3 kwietnia obywatele Węgier wybiorą nie tylko nowe władze, ale przede wszystkim zadecydują o sposobie podejścia do propagandy homoseksualnej w szkołach i mediach, a także o tym, czy powinno się promować tak zwane procedury zmiany płci wśród nieletnich. Opozycja i „organizacje broniące praw człowieka” apelują do mieszkańców, by oddali nieważne głosy. Straszą, że w razie przejścia referendum, wzrosną uprzedzenia wobec „społeczności LGBTQ”.
3 kwietnia Węgrzy zostaną zapytani o to, czy popierają – bez zgody rodziców – prowadzenie w szkołach warsztatów na temat „orientacji seksualnej” i czy uważają, że należy promować wśród dzieci tak zwane procedury zmiany płci. Ponadto odpowiedzą na pytanie, czy treści medialne, które mogą wpływać na „orientację seksualną” powinny być pokazywane dzieciom bez żadnych ograniczeń.
Rząd chce powstrzymać tak zwaną propagandę LGBTQ w szkołach prowadzoną przez organizacje pozarządowe. Referendum odbywa się w tym samym czasie, co wybory, w których Viktor Orbán będzie walczył o reelekcję na czwartą z rzędu kadencję. Premier zaznaczył, że chce ograniczenia nauczania o homoseksualizmie i kwestiach transpłciowych.
Wesprzyj nas już teraz!
Jest to swoisty odwet wobec działań Komisji Europejskiej, która wszczęła postępowanie prawne przeciwko Budapesztowi z powodu uchwalonej w zeszłym roku ustawy zakazującej korzystania przez szkoły z materiałów promujących sodomię i tak zwaną zmianę płci. Według eurokratów z Brukseli, ustawa jest dyskryminująca i narusza „europejskie wartości” tolerancji i wolności jednostki.
Orbán wszczynając kampanię wyborczą koncentrował się na walce z propagandą „społeczności LGBTQ” w szkołach. Potem, w związku z wojną na Ukrainie i atakiem opozycji z powodu sprzyjania rządowi Rosji, władza szybko zmieniła narrację, wskazując, że broni Węgrów przed wciągnięciem do III wojny światowej. Sprawy sodomii zeszły nieco na dalszy plan, by nie dawać opozycji pretekstu do ataków.
Opozycja chciałaby, aby ponad 50 proc. obywateli oddało nieważne głosy w referendum.
Wraz z dojściem do władzy ekipy Orbána w 2011 r. wprowadzono nową konstytucję, w której umieszczono zapis, że małżeństwo może zachodzić tylko między mężczyzną a kobietą. Dziewięć lat później Węgry zakończyły prawne uznawanie osób transpłciowych i zakazały adopcji dzieci przez pary tej samej płci.
W połowie marca br. premier Orban obiecał na wiecu wyborczym, że zjednoczeni Węgrzy „zatrzymają na węgierskich granicach szaleństwo związane z gender, które ogarnia świat zachodni”. – Będziemy chronić nasze rodziny i nasze dzieci. Ojciec to mężczyzna, matka to kobieta. Zostawcie nasze dzieci w spokoju!” – apelował Orbán.
Z sondaży wynika, że rządząca partia ponownie może wygrać. Jeśli zaś chodzi o referendum, wiele zależy od frekwencji przy urnach. Obecnie około 41 procent z około 8 mln wyborców nie planuje głosować, a prawie połowa wyborców opozycji zamierza oddać głosy nieważne. By wyniki referendum były wiążące musi zagłosować ponad 50 proc. wyborców przy ponad 50 proc. frekwencji.
Według sondażu przeprowadzonego przez Instytut Republikon, partia Fidesz Viktora Orbána utrzymuje niewielką przewagę nad blokiem sześciu zjednoczonych formacji „Zjednoczeni dla Węgier”. Za Fideszem ma głosować około 41 proc. wyborców, a opozycją – 39 proc. Spośród 199 posłów w Zgromadzeniu Narodowym 106 wybieranych jest w okręgach jednomandatowych, zreorganizowanych w sposób, który zdaniem krytyków ma wyraźnie faworyzować Fidesz i jak sugeruje dziennik „Hvg”, 78 mandatów powinno trafić do Fideszu, a tylko 28 do opozycji.
Opozycja – jak komentują niektórzy – musiałby zatem modlić się o prawdziwy cud, by zdobyć co najmniej 4 proc. więcej głosów niż Fidesz. Formacja Orbana po raz pierwszy od 2010 r. jednak może nie zdobyć superwiększości.
Wybory mają obserwować delegaci (218 osób) z ramienia OBWE/ODIHR (Biuro Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka).
Źródło; jpost.com, reset.doc.org, euobserver.com
AS