Niedługo przed wybuchem II wojny światowej Bóg objawił polskiej mistyczce, że wkrótce ukarze świat za nieprawości i odwrócenie się od Jego praw całych narodów. Niestety, nie wolna od tych win była także Polska. A jak jest dziś?
Polski żołnierz nie zdawał sobie zapewne sprawy, o jak wysoką stawkę walczył we Wrześniu 1939, robił jednak co mógł by zatrzymać hitlerowskie hordy – w wyniku II Wojny Światowej nasz kraj bowiem nie tylko stracił niepodległość i sporą część terytorium, ale także uległ gwałtownym i daleko idącym zmianom pod względem społecznym, narodowościowym i kulturalnym.
Wesprzyj nas już teraz!
W warunkach konfliktu z dwoma wrogami (17 września w granice Rzeczypospolitej wlały się wojska sowieckie) klęska militarna była nie do uniknięcia. Nasuwa się pytanie, dlaczego politycy rządzący wówczas II Rzeczpospolitą wystawili kraj na śmiertelne niebezpieczeństwo? Odpowiedź jest prosta. Z jednej strony nie spodziewali się ataku sąsiada ze wschodu, z drugiej przeceniali gotowość do walki sojuszników. Inna sprawa, że przy zawieraniu aliansów nie mieli wielkiego pola manewru.
Związanie się z Rosją Sowiecką, wrogiem ideologicznym, a zarazem wielkim więzieniem i cmentarzem narodów nie wchodziło w grę i to zarówno ze względów politycznych, jak i moralnych. Niewątpliwie wpuszczenie Armii Czerwonej do Polski dla wspólnego odparcia ataku III Rzeszy zakończyłoby się uzależnieniem kraju od Moskwy.
Sojusz z Hitlerem, pomijając aspekt moralny (nazizm wówczas jeszcze nie odkrył swego prawdziwego, zbrodniczego oblicza), również był w wysokim stopniu ryzykowny i wiązał się z ustępstwami terytorialnymi. Niemcy nie ukrywali, że zależy im na włączeniu do Rzeszy przynajmniej Gdańska. Takiej koncesji nie przetrwałby żaden polski rząd. Niezadowolenie społeczne zmiotłoby go w krótkim czasie. Gdyby tak się nie stało żołnierze z białymi orzełkami na czapkach krwawiliby w cudzym interesie na bezkresach Rosji, a Polska popadałaby w coraz większą zależność polityczną od niemieckiego sojusznika. Zbrodnie Wehrmachtu i SS popełniane na terenie Związku Sowieckiego kładłyby się ciężkim brzemieniem na sumieniach Polaków.
Najkorzystniejsze dla Rzeczypospolitej rozwiązaniem byłoby jak najdłuższe trwanie w neutralności i uderzenie na III Rzeszę, gdy ta skieruje swe wojska przeciw Francji. Wymagałoby to paradoksalnie wcześniejszego wyrzeczenia się sojuszu z Paryżem. Jednak Hitler najprawdopodobniej przed uderzeniem na Zachód i tak zaszachowałby w jakiś sposób Polskę, by zabezpieczyć się przed takim scenariuszem.
Wszystkie te i podobne alternatywy historyczne mają jedną zasadniczą słabość, są wysuwane po II wojnie światowej, gdy znamy już przebieg i wynik tego konfliktu. Trudno kierować się nimi przy ocenie polityki zagranicznej II Rzeczypospolitej. Dziś wiemy, że Polska nie otrzymała wsparcia od zachodnich aliantów. Jednak z perspektywy 1939 roku nasza sytuacja polityczna nie rysowała się źle.
Było wręcz przeciwnie. Odnowiony sojusz z Francją i świeżo zawarty z Wielką Brytanią stawiały w niekorzystnej sytuacji III Rzeszę. Wehrmacht, choć w porównaniu z Armią Polską potężny, obciążony jednak zaszłościami Traktatu Wersalskiego nie miał wielkich szans w konflikcie na dwa fronty. Tylko wybitny, obdarzony ogromną intuicją polityk mógłby przewidzieć, że alianci, wbrew własnemu interesowi, nie zaatakują Niemców, gdy ci zaangażują nieomal całość swych sił w Polsce. Zwłaszcza, że decyzja taka zapadła ostatecznie dopiero 12 września, podczas posiedzenia sojuszniczej Najwyższej Rady Wojennej w Abbeville. Wcześniej każdy scenariusz wydarzeń był mniej lub bardziej prawdopodobny.
Polscy publicyści i historycy wiele atramentu przelali, zwłaszcza w czasach PRL-u, spierając się o ocenę przebiegu kampanii wrześniowej. Propagandyści peerelowscy usiłowali uzasadnić tezę, że wkraczając do Polski Armia Czerwona zajęła kraj pobity, niezdolny do dalszej obrony. Historycy opozycyjni starali się udowodnić, że gdyby nie agresja sowiecka Wojsko Polskie skoncentrowane na tzw. przedmościu rumuńskim miałoby szansę szczęśliwie dotrwać do chwili, gdy alianci zachodni zdecydowaliby się w końcu zaatakować Hitlera (zmuszeni do tego moralnie polskim trwaniem w obronie).
Z tezą pierwszych nie warto nawet polemizować. 17 września armia polska stawiała najeźdźcy opór, a legalny rząd przebywał na terenie kraju. Choć rzeczywiście, po decyzji aliantów z 12 września los kampanii był już właściwie przesądzony. Trudno bowiem zakładać, by oddziały polskie, pobite, pozbawione zaplecza, przyciśnięte do granicy podatnej na szantaż niemiecki i sowiecki Rumunii, mogły trwać w obronie dłużej niż kilka tygodni.
Śledząc wydarzenia sprzed wybuchu II wojny światowej trudno oprzeć się myśli, że do światowej rzezi doprowadziła jakaś fatalna siła. Pokerowym posunięciom dyplomatycznym Hitlera towarzyszyła tchórzliwa polityka Paryża i Londynu. Czy to tylko kolejny przykład potwierdzający jedno z praw Murphiego: Jeśli coś może pójść źle, to pójdzie? A może po prostu był to wynik odwrócenia się Boga od ludzkości?
Potwierdzenie takiej interpretacji znajdujemy w zapiskach Rozalii Celakówny. Niedługo przed wybuchem II wojny światowej Bóg objawił polskiej mistyczce, że wkrótce ukarze świat za nieprawości i odwrócenie się od Jego praw całych narodów. Niestety, nie wolna od win była także Polska.
– Wielkie i straszne grzechy i zbrodnie są Polski – usłyszała Celakówna podczas wizji. – Sprawiedliwość Boża chce ukarać ten Naród za grzechy, zwłaszcza za grzechy nieczyste, morderstwa i nienawiść. Jest jednak ratunek dla Polski, jeśli Mnie uzna za swego Króla i Pana w zupełności poprzez intronizację, nie tylko w poszczególnych częściach kraju, ale w całym państwie z rządem na czele. To uznanie ma być potwierdzone porzuceniem grzechów, a całkowitym zwrotem do Boga.
Polska, która doznała szczególnej opieki ze strony Opatrzności i Matki Najświętszej w 1920 roku, w latach międzywojennych nie wykazała się szczególną wiernością wobec Boga. Pobożność, żywa szczególnie na wsi, nie znalazła przełożenia na życie publiczne. Tu coraz energiczniej rozpychali się zwolennicy świeckości państwa, dążący do oficjalnego uznania religii za sprawę prywatną i zamknięcia życia religijnego w murach świątyń.
Spychanie Kościoła do kruchty musiało pogłębić degrengoladę moralną społeczeństwa, przejawiającą się m.in. w mordowaniu dzieci nienarodzonych, prostytucji, zdradach małżeńskich, prowadzącej do przemocy nienawiści między grupami społecznymi i narodowymi, a więc grzechów, za które według Celakównej nasz kraj został ukarany klęską wrześniową i wydaniem na łaskę i niełaskę zbrodniczych reżimów: nazistowskiego i komunistycznego.
Czyniąc obrachunki wrześniowe należy brać pod uwagę także ten duchowy aspekt i wyciągać wnioski aktualne w czasach współczesnych. Czy odwracając się od Boga, tolerując aborcję, rozwody, konkubinat nie idziemy śladem naszych przodków?
Adam Kowalik