Prof. Piotr Gliński w rozmowie z „Dziennikiem Polskim” potwierdził, że rząd nie składnia się ku wprowadzeniu obowiązkowych szczepień dla wszystkich obywateli. W grze pozostają jednak nauczyciele, służba zdrowia i mundurowi, których i tak trzeba jeszcze przekonać do przyjęcia wakcyny. Wszystko przez panujące nastroje antyszczepionkowe, których źródłem są tajemnicze „działania agenturalne i softpower państw o aspiracjach imperialnych”.
Wicepremier Gliński w rozmowie z „Dziennikiem Polskim” był pytany o nowe obostrzenia, które wejdą w życie od 15 grudnia. Nie wiedzieć czemu, prowadzący rozmowę Wojciech Mucha uznał, że większe obostrzenia są „jakoś zrozumiałe”. No cóż, takie jego prawo. Redaktor był też zaskoczony, że od 1 marca 2022 roku obowiązek szczepień obejmie pracowników służby zdrowia, służby mundurowe i nauczycieli.
Wicepremier uznał, że nic w tym dziwnego, „to są szczególne zawody, związane z kontaktem z ludźmi, bezpieczeństwem i odpowiedzialnością, także za zdrowie i życie innych, dlatego ten obowiązek wydaje się oczywisty”. – Nie jest to ani lockdown, ani decyzje administracyjne związane z narzuceniem konieczności szczepień wszystkim – dodał Gliński. Ot, zwykły obowiązek dla wybrańców. Błahostka. Wicepremier wyjaśnił też dlaczego mowa jest o 1 marca. Chodzi o to, by osoby objęte obowiązkiem uwzględniły w swoich planach tę konieczność i… „zaszczepiły się dobrowolnie”. (sic!)
Wesprzyj nas już teraz!
Słusznie zatem redaktor zauważył, że chętni już przyjęli wakcynę. Gliński jest jednak zdania, że maruderzy mogli mieć różne powody i być może niektórzy „mogą potrzebować dodatkowej motywacji, mobilizacji”. Przymusu szczepień, jak to już wcześniej obwieścił resort zdrowia, przecież nie będzie, wszak to zaledwie obowiązek. I to dla wybranych. A cóż tam, że związany z możliwością utraty pracy.
Wicepremier w rozmowie z „DP” wykazał się zresztą wielką empatią i uznał, że wszyscy zmęczeni jesteśmy pandemią, stąd wprowadzane nowe ograniczenia są takie, aby były „akceptowalne społecznie”. Innymi słowy, by nie wywoływały „jakichś dodatkowych silnych emocji”, a jednocześnie umożliwiały „zarządzanie sytuacją i ograniczanie zasięgu pandemii”. Tu nie będziemy doszukiwali się większej logiki, wszak nawet minister zdrowia miał wątpliwości co do skuteczności obostrzeń, by chwilę później ogłosić nowe pandemiczne zasady życia społecznego. Cóż, widać „coś” trzeba było zrobić.
Idźmy dalej. Bowiem prof. Gliński wykluczył scenariusz, w którym Polska będzie w Europie samotną, niewyszczepioną wyspą, bo jak się okazuje, wszędzie ci sceptycy są obecni. I jak tłumaczył wicepremier, decydowanie dziś o powszechnym obowiązku szczepień w Polsce (czego chce Lewica), „mogłoby wywołać bardzo silne reakcje społeczne”, a tego rząd obecnie nie potrzebuje. I co, warto dodać, mierzy w kategoriach potencjalnej możliwości utraty zaufania społecznego do rządu (na co opozycja mocno liczy).
Rozmówca „DP” odniósł się też do danych wskazujących na wysoką śmiertelność z powodu Covid-19. I wyjawił, że „wiemy jak wygląda nasze podejście do leczenia, często decydujemy się na nie zbyt późno” (nie wyjawił czy wie, kto odpowiada za taki model funkcjonowania służby zdrowia w czasie pandemii). Dodał też, że „polskie statystyki obejmują zgony wszystkich pacjentów, którzy zmarli, będąc zarażeni COVID, nawet tych, którzy chorowali terminalnie, na wiele innych poważnych chorób współistniejących”.
I zamiast pochylić się nad prowadzoną polityką straszenia liczbą „zgonów covidowych” uznał, że wobec tego niewątpliwego dramatu musimy – a jakże – przyjąć pewne ograniczenia. Bo po cóż np. likwidować zdiagnozowaną przed chwilą bolączkę późnego podjęcia leczenia. Oczywiście rozwiązania ograniczające obywateli mają swój cel, bo stanowią „zachętę” dla niezaszczepionych do zmiany decyzji (np. poprzez limity ich dotykające).
Tyle tylko, że niezależnie od tego, w Polsce, co czwarta osoba nie chce się szczepić przeciwko Covid-19. Podobnie jest na świecie. – My wiemy, że nastroje antyszczepionkowe są podsycane i obecne na świecie od kilkudziesięciu lat – dodał Gliński. Dość ciekawa teza (choć powtórzona) wobec faktu, że sceptycyzm „antyszczepionkowców” objawia się w odniesieniu do specyfików oferowanych przeciwko koronawirusowi, a wielu owych „antyszczepionkowców” w kartach zdrowia ma komplet obowiązkowych szczepień (swoich, jak i dzieci – jeśli tylko nie było przeciwskazań).
Ale wicepremier przeciwnika zidentyfikował i wie, że antyszczepionkowe nastroje podsyca ktoś, komu zależy na tym, żeby takie „myślenie magiczne czy nieracjonalne było w społeczeństwach demokratycznych, wolnych, rozpowszechniane”. Bo, jak zaraz wyjaśnił, „wspólnoty, które zaczynają myśleć mało racjonalnie, są łatwiejsze do manipulowania, do sterowania, a także do skłócenia i rozpadu wewnętrznego”.
Redaktor pociągnął temat i dopytał któż za tym stoi? Wicepremier jakby bał się wprost obnażyć winnych. Powołał się więc na „wielu publicystów” i „ekspertów”, którzy wskazują „kierunki pochodzenia tej propagandy”. I dodał: „Tak, chodzi o działania agenturalne i softpower państw o aspiracjach imperialnych”.
Prawda, że można w sposób kulturalny – jak to na ministra kultury przystało – skonkludować czyim owocem są ci „antyszczepionkowcy”? Można! Po cóż zaraz odwoływać się do niewyszukanej argumentacji o „ruskiej agenturze”?
MA