Od kilku lat na świecie, a od kilkunastu miesięcy w Polsce coraz modniejsze staje się wręcz manifestacyjne niekorzystanie z plastikowych słomek, zwykle dodawanych do chłodnych napojów. Nad odgórnym zakazem pracują nawet eurokraci. Adam Minter na łamach portalu Bloomberg rozważa problem, a refleksja publicysty zasmuci aktywistów, którzy naiwnie myśleli, że dzięki rezygnacji ze słomek można realnie pomóc cierpiącym zwierzętom.
Alternatywą dla plastikowych słomek – i nie tylko – mogłyby być produkty wykonane z papieru, nanocelulozy (pozyskiwanej z drzew), zbóż (otręby) bądź nawet odmian grzybów (kombucha). Materiały te mają jednak w porównaniu z plastikiem wiele wad, a materiał, którzy obecnie nie cieszy się dobrą prasą, posiada wiele pożądanych właściwości. Mimo tego Komisja Europejska uważa, że odejście od plastiku oznacza oszczędność równą miliardom euro oraz mniejszą emisję CO2.
Wesprzyj nas już teraz!
Czy jednak ruch przeciwko plastikowym słomkom w jakikolwiek sposób pomoże dbać o środowisko naturalne? Można mieć co do tego poważne wątpliwości. Co więcej, amerykański publicysta Adam Minter (Bloomberg) uważa, że kampanie tego typu mogą odwrócić uwagę od skuteczniejszych form działania.
Jak podaje forsal.pl w oparciu o tekst Mintera, ruch antysłomkowy powstał w roku 2015 na fali społecznych emocji wywołanych opublikowanym w sieci materiałem z żółwiem morskim ze słomką w nosie. Wtedy też powstały kampanie, a aktywiści zaczęli zwracać uwagę na rosnącą ilość plastiku w oceanach. Zaczęto mówić także o Wielkiej Pacyficznej Plamie Śmieci, czyli utworzonym przez prądy oceaniczne na Oceanie Spokojnym skupisku plastikowych odpadów.
Aktywiści antysłomkowi uważają, że jednorazowe plastikowe słomki oraz mieszadła mają wielki wpływ na zanieczyszczanie oceanu. „Jednak to założenie opiera się na wątpliwych danych. Działacze i media często podają, że Amerykanie używają na przykład 500 milionów plastikowych słomek dziennie, co brzmi strasznie. Ale źródłem tej liczby okazała się ankieta przeprowadzona przez dziewięciolatka. Z kolei dwóch australijskich naukowców szacuje, że na światowych liniach brzegowych znajduje się nawet 8,3 miliarda plastikowych słomek. Jednak nawet jeśli wszystkie te słomki zostały nagle wyrzucone do morza, odpowiadałyby za około 0,03 proc. z 8 milionów ton metrycznych tworzyw sztucznych – jak szacują badacze” – podaje Adam Minter cytowany przez forsal.pl.
„Innymi słowy, rezygnacja z plastikowej słomki w kolejnym drinku może wydawać się chwalebna, ale nie będzie miała większego znaczenia” – pisze cytowany na forsal.pl publicysta. „Wszystko brzmi bardzo szlachetnie, ale w rzeczywistości może pogorszyć sprawę” – dodaje wskazując na prawdziwe źródło problemu zanieczyszczenia oceanów: „Wykorzystując próbki powierzchniowe i badania lotnicze, grupa [Ocean Cleanup] ustaliła, że co najmniej 46 proc. plastiku w Plamie Śmieci pochodzi z jednego produktu – sieci rybackich. Inne narzędzia połowowe stanowią sporą część Plamy”.
Problem jest skomplikowany, ale już od lat 90. XX wieku panuje zgoda co do metod walki z zanieczyszczaniem oceanów przez sieci – prowadzi się ją poprzez oznaczenia komercyjnych narzędzi połowowych, a firma lub osoba, która je nabyła, może zostać ukarana za ewentualne porzucenie. Niestety sytuacja w krajach rozwijających się wygląda gorzej. Z przywołanego przez publicystę Bloomberga przykładu Indonezji wynika, że tamtejsi rybacy nie mają motywacji, „aby sprowadzać cudzą sieć do punktu sprzedaży – chyba że zarabiają na tym”.
Zdaniem Adama Mintera energia aktywistów antysłomkowych mogłaby pomóc właśnie w tej kwestii. „Kampania, która miałaby na celu wywarcie presji na firmy zajmujące się połowem owoców morza, by zaczęły znakować narzędzia i pomogły biedniejszym regionom płacić za sprzęt, mogłaby mieć jeszcze większy wpływ. Odpowiedzialni konsumenci i działacze w bogatych krajach mogliby tu odegrać kluczową rolę. Oczywiście, jest to trudniejsze niż modny anty-słomkowy aktywizm. Ale w przeciwieństwie do niego ma faktyczne znaczenie” – pisze publicysta.
Źródło: forsal.pl / tech.wp.pl / tvn24.pl
MWł