My, ludzie prawicy, musimy używać precyzyjnego języka, żeby w naszych wypowiedziach obrona wartości nie mieszała się z atakiem na ludzi o odmiennych poglądach czy orientacji – powiedział w rozmowie z Onetem Jarosław Gowin. Wicepremierowi można by oczywiście przyznać rację – gdyż każdy powinien starać się wyrażać w sposób zrozumiały dla odbiorcy. Jest jednak pewien warunek: lider Porozumienia winien swoje słowa skierować także – a może nawet przede wszystkim – do aktywistów LGBT.
Minister rozwoju, pracy i technologii ostatnimi czasy dba o swój wizerunek. Nie zabiega jednak o opinię konserwatysty (nawet w wersji soft), ale człowieka jak najodleglejszego od tych elementów programu i politycznej praktyki Zjednoczonej Prawicy, które w oczach ludzi prawicy mogą cieszyć się uznaniem. Jego troski nakierowane są bowiem w większym stopniu na poklask środowisk centrowych i liberalnych, niż dobre relacje z wyborcami oraz liderami partii rządzącej – zupełnie jak gdyby planował dokonanie „zmiany sojuszy” i zwrócenie się przeciwko obozowi kierowanemu przez Jarosława Kaczyńskiego.
Oczywiście Jarosław Gowin zawsze dbał, by z autentyczną prawicowością kojarzyli go co najwyżej radykalni lewicowcy, niemniej jednak obecnie zgłosił wyraźne votum separatum w sprawie dość jednoznacznej dla liderów Zjednoczonej Prawicy – kwestii ruchu LGBT.
Wesprzyj nas już teraz!
Nie chodzi jednak o słowa wicepremiera Gowina rozumiane literalnie. Takie odczytanie jego wypowiedzi nie budzi bowiem większych kontrowersji. Teoretycznie bowiem on, człowiek prawicy – za jakiego się uważa, co wybrzmiewa także w tym wywiadzie – apeluje do innych ludzi prawicy, by w swoich wypowiedziach cechowali się precyzją i aby dzięki temu w istotny cel, jakim jest – także dla niego – ochrona wartości, nie wplatała się agresja wobec innych ludzi. Takie rozumienie nie jest jednak kompletne, a istotną różnicę tworzy kontekst wypowiedzi.
Oto bowiem rozmowę szefa Porozumienia z Onetem opublikowano w dniu odbywania się w Warszawie homoseksualnego marszu zwanego „paradą”. Tymczasem tego rodzaju imprezy organizowane przez ruch LGBT w ciągu ostatnich lat obfitowały w szarganie katolickich świętości, plugawienie narodowych symboli i wyuzdaną wulgarność. I pomyli się ktoś próbujący przekonywać w tym kontekście li tylko o ekscesach, wyskokach pojedynczych homoaktywistów, bowiem owe akty antychrześcijańskich i antypolskich prowokacji nie napotykały na zdecydowaną krytykę „tęczowego”, czy szerzej – lewicowo-liberalnego – środowiska. Przeciwnie: sprawcy mogli cieszyć się ochroną publicystycznego parasola.
Na sprawie licznych profanacji – Mszy świętej, wizerunków czy procesji – nie kończą się jednak przykłady świadczące o agresji dokonywanej nie przez prawicę, ale prohomoseksualną lewicę i liberalne centrum. To bowiem sojusznik „tęczowych” aktywistów i ideologów, Rafał Trzaskowski, chciał wprowadzić w Warszawie gorszącą edukację seksualną w duchu standardów Światowej Organizacji Zdrowia. Owe lekcje seksualne i antydyskryminacyjne miały uwzględniać „kwestie tożsamości psychoseksualnej i identyfikacji płciowej”, co wprost prowadzi do groźnej dla integralnego rozwoju młodego człowieka ideologii gender oraz otwarcia nastolatków na eksperymentowanie z własną płciowością, co sprowadza nań zagrożenie dla zdrowia fizycznego, psychicznego i duchowego.
Czy tak doświadczony polityk jak wicepremier Jarosław Gowin może nie pamiętać o społecznym oburzeniu, jakie wywołała decyzja prezydenta Warszawy podjęta na początku roku 2019? Jako polityk Zjednoczonej Prawicy winien wiedzieć, jak wtedy na pomysły Rafała Trzaskowskiego reagował naród, ale też jego koalicjanci – w tym najważniejszy z nich, Jarosław Kaczyński, który w Katowicach grzmiał: „wara od naszych dzieci”. Zdaje się, że Gowinowi opinia prezesa PiS-u nie przeszkadzała, gdyż nie tylko z nim nie polemizował, ale nawet później odnowił umowę koalicyjną.
Teraz jednak zapomina zarówno o retoryce środowiska, z którym od kilku lat rządzi Polską, jak i o antykatolickiej agresji homoseksualnych aktywistów. Troszcząc się zaś o bezpieczeństwo przedstawicieli ruchu LGBT i zarazem milcząc o krzywdzie doznawanej przez katolików, myli (przynajmniej częściowo) atakujących i atakowanych. Eksponowanie swoich odmiennych poglądów względem PiS-u i Solidarnej Polski ma oczywiście wymiar wizerunkowy i obliczone jest na osiągnięcie konkretnych celów politycznych. Pytanie tylko, czy politykowi deklarującemu się jako przywiązany do wartości prawicowiec i katolik, godzi się postępować w ten sposób.
Michał Wałach