31 grudnia 2022

Widmo ubóstwa i brak alternatywy. Jak wojna zmieniła Polskę w 2022 roku?

(Oprac. GS/PCh24.pl)

„Wojna zmienia wszystko” – powiedział z nadzieją oczekujący odmiany swojego losu służący Thomas Barrow, bohater serialu „Downton Abbey” usłyszawszy wiadomość o wybuchu I wojny światowej. I trudno odmówić mu racji. Tę prostą prawdę możemy obserwować także dzisiaj w naszej Ojczyźnie. Jak bardzo zatem konflikt na Ukrainie zmienił Polskę?

Wojna – to słowo w 2022 roku padało bodaj najczęściej z ust wielu polityków świata, w tym także polskich, wszak właśnie konflikt na Ukrainie sprawił, że system międzynarodowy zatrząsł się w posadach i chyba na dobre wyskoczył ze utartych kolein. Nad tym, gdzie się umiejscowi, jaki paradygmat zwycięży i kto okaże się w najbliższych dekadach nowym – a może „nowym-starym” – hegemonem, głowi się obecnie wielu mędrców tego świata. A skoro nasz kraj jest tuż obok tragicznych wydarzeń na Ukrainie i zaangażował się w pomoc nie tylko humanitarną, ale też militarną, to trudno mieć wątpliwości, że w 2022 roku na polską politykę największy wpływ miała właśnie owa nieszczęsna wojna. Stała się nie tylko realnym gamechangerem, nadającym dynamikę politycznym procesom, ale też wygodną wymówką. Na wojnę można bowiem zrzucić wszystko – od wysokiej inflacji począwszy na rozgardiaszu w obozie władzy kończąc. A bałaganu narobiło się w ostatnich miesiącach mnóstwo. I jakoś nie zaskakuje, że im jest go więcej, tym mniej chętnych, by go posprzątać.

Premier jaki jest, każdy widzi

Wesprzyj nas już teraz!

Niewątpliwie kryzysy pokazują prawdziwy charakter ludzi władzy. Nie jest sztuką rządzić w dobie prosperity, gdy sytuacja międzynarodowa jest w miarę spokojna, a gospodarka nie przeżywa poważniejszych wstrząsów. Kłopot w tym, że te czasy dla Polski bezpowrotnie minęły, a ostatnie lata – naznaczone najpierw wybuchem pandemii a później wojny na Ukrainie – były testem dla premiera Mateusza Morawieckiego, tak bardzo chwalonego przez prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.

Okazało się niestety, że szef rządu niewiele ma do zaoferowania. Jego pomysł na rządzenie Polską nie różni się w żaden sposób od tego, jaki miał Donald Tusk: płynąć z głównym nurtem polityki, poddawać się bezwiednie prądom historii, w nadziei, że jakoś tam się uda prześlizgnąć, a nawet jeśli nie, to nawet po oddaniu władzy upadek na cztery łapy będzie więcej niż pewny. I tak Morawiecki nie wykreował żadnego pomysłu na współpracę z Unią Europejską, co dobitnie pokazał w 2022 roku, gdy okazało się, że za brukselskie KPO oddajemy po cichu ogrom suwerenności, pozbawiając się równocześnie prawa do decydowania w wielu newralgicznych kwestiach. Towarzyszyła temu coraz bardziej nieznośna retoryka, że to tylko tak z konieczności, wszak nikt nie będzie egzekwował od nas tych zobowiązań. Albo jeszcze lepiej: zgódźmy się teraz na wszystko, bo za dwa lata i tak coś się zmieni. Gdy słyszę taką argumentację, ogarnia mnie pusty śmiech. Podobnie mówiono po postpandemicznym szczycie Unii Europejskiej, na którym zapadła decyzja o KPO. Wtedy szef rządu zgodził się na mechanizm „pieniądze za praworządność”, po czym przyjechał do Polski w glorii chwały, zapewniając, że zgoda ta nie ma żadnego znaczenia. Rychło okazało się, że jednak ma i to niemałe.

Ale to nie koniec grzechów Morawieckiego. Premier reagował na wydarzenia za wschodnią granicą głównie kalkulując, co służy jego wizerunkowi. Szybko zdecydował o tym, by nie sprowadzać węgla z Rosji, co odbiło się mocno na cenach surowców. Zakaz, jak się okazało, wprowadzono bardzo pospieszenie i na kolanie, wszak nawet kupiony już węgiel zatrzymano na granicy, co nie świadczy najlepiej o gospodarności byłego prezesa dużego banku.

Nadal też nie wiadomo, czy jako kraj frontowy mamy jakiś pomysł na to, co dalej z wojną na Ukrainie. Premier nie raczy nam tego wyjaśnić. Jedyne, co słyszymy to pełną buntu retorykę, że z Rosjanami będziemy walczyć do końca. Nikt jednak nie wie na dobrą sprawę, gdzie jest ten koniec. Czy chodzi o wyparcie wojsk rosyjskich z Ukrainy? A może o kapitulację obecnej władzy w Moskwie? Nie widać jasnego kierunku, a przecież rząd pokazał już, że kiepsko radzi sobie z dynamiką konfliktu. Włodarze naszego kraju raczej nie poradzili sobie z falą uchodźców na początku wojny, a tragedia w Przewodowie kompletnie otumaniła polskie władze, które pospiesznie przyjęły wersje Amerykanów o zagubionej ukraińskiej rakiecie.

Gospodarka okazała się kolejną pięta achillesową Mateusza Morawieckiego. Trochę to zaskakujące, bo szef rządu jawił się przede wszystkim jako „człowiek od spraw gospodarczych”. Najpierw jednak rozrzucał pieniądze na prawo i lewo finansując kolejne tzw. tarczy antykryzysowe, by później – mimo szybko rosnącej inflacji – biegać jeszcze po Polsce z workiem pieniędzy i rozdawać tam, gdzie uznał, że jest potrzeba. Tak się w tym rozpędził, że nawet piłkarzom zapragnął podarować premię za ewentualny sukces na mundialu, ale szybko dowiedziała się o tym opinia publiczna i sprawie ukręcono łeb. Przy tym nie sposób odnaleźć w tym jakąkolwiek logikę. To znów bezwiedne płynięcie z prądem wydarzeń. Komuś czegoś brakuje? Proszę bardzo, premier da pieniądze, gasząc kolejny pożar społecznego niezadowolenia powodowanego cenową zawieruchą.

Wielkim planem odbudowy polskiej gospodarki miał być oczywiście Polski Ład, hucznie ogłaszany jako program, którego celem jest budowa nowej, lepszej Polski. Jednak i tu doszło do spektakularnej klęski. Zaczęło się od trzęsienia ziemi: organizowano konwencje, publikowano spoty w telewizji, odtrąbiono sukces na billboardach po czym… szybko zwinięto manatki i niemal cały projekt wylądował w koszu z powodu ogromnej ilości bubli i niezrozumiałych przepisów podatkowych. Nie wiem w jaki sposób Mateusz Morawiecki wytłumaczył władzom partii fiasko tego programu, ale być może w retorycznej zręczności należy szukać przyczyn osobistego sukcesu premiera, którego z jakiegoś powodu nie sposób zrzucić z raz zajętego stolca.

Powiedzmy sobie szczerze: na czele rządu stoi człowiek, który być może jest niezłym dozorcą, ale na pewno nie dobrym premierem. Zwłaszcza na trudne czasy i liczne wyzwania stojące dzisiaj przed Polską. I to on w gruncie rzeczy jest odpowiedzialny za to, co przez najbliższe lata będzie nam mocno doskwierać: pogłębiające się ubóstwo Polaków.

Widmo ubóstwa

Bo też gospodarka zdecydowanie wyhamowała, przy absolutnej bezradności władzy. Inflacja szaleje, zżerając nasze oszczędności. Stać nas na coraz mniej. Jeszcze parę lat temu cieszyliśmy się stopniowo rosnącą zamożnością naszego kraju, bo też w ostatnich dwóch dekadach faktycznie podnieśliśmy standard naszego życia. Obecnie jednak łapiemy się za kieszenie, martwiąc się o każdy kolejny miesiąc. Budżety domowe powoli przestają się spinać, przedsiębiorstwa coraz mniej chętnie dają podwyżki, a ceny nadal rosną. Nie pomoże tutaj zrzucanie winy na Putina. Podbijające inflację ceny energii to nie tylko pokłosie wojny, ale w dużej mierze chętnie akceptowanej przez rząd polityki klimatycznej. Haracz, jaki ściągany jest z Polski za emisję CO2 stopniowo nas dobija, a wiele wskazuje na to, że będzie gorzej. Oprócz droższego prądu czy paliwa czekają nas obostrzenia związane z poruszaniem się samochodami. Szaleństwo klimatyczne dociska nas coraz mocniej i za kilka lat będziemy musieli najpewniej pożegnać się z coraz droższymi w utrzymaniu samochodami. Własne „cztery kółka”, czyli to, co w ostatnich latach nie uchodziło już za luksus, ale jedno z podstawowych środków komunikacji polskich rodzin, staną się niebawem ciężarem finansowo nie do udźwignięcia.

Rząd oczywiście zdaje się tych problemów nie dostrzegać. Łata dziury w gospodarce nieporadnie rzucanymi ochłapami, pomijając kompletnie kwestie uproszczeń podatkowych. Co więcej, jeśli o czymś władza marzy, to raczej o nakładania kolejnych obciążeń fiskalnych, co niewątpliwie dodatkowo wydrenuje nasze kieszenie i zdusi mały oraz średni biznes. 2022 rok pod względem gospodarczym okazał się „rokiem cienia” dla Polaków, a kolejny wcale nie zapowiada się lepiej. Spadek inflacji nie oznacza przecież, że spadną ceny. Jeśli jej wskaźnik wyhamuje, to znak, że ceny będą wolniej rosły, ale ubożenie nas wszystkich będzie stopniowo postępować. Inflacja jest nieszkodliwa jedynie wówczas, gdy utrzymywana jest na bardzo niskim poziomie, jak wskazuje na to cel NBP (2,5%). Do tego pułapu jest nam jednak jeszcze bardzo daleko i przy skutecznych działaniach, który na razie nie widać, osiągniemy go być może dopiero w 2024 roku.

Postępujące ubożenie Polaków to także zapowiedź swoistej tragedii w perspektywie ewentualnego konfliktu z Rosją: w jaki sposób ubogie państwo ma budować silną armię i ponosić koszty jej utrzymania? Nikogo w kręgach władzy, jak się zdaje, ów dylemat nie zajmuje. A szkoda, bo to kolejna bolączka, którą zostawia nam 2022 rok.

Bez alternatywy

Wiele wskazuje na to, że zbliżające się w przyszłym roku wybory będą toczyć się właśnie wokół kwestii gospodarczych, choć obecnie rząd robi co może, by do tego nie dopuścić. Nie sądzę jednak, by dla Zjednoczonej Prawicy była to zła perspektywa. Obecnie w Polsce żadne ugrupowanie, może z wyjątkiem niektórych polityków zrzeszonych w Konfederacji, nie przedstawia alternatywy dla obecnego stanu rzeczy. Tusk najchętniej zamknąłby Glapińskiego do jednej celi z Kaczyńskim, ale z tego powodu niczyje życie się nie zmieni, poza kondycją dwójki osadzonych. Hołownia i Kosiniak-Kamysz zdają się być pogodzeni z tym, że przy urnach wyborczych powalczą przede wszystkim PiS i PO dlatego szykują się do wyrwania kilku procent poparcia, co da im fotele w parlamencie oraz kartę przetargową w trakcie rozmów koalicyjnych. Lewica również nie ma żadnej oferty, której nie przedstawiłby PiS, dorzucając do tego jeszcze kwestię obyczajowej rewolucji, której obietnica rozgrzewa głowy Zandberga, Czarzastego i spółki.

Ów brak alternatywy jest zatem najgorszym bodaj wnioskiem, jaki płynie z kiepskiego dla Polski roku 2022. Wojna zmienia naszą rzeczywistość i obnaża jałowość polskiej polityki. Wygląda na to, że obecnie skazani jesteśmy na kierunek brukselski i całkowite poddanie się gospodarczemu i politycznemu dyktatowi silniejszych. Wszystkim przyzwoitym pozostaje zacięta obrona naszych dusz przed kolejną ideologiczną presją unijnych elit. Możemy być bowiem pewni, że nie obroni nas przed tym ani premier Morawiecki, ani tym bardziej premier Tusk.

Tomasz Figura

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij