Rządy nie są zainteresowane inwestycjami w nowatorskie technologie mogące zmienić bieg walki ze zmianami klimatu – przekonuje „Interia”. Całość każe zatem zadać pytanie o prawdziwy cel planów globalnej rewolucji energetycznej i strategii zaciskania pasa. I jak zazwyczaj bywa w takich sytuacjach, odpowiedzią są… pieniądze.
Portal Interia zauważa, że mimo kolejnych apeli świata nauki o konieczności walki z globalnym ociepleniem, a co za tym idzie – drastycznej redukcji emisji CO2 do atmosfery, światowe mocarstwa wręcz rozbudowują swój potencjał energetyczny oparty na węglu. W ostatnim ćwierćwieczu główne centra przemysłowe na Ziemi (oprócz Europy): Chiny, Indie i do niedawna Stany Zjednoczone radośnie zwiększały emisję dwutlenku węgla. Same Chiny od czasów Kioto (1997 r.) prawie trzykrotnie, a Indie dwukrotnie.
Natomiast jak przekonują naukowcy, problem wzrastających emisji gazów cieplarnianych mogłyby rozwiązać nowe technologie DAC (ang. direct air capture) polegające na odsysaniu CO2 z atmosfery i przerabianiu go z powrotem np. na paliwo lotnicze. Takie rozwiązania opracowały szwajcarski Climeworks, islandzki Carbfix czy kanadyjska firma Carbon Engineering. Ci ostatni przeprowadzili badanie sugerujące, że już w 800 zakładów „odsysania” CO2 wyraźnie spowolniłoby emisje, a 10 tys. takich platform przetworzy 27 gigaton z 40 emitowanych co roku przez ludzkość do atmosfery.
Wesprzyj nas już teraz!
„Wówczas wielkie wyrzeczenia, jakie zaplanowano już w Unii Europejskiej w ramach Fit for 55, by zmusić ludzi do ograniczenia podróży, konsumpcji oraz posiadania wszystkiego, co nie jest zeroemisyjne, nie byłoby konieczne. Cała transformacja mogłaby następować stopniowo i bez ofiar” – przekonuje Interia.
Okazuje się jednak, że nowatorskie propozycje nie spotykają się z zainteresowaniem opracowujących międzynarodowe programy walki ze zmianami klimatu. Autorom nowych technologii brakuje państwowego wsparcia, a środki pozyskują głównie od indywidualnych sponsorów, np. British Airways czy Elona Muska. Redaktorzy Interii odpowiadają dlaczego tak się dzieje.
Jednym z powodów jest konieczność utrzymywania energetycznego balansu światowych mocarstw. „Jeśli np. Stany Zjednoczone zaczną budować całe sieć „odsysaczy”, wówczas Chiny i Indie będą mogły bez obawy o nadejście wielkich katastrof pogodowych postawić więcej elektrowni węglowych i produkować prąd dwu-trzykrotnie tańszy niż ten ze źródeł odnawialnych” – zauważa Interia. Z kolei gdyby Chiny zaczęły inwestować w nowe rozwiązania, UE mogłaby zrezygnować ze strategii ograniczenia „Fit for 55”, czyniąc swój przemysł bardziej konkurencyjnym. Okazuje się więc, że ostateczne rozwiązanie problemu klimatycznego „nie opłaca się” największym graczom na arenie międzynarodowej.
Co ciekawe nie opłaca się również lewicy. „Ta bowiem uznała, że walka z katastrofą klimatyczną jest niepowtarzalną okazją do przeprowadzenia pod przymusem i przy użyciu całego aparatu państwa wielkiej transformacji zachodnich społeczeństw. Na początek kapitalistyczny wolny rynek ma zastąpić system planowania produkcji, następnie systemy dystrybucji dóbr oraz świadczeń socjalnych. Dzięki takim rozwiązaniom żyjące skromnie, zdyscyplinowane i lepiej kontrolowane społeczeństwa, mają emitować mniej CO2” – zauważają redaktorzy Interii.
Jednocześnie pokazują dalsze konsekwencje planu lewicy na rozwiązanie kryzysu klimatycznego. W powietrzu zawsze wisi groźba, że coraz mocniejsze przykręcanie śruby spowoduje przerzucenie głosów wkurzonych wyborców na „populistów i skrajną prawicę”, dlatego końcowym domknięciem wielkiej transformacji społecznej musiałoby być pożegnanie z demokracją. Zdaniem Interii, niesie ona bowiem ze sobą „zbyt wielkie zagrożenia dla promotorów inżynierii społecznej”.
Źródło: interia.pl
PR