Moda na łączenie sypialni z łazienką zagościła u nas na dobre, jak można by wywnioskować z prasy fachowej. Pojawia się mnóstwo takich aranżacji, a sztandarowym przykładem jest chluba krakowskiego Hotelu Starego: luksusowy apartament, w którym na środku sypialni stoi wanna z jacuzzi. Fanaberia? Ekstrawagancja? Czy może nowy sposób na przytulność?
Wesprzyj nas już teraz!
Nowoczesność, czy… tradycja?
Trend nakazujący łączenie przestrzeni sypialnych i łazienki rozpowszechnił się wraz z boomem na lofty. Aranżowanie potężnych metrażów budynków poprzemysłowych dawało wiele ciekawych możliwości. Jedną z nich było zachowanie wolnych przestrzeni. Ścianki działowe dawkowano po aptekarsku i tylko tam, gdzie było to absolutnie konieczne, co w rezultacie doprowadziło do powstania sypialniano-łazienkowych kompleksów. Zazwyczaj w takiej kombinacji znajduje się też strefa garderoby, sprawiając, że wszystko jest pod ręką, a przede wszystkim w zasięgu wzroku.
Co ciekawe jednak, zwolennicy bliskiego sąsiedztwa wanny i łóżka powołują się na dawne czasy, kiedy to część sypialni była też miejscem zabiegów higienicznych. Zarówno balia jak i miednica z dzbanem wędrowały właśnie do pomieszczeń sypialnych, a nocnik znaleźć można było pod łóżkiem. Czy możemy więc orzec powrót do tradycji? Wydaje się, że jest to teoria dość naciągana.
Dyktatura przestrzeni
Duża, nieograniczona przestrzeń zdaje się być czymś najbardziej pożądanym we współczesnych aranżacjach wnętrz. Otwarte kuchnie są właściwie na porządku dziennym, przyszła więc pora na zagospodarowanie w ten sposób innych pomieszczeń.
To, co charakteryzuje początek aranżacji łączonych sypialni i łazienek, to fakt, że powstawały ona na naprawdę dużych przestrzeniach. Takich, o jakich nie ma co nawet marzyć w mieszkaniach w bloku i takich, które nawet w domach wolnostojących bywają trudne do wygospodarowania. Na dyskutowane rozwiązanie mogą więc sobie pozwolić tylko ci, którzy dysponują pokaźną powierzchnią. Trzeba pamiętać, że sensem ścisłego połączenia sypialni z łazienką jest wydzielenie szczególnego prywatnego, wprost intymnego pomieszczenia dla właścicieli sypialni, co oznacza, że w mieszkaniu musi znaleźć się jeszcze druga, ogólnodostępna łazienka. Możemy więc wysnuć prostą konkluzję: uzyskanie tej wizualnej otwartej przestrzeni wymaga bardzo dużej powierzchni metrażowej.
Iluzja pięknych aranżacji
W wielu przypadkach brak odpowiedniego metrażu można nadrobić pewnymi trikami oszukującymi wzrok: jasne barwy czy ciemne, pasy pionowe lub poziome, odpowiednie tkaniny – to wszystko wpływa na nasze postrzegania wnętrza jako dużego lub małego. Nie sposób jednak rzucać takich wnętrzarskich zaklęć, kiedy łączymy sypialnię z łazienką. Magazyny wnętrzarskie obfitują w przykłady zupełnie nierealne, w których królują wanny ustawione tuż obok łóżka na drewnianej podłodze. Może wyglądać to czasem efektownie, ale technicznie jest niemal niewykonalne.
Długa lista warunków wstępnych
Zresztą lista obwarowań dotyczących omawianej aranżacji jest naprawdę długa. Przede wszystkim to kwestia sprawnej wentylacji: bez tego zagwarantujemy sobie wkrótce grzyby i pleśń. Warto też zwrócić uwagę na fakt komfortu cieplnego, jaki daje zamykana łazienka: otwarta przestrzeń nie nagrzeje się tak szybko, więc wychodzenie z gorącej wanny może okazać się mało przyjemne. Równie istotna jest sprawa materiałów, które także w sypialni będą musiały mieć większą niż zwykle odporność na działanie pary wodnej.
Gdzie szukać intymności?
Podstawowe pytanie brzmi jednak: czy można dobrze się czuć w takim otwartym wnętrzu? Czy możliwe jest życie w nim bez sporej dozy ekshibicjonizmu? To oczywiste, że pomieszczenie takie w założeniu nie ma być użytkowane przez osoby sobie obce, ale czy również w małżeństwie nie potrzeba intymności dla każdego z małżonków z osobna? Pozostawiając czytelników z tymi pytaniami, pozwolę sobie stwierdzić, iż cały koncept łączenia sypialni i łazienki to pewna wnętrzarska utopia, która – owszem – ładnie wygląda na zdjęciach, ale nie spełnia prawidłowo swoich głównych funkcji.
Marzena Anna Wójtowicz