Od początku istnienia III RP jej największe autorytety moralne powtarzają, że należy oddzielić politykę od wiary. Zdarzają się jednak „kryzysowe sytuacje”, kiedy to zwolennicy „świeckiego państwa neutralnego światopoglądowo” próbują wywrzeć na duchownych presję, która (w ich mniemaniu) pozwoli osiągnąć polityczny sukces.
W kwietniu ubiegłego roku w warszawskim kościele pod wezwaniem świętej Anny na Krakowskim Przedmieściu grupa feministek w blasku fleszy ostentacyjnie zakłóciła spokój niedzielnej Eucharystii. Ich „gniew” wywołało odczytanie podczas Mszy Świętej listu polskich biskupów w sprawie aborcji. Prowokatorki zaczęły krzyczeć i rzucać wyzwiska w kierunku kapłanów po czym demonstracyjnie wyszły z kościoła, co skrupulatnie zarejestrowały kamery postępowych telewizji.
Wesprzyj nas już teraz!
W minioną niedzielę w tej samej świątyni miała miejsce podobna scena, tyle że na mniejszą skalę. Msza Święta została zakłócona przez mężczyznę, który w arogancki sposób stanął na środku świątyni i rozwinął plakat wykorzystywany podczas trwających demonstracji „w obronie polskich sądów” z napisem „KONSTYTUCJA”.
Uczestnicy Mszy Świętej nie mieli wątpliwości, że incydent stanowił demonstrację polityczną, a jej celem było „zachęcenie” wiernych do zainteresowania się protestem mającym miejsce pod Pałacem Prezydenckim – kilkaset metrów od kościoła św. Anny.
Incydent nie przyniósł jednak „wymiernych efektów” – nikt z wiernych obecnych na Mszy Świętej nie dał się sprowokować i ze świecą w ręku można by szukać kogokolwiek, kto po zakończeniu Eucharystii przyczyniłby się do zwiększenia frekwencji podczas niedzielnego protestu.
Źródło: niezalezna.pl
TK