tak samo szczególnej kategorii ofiar jak Żydzi. Dlatego łatwo przychodzi im pokazywać Polaków jako współuczestników własnej zbrodni. Dla Polaków cały ten proces jest bardzo niebezpieczny, bo obok jedynej w sobie nieporównywalnej kategorii ofiar, jaką są Żydzi, coraz częściej pojawiają się Niemcy.
Ile razy Salzborn w „Zbiorowej niewinności” wspomina o przerzucaniu odpowiedzialności za Holocaust na Polaków? Tylko raz – kiedy omawia propagandowy serial „Nasze matki, nasi ojcowie”. Oddać mu jednak trzeba, że w swoim eseju podkreśla on, iż jest to niedopuszczalne.
Z drugiej strony Salzborn na niemal każdej stronie „Zbiorowej niewinności” daje do zrozumienia, że jedynymi ofiarami III Rzeszy byli Żydzi. TYLKO i WYŁACZNIE ŻYDZI! Nieważne, że Niemcy w czasie kampanii wrześniowej bombardowali niewinną ludność cywilną Polski. Nieważne, że Niemcy przeprowadzili akcję eksterminacji polskiej inteligencji. Nieważne, że Niemcy dopuścili się setek, jeśli nie tysięcy zbrodni na tzw. Polsce powiatowej. Nieważne, że Niemcy przyczynili się do wyhodowania ukraińskich morderców Polaków na Wołyniu. Nieważne, że Niemcy wywozili z Polski wszystko, co tylko się dało i prawdopodobnie nigdy nie będziemy w stanie oszacować wartości dóbr, jakie nam ukradli. To wszystko jest nieważne! Liczy się tylko fakt, że Niemcy mordowali Żydów. Koniec, kropka!
Salzborn nawet nie zająknął się, iż niemiecki obóz zagłady Auschwitz początkowo miał być przeznaczony dla Polaków. W jego eseju nie ma nawet pół zdania, że pierwszy transport więźniów Auschwitz stanowili Polacy. Nie pisze ani słowa o rzezi Woli – największego ludobójstwa II Wojny Światowej, które pochłonęło życie około 60 tys. osób! W tym przypadku nie wytrzymują żadne porównania, nawet Holocaust. Nie ma w dziejach zagłady Żydów takiego nasilenia okrucieństwa i śmierci jak podczas rzezi Woli! Największym jednorazowym aktem mordowania Żydów był 3 listopada 1943 roku. Niemcy nadali tej akcji kryptonim Dożynki. W ciągu dwóch dni wymordowano wszystkich Żydów na Majdanku w liczbie około 18 tys. Wola to 60 tys. zamordowanych w ciągu trzech dni! Dlaczego Salzborn o tym nie pisze? Ponieważ ofiary rzezi Woli to Polacy, a nie Żydzi?
Przykłady można mnożyć i mnożyć…
Znaleźć współwinnego
Kilka lat temu miałem okazję przeprowadzić dla portalu PCh24.pl wywiad z Panem Stanisławem Michalkiewiczem. Zapytałem go: „Kiedy po raz pierwszy zaczęto przerzucać odpowiedzialność za niemieckie zbrodnie na Polaków?”. W odpowiedzi usłyszałem:
„Trudno jednoznacznie wskazać precyzyjną datę. Gdybym chciał odtworzyć sekwencję wydarzeń, która do tego doprowadziła, to wskazałbym na spotkanie Dawida Ben Guriona z Konradem Adenauerem w Nowym Jorku w roku 1961, podczas którego premier Izraela obiecał kanclerzowi Niemiec, że Żydzi nie będą już przeklinać Niemców. Wtedy po raz pierwszy pojawiła się wykładnia, że sprawcami II Wojny Światowej byli naziści a nie Niemcy. Wcześniej nikt nie używał słowa naziści. Wszyscy wiedzieli, że zbrodni dokonali Niemcy.
Drugie wydarzenie, jakie doprowadziło do eskalacji obwiniania Polski i Polaków za zbrodnie II wojny światowej, to przemówienie Gerharda Schrӧdera w roku 2000 po objęciu przez niego w roku 1998 urzędu kanclerza Niemiec. Powiedział on, że okres niemieckiej pokuty dobiegł końca. Oznaczało to, że Niemcy nie będą przyjmowały żadnych suplik odszkodowawczych z powodu II Wojny Światowej.
Deklaracja kanclerza Schrӧdera stawiała stronę żydowską w obliczu konieczności podjęcia zasadniczych decyzji. W efekcie doszło wówczas do koordynacji niemieckiej polityki historycznej, która jest obliczona na stopniowe zdejmowanie odpowiedzialności z Niemiec i narodu niemieckiego, z żydowską polityką historyczną, która jest nakierowana na materialne eksploatowanie Holokaustu. Zdecydowano, że w tych warunkach żydowska polityka historyczna może mieć szanse powodzenia, jeśli wytypuje się winowajcę zastępczego i do niego zacznie się kierować pretensje odszkodowawcze. Ze względu na to, że spora część zbrodni niemieckich została dokonana na naszym obecnym terytorium państwowym, zdecydowano, że to Polska zostanie wykreowana na winowajcę zastępczego”.
Swego rodzaju ukoronowaniem zdejmowania odpowiedzialności z Niemców na rzecz nazistów były zacytowane na początku słowa kanclerz Angeli Merkel.
Przypominam wywiad ze Stanisławem Michalkiewiczem, ponieważ w mojej ocenie stanowi on podsumowanie powyższych przemyśleń ze szczególnym naciskiem na fakt, że niemiecka i żydowska polityka historyczna są ze sobą ściśle związane. Podkreślam raz jeszcze – Niemcy przyznają się do Holocaustu i tylko do Holocaustu, a Żydzi kreują się na jedyną ich ofiarę w czasie II Wojny Światowej.
W związku z tym nie ma tutaj miejsca na Polskę, jako pierwszą ofiarę II Wojny Światowej w Europie. Zamiast prawdy, mamy propagandę. Zamiast uderzenia się w pierś mamy kolejne wypieranie się zbrodni i kreowanie na ofiary. Zamiast mówić o zamordowanych 1 września, kiedy to niemieckie bombowce zbombardowały Wieluń w Niemczech coraz częściej podnosi się kwestię „wypędzonych”. Ostatnio zaś, kiedy podnoszono kwestię reparacji wojennych dla Polski Berlin i sponsorowani przez niego czy to agenci wpływu, czy to pożyteczni idioci gardłowali, że przecież Szczecin był kiedyś niemiecki, a poza tym Polska powinna wywiązać się z zapisów znajdujących się w amerykańskiej ustawie 447.
Co z tym wszystkim robią polskie władze? Prawo i Sprawiedliwość przez lata wykorzystywało tego typu antypolską propagandę do prowadzenia antyniemieckiej dialektyki, z której ostatecznie nie wynikało konkretnego dla Polski i Polaków, poza pustymi sloganami typu „Niemcy muszą zapłacić reparacje”. Z kolei najlepszym podsumowaniem działań podejmowanych przez obecny obóz rządzący niech będą dwa przykłady.
Pierwszy to artykuł opublikowany we wspierającym Tuska i jego ekipę serwisie Onet, w którym skrytykowano działalność Instytutu Pileckiego. Według portalu „część historyków wskazywała, że Instytut zaciemnia prawdę o polskich zbrodniach w czasie wojny”.
Drugi przykład to opracowanie wydane przez Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. Willy’ego Brandta UWr i stowarzyszenie Konferencja Ambasadorów RP. „Autorzy opracowania uważają, że stworzony przez specjalną komisję kierowaną przez Arkadiusza Mularczyka raport o polskich stratach wojennych nie może pozostać źródłem wiedzy o tym tragicznym rozdziale historii polsko-niemieckiej, ponieważ oparty został na zmanipulowanej metodologii i zawiera fundamentalne błędy i niedopowiedzenia. W związku z tym zaproponowano ufundowanie specjalnego grantu dla naukowców o renomie międzynarodowej ze środowisk naukowych z różnych państw, którzy stworzyliby nowy dokument. Co ciekawe, miałby on poddać analizie raport powstały w wyniku prac komisji Mularczyka, zbadać rzeczywiste podstawy prawne dla możliwości ubiegania się przez Polskę o reparacje od Niemiec, przedstawić zakres i wysokość świadczeń ze strony niemieckiej, jakie otrzymała Polska w związku z II wojną światową oraz podnieść kwestię niemieckiego mienia, jakie Polacy przejęli po zakończeniu wojny na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Co więcej, dokument sugeruje, że zajęte przez Polaków prywatne mienie należące do Niemiec powinno zostać wliczone w kwotę odszkodowań, jakie Berlin wypłacił już obywatelom naszego państwa”, podaje portal DoRzeczy.pl.
Opracowanie Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. Willy’ego Brandta UWr i stowarzyszenie Konferencja Ambasadorów RP skomentował Paweł Jabłoński (PiS):
„Treść tego dokumentu jest szokująca nawet jak na standardy tych zaprzańców. Polscy podatnicy mają sfinansować raport na temat prywatnego niemieckiego mienia przejętego przez Polskę. Zapamiętajcie dobrze te organizacje: Konferencja Ambasadorów RP i Centrum Willy’ego Brandta dążą nie tylko do tego, aby nasz kraj nie dostał zadośćuczynienia należnego nam za wymordowanie 6 mln ludzi, zniszczenie tysięcy miast i wsi, zrabowanie majątku państwowego i prywatnego – ale BY POLSKA ZAPŁACIŁA ZA ROZLICZENIE SIĘ Z NIEMCAMI z tego, co okupanci pozostawili w Polsce…”.
Czy propozycja Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. Willy’ego Brandta UWr i stowarzyszenie Konferencja Ambasadorów RP to wpisywanie się niemiecką politykę historyczną? Niech każdy sam odpowie sobie na to pytanie.
Prof. Tomasz Panfil zapytany przeze mnie o skuteczność polskiej polityki historycznej odpowiedział wprost: „Jest ona nieskuteczna, bo ona jest reaktywna”.
– Najpierw nas stygmatyzują jako wspólników Hitlera, jako współorganizatorów Holocaustu, jako nazistów, jako wyłapujących Żydów uciekających z gett etc. Jesteśmy tak negatywnie ze wszystkich stron stygmatyzowani, że nawet kiedy mówimy, że to nieprawda, kiedy pokazujemy na to dowody, to w odpowiedzi słyszymy, że nie ma sensu się bronić, bo „prawda sama się obroni”. Otóż nie obroni się – podkreśla historyk. Jego zdaniem polska reakcja na kalumnie zawsze jest spóźniona. – Stygmatyzowanemu przez lata: nikt nie wierzy, nikt go nie słucha, nikt go nie zaprasza, nikt nie przyjmuje wagi do tego, co on powie – dodaje.
– Żyjemy w tak wrednych czasach, że historia, czyli dążenie do prawdy została zastąpiona propagandą, czyli polityką historyczną. Kto jej nie uprawia, ten jest przegrany. Taki jest już „urok” demokracji liberalnej, która sprawia, że mali się nie liczą. Nieważne, że mały polski naród walczył od pierwszego do ostatniego dnia wojny, że robił co mógł, żeby ratować Żydów. Jest mały, więc zawsze przegra w systemie demokratycznym z głosem „wielkich” – Niemiec, Rosji, Francji, bankierów – podsumowuje prof. Panfil.
Żydzi – naród ofiar i tylko ofiar
Na koniec chciałbym jeszcze raz wrócić do książki Salzborna. Niemiecki politolog ani razu nie wspomina w swojej publikacji o żydowskich zbrodniarzach Hitlera; o granatowej policji; o żydowskich kapo w obozach śmierci; o tym, że w Luftwaffe spory odsetek pilotów, mechaników etc. stanowili Żydzi, a Göring zapytany, dlaczego tak jest odpowiadał: „To ja decyduję, kto jest Żydem” itd. Tego w „Zbiorowej niewinności” nie ma. Żydzi są tylko ofiarami. Mało tego autor sugeruje, że każdy, kto myśli inaczej jest antysemitą! Zresztą nie tylko on. Według Salzborna antysemitą jest każdy, kto twierdzi, że Żydzi mają zbyt duże wpływy na świecie… Tacy ludzie, w ocenie niemieckiego politologa, podżegają wręcz do nowego Holocaustu…
Absurd? Niekoniecznie. W ocenie Pawła Lisickiego to wszystko pokłosie tzw. religii holocaustionizmu. – Nie da się jednak ukryć, że ogół Żydów niechętnie patrzy na chrześcijaństwo i na Kościół. Powszechne jest wśród nich przekonanie, że dzieje Żydów to jedno wielkie pasmo nieszczęść, prześladowań, cierpień i męczarni, w których to byli zawsze ofiarą. Jest to wręcz element tożsamości religijnej i narodowej. Trzeba pamiętać, że od czasów Rasziego, czyli przełomu wieków XI i XII, powszechnie zaczęto uważać, że słynny rozdział 53 proroctwa Izajasza, w którym mówi się o cierpiącym Słudze Jahwe, o tym, że był jak „baranek na rzeź prowadzony” odnosi się do narodu Izraela. Mimo że w oczywisty sposób kłóciło się to z tekstem, w którym podmiotem nie jest naród a pojedynczy człowiek, mąż boleści, żydowscy komentatorzy powszechnie zaczęli uznawać, że Izajasz miał na myśli naród Izraela. Był to wynik polemik z chrześcijanami, którzy wskazywali na słowa proroka jako na dowód prawdziwości posłania Pana Jezusa. Żeby nie ustępować chrześcijanom uznano, że musi w tym przypadku chodzić o naród żydowski. Takie przekonanie o własnej czystości, niewinności, o tym, że zawsze było się jedynie ofiarą obcych, niecnych knowań i agresji doskonale przygotowało grunt dla holokaustianizmu – wyjaśnia redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”.
Zapytany „jaką rolę w procesie tworzenia religii holokaustu odegrało zjawisko sekularyzacji?” odpowiada, że „co najmniej bardzo ważną”.
– Uznajmy, że zjawisko sekularyzacji oznacza, niech to będzie robocza definicja na użytek naszej rozmowy, coraz bardziej powszechne ograniczenie wpływu religii na życie polityczne i społeczne współczesnego Zachodu. Jeśli tak się dzieje, jeśli tradycyjna religia i Kościół zaczynają tracić wpływ i znaczenie, ludzie szukają dla siebie różnych namiastek tego, co absolutne. Niewielu potrafi wyciągnąć wszystkie konsekwencje z nihilizmu. Wraz z upadkiem wiary w odkupieńczą moc Chrystusa rodzi się wiara w transcendentne, niepowtarzalne, absolutne znaczenie zbrodni na Żydach. Holokaust wypiera dawną wiarę. Staje się on tym jedynym momentem absolutnym w dziejach. Prawdziwie świecką, bałwochwalczą religią bez Boga, bez Osoby Najwyższej, bez prawdziwego kultu i czci skierowanych do Stwórcy. Ale „religia holokaustu”, a więc pewna nowa ideologia, wypełnia też inne potrzeby zsekularyzowanego świata. W przypadku Żydów po pierwsze pozwala im ona zachować tożsamość. Wcześniej być Żydem znaczyło wyznawać określoną wiarę, modlić się do Boga, który wybrał naród żydowski, przestrzegać przepisów Prawa zinterpretowanych przez rabinów. Jednak sekularyzacja doprowadziła do tego, że większość Żydów w Izraelu i w Stanach Zjednoczonych jest agnostykami i ateistami. Dla nich ortodoksyjny judaizm jest obcy. Nie wierzą w Boga, nie wierzą w Boże obietnice i przymierze. Jak zatem mogą zachować swoją tożsamość narodową? Jak może przetrwać naród, który do tej pory istniał ze względu na religię w chwili, kiedy ta religia traci na znaczeniu? W tym momencie właśnie pojawia się holokaustianizm. Żydzi są potencjalnymi ofiarami, są tymi, którzy mogli zginąć i których otacza wrogie im mrowie innych. Holokaust się wydarzył i może się powtórzyć – mówi ideologia. W tym sensie religia holokaustu wypiera tradycyjny judaizm i staje się nowym sposobem zachowania narodowej tożsamości. Być Żydem oznacza w tym wypadku już nie wierzyć w Jahwe, ale uważać, że całe dzieje Zachodu to historia prześladowań i opresji niewinnych Żydów. Po drugie takie przekonanie daje żydowskim wyznawcom ogromne poczucie siły i moralnej wyższości względem innych narodów. Żydzi są żywym wyrzutem sumienia całego Zachodu i cały Zachód winien z tego powodu w szczególny sposób ich traktować. Dlatego walka z antysemityzmem ma mieć charakter totalny i nadzwyczajny; antysemityzm nie jest już jednym z wielu uprzedzeń i stereotypów, ale prawdziwym grzechem pierworodnym ludzkości. Holokaustianizm pozwala też Izraelowi prowadzić praramocarstwową, ryzykowną politykę. Jednak sekularyzacja sprawiła, że holokaustianizm stał się atrakcyjny również dla nie-Żydów. Dla światowej lewicy to główne narzędzie, prawdziwy taran, przy pomocy którego można rozbić starą wiarę i Tradycję. Skoro chrześcijańska Tradycja, mówi się nam, doprowadziła do największej dziejowej zbrodni, to się nie sprawdziła. Należy ją przezwyciężyć i odrzucić. Kościół jawi się z tego punktu widzenia jako wieczny prześladowca i opresor: kto chce raz na zawsze usunąć antysemityzm musi pozbyć się raz na zawsze tradycyjnego chrześcijaństwa. Dopiero sekularyzacja doprowadziła do tego, że tak wielu postchrześcijan zaczęło patrzyć z takim dystansem i wrogością na własne dziedzictwo religijne. Holokaustianizm jest też namiastką religii w pozytywnym sensie. Nie tylko, że jest narzędziem zwalczania Tradycji, ale też buduje nowy, bałwochwalczy kult. Pamięć o ofiarach zbrodni wypiera pamięć o Chrystusie. To odniesienie do Holokaustu definiuje nową, ludzką moralność. Nie dawne grzechy, nie dawne rozumienie przykazań – te się nie sprawdziły – ale nowe przekonanie, że jedynym, co się liczy, ma być walka o to, by holokaust nigdy się nie powtórzył. Kto tak walczy jest już moralnie usprawiedliwiony – podkreśla ekspert programu „JA, Katolik. EXTRA” na antenie PCh24 TV.
Mamilla Pool Parking
Czy w takim świecie jest jeszcze chociaż pół miejsca dla Prawdy? Jako odpowiedź przytoczę fragment książki autorstwa Vittorio Messori pt. „Światło i ciemność”:
„Znajomy, który dobrze zna Jerozolimę, donosi mi o cenzurze praktykowanej w przewodnikach turystycznych, a także w podręcznikach historii, dotyczącej upadku chrześcijańskiego Miasta Świętego. Miało to miejsce w 614 roku, gdy najechał tę ziemię perski władca Chosroes II. Kilkanaście lat później bizantyjski cesarz Herakliusz odbił Jerozolimę, ale po kolejnych dziesięciu latach w 638 roku, najechał ją i zajął na dobre kalif Omar, wódz muzułmanów. Upadek zaczął się więc od Persów, którzy ruszyli na podbój Jerozolimy podjudzani przez liczną i wpływową społeczność żydowską, od wieków żyjącą w Babilonii, gdzie między innymi narodziła się pierwsza wersja Talmudu. Izraelici liczyli na wykorzystanie perskiej siły wojskowej, aby wrócić do miasta, z którego zostali wypędzeni przez Rzymian po drugim powstaniu w 135 roku, z bezwzględnym zakazem powrotu. W 614 roku perskie gminy żydowskie dołączyły do tych założonych w Galilei, które pełniły funkcję piątej kolumny.
W tym czasie, trzysta lat po Konstantynie – którego matka, Helena, zainicjowała budowę wspaniałych bazylik w świętych miejscach – Jerozolima była pięknym i zamożnym miastem chrześcijańskim. Męskich i żeńskich klasztorów było około osiemdziesiąt. Zapełniali je, niekiedy nawet w większości, również przybysze z Europy, często z wyższych klas, szczęśliwi, że mogą poświęcić się Chrystusowi dokładnie tam, gdzie miało miejsce Misterium Paschalne.
Tak więc Żydzi zbuntowali się przeciw bizantyjskiemu cesarzowi Herakliuszowi i wsparli najazd Persów na Palestynę. Władcy bizantyjscy nie cieszyli się sympatią miejscowych wierzących i być może to też przyczyniło się do niedostatecznej obrony w obliczu perskiego ataku. Powtórzy się to zresztą, gdy niebawem muzułmańscy Arabowie zaatakują chrześcijańską Afrykę Północną; również tutaj szybką klęskę tłumaczy się dywersją ze strony obrzezanych i niechęcią ochrzczonych do Konstantynopola.
Faktem jest, że niezależnie od sporów politycznych, w Jerozolimie na początku VII wieku wiarę w Ewangelię praktykowano gorliwie, a liturgia celebrowana w Bazylice Grobu Pańskiego i w wielu innych miejscach kultu była wzorcowa dla całego chrześcijaństwa. Kres temu położył najazd Persów, którym towarzyszyło wielu wpływowych żydowskich doradców. Azjaci w stosunku do religii byli tolerancyjni, ponieważ pożądali głównie łupów, lecz Izraelici podżegali ich do zburzenia kościołów chrześcijańskich i zaatakowania wiernych. Jak wiadomo, z rzezi ocalała tylko Bazylika Narodzenia w Betlejem, gdyż na portalu wejściowym znajdowała się marmurowa płaskorzeźba przedstawiająca trzech magów, w których najeźdźcy rozpoznali swoich mezopotamskich przodków.
Agresja nie ograniczała się do rujnowania budowli, uderzała też w ludzi. Tysiące ochrzczonych (w kronikach z tamtych czasów mówi się nawet o sześćdziesięciu tysiącach) zostało wziętych do niewoli i zgromadzonych poza obecną Bramą Jafy, w miejscu zwanym Mamilla, znanym z antycznej sadzawki zbudowanej przez rzymskich namiestników, być może przez samego Poncjusza Piłata. Chrześcijanie ci zostali wystawieni na sprzedaż jako niewolnicy. Większość z nich, kupiona przez żydowskich doradców za pieniądze dostarczone przez zamożna społeczność babilońskich Żydów, została zabita na miejscu.
Po utworzeniu państwa Izrael, wraz z wielkim rozwojem Jerozolimy jako stolicy, inwestorzy z rynku budowlanego zwrócili uwagę na Mamillę. Arabską wioskę, która była w tym miejscy, zrównano z ziemią, aby na jej miejscu wznieść żydowską dzielnicę mieszkalną oraz hotel Hilton. Gdy zabrano się za roboty u osuszono pozostałości po rzymskiej sadzawce, odkryto bizantyjską kaplicę z krzyżem i napisem w języku greckim: Tylko Bóg zna ich imiona. Pod niewielką budowlą odnaleziono ogromną ilość szkieletów – tragiczny dowód masakry z 614 roku. Znalezisko badał słynny izraelski archeolog Ronny Reich. Potwierdził, że rzeczywiście są to szczątki chrześcijan kupionych od Persów w celu wymordowania.
Wspólnoty chrześcijańskie zażądały, aby zmienić plany inwestycji i ową część Mamilli zachować jako pamiątkę. Ale, jak wiemy, głos wierzących w Ewangelię, jest w tych stronach coraz słabszy i bezsilny. Wprawdzie ze względu na żydowski zakaz wszelkiego kontaktu między żywymi a zmarłymi w miejscu sadzawki nie zbudowano domów, ale buldożery i tak wjechały, wywiozły całą ziemię razem z kośćmi, a w miejscu ossuarium zbudowano wielki podziemny parking, doskonale znany turystom. Cenzura zaś polega na tym, że żaden z lokalnych przewodników nie wspomina o tym, co skrywała przestrzeń znana jako Mamilla Pool Parking”.
Tomasz D. Kolanek