30 października 2025

Wiedźmin poszedłby w Strajku Kobiet? O Netflixowej adaptacji i Sapkowskim słów kilka

(fot. materiały filmowe)

Netflix czyniąc z „Wiedźmina” platformę wokeistowskiej propagandy, po mistrzowsku zarżnął dzieło Sapkowskiego. Nie ma co jednak robić z Geralta jakiegoś wielkiego konserwatysty i obrońcy cywilizacji przed tęczowo-rasistowskim obłędem. Wręcz przeciwnie, gdyby klasyka polskiej fantastyki powstawała AD 2025 r., w swoim przekazie zapewne niewiele różniłaby się od „profanacji”, na którą pomstują dziś fani Białego Wilka.

W myśl zasady, że leżącego się nie kopie, oszczędźmy krytyki ukazującemu się właśnie 4. sezonowi Netflixowego „Witchera”. Twórcy przez ostatnie trzy sezony zdążyli udowodnić niezwykłą wytrwałość w niszczeniu dziedzictwa książkowego Geralta, po drodze zniechęcając do siebie całe rzesze fanów, z odtwórcą głównej roli włącznie. Henry Cavill, jeden z ostatnich jasnych punktów programu, zrezygnował z roli Geralta powołując się na… klauzulę sumienia. Jako wielki fan książek i gier z wiedźmińskiego uniwersum nie mógł już dłużej patrzeć na dokonujące się barbarzyństwo.

Serialowi w tym momencie może pomóc wyłącznie cud. Zakładając, że twórcy w ogóle wierzą w cuda, albo w cokolwiek innego poza przekonaniem o własnej wyższości nad literackim pierwowzorem. A to zbrodnia, wobec której polski sympatyk fantastyki nie może przejść obojętnie.

Wesprzyj nas już teraz!

Trzeba zrozumieć, że tym, kim dla świata kultury popularnej był J.R.R. Tolkien, tym dla polskiego czytelnika pozostaje Andrzej Sapkowski. Całe pokolenia nastolatków zaczytywały się w przygodach Geralta z Rivii, łowcy potworów i mistrza miecza, oszczędnego w słowach lecz głębokiego w przemyśleniach. Dla wielu z nas, Biały Wilk stał się kimś więcej niż tylko interesującym bohaterem. Nierzadko dostrzegaliśmy w nim autorytet i nauczyciela trudnej sztuki poszukiwania „mniejszego zła” w świecie pełnym moralnej szarości. Wiedźmin uczył, że do przetrwania niezbędna jest ciężka praca, doskonalenie rzemiosła i głowa na karku, a fakt, że Geralt nie zawsze wychodził ze swoich zmagań zwycięski, czynił z niego dużo bardziej wiarygodną postać niż w przypadku plastikowych amerykańskich superhero. Mimo szpetnej facjaty i paskudnego usposobienia, Geralt również przyciągał kobiety jak magnes, co nastoletniemu czytelnikowi szalenie imponowało i rodziło nadzieje, że dla siedzącego w fantastyce nerda nie wszystko stracone. Dzieła dopełniało mistrzowskie pióro Sapkowskiego, widoczne zwłaszcza w intrygujących dialogach oraz w ciętym, zaskakującym humorze.

Natomiast sam świat Wiedźmina to już zupełnie inna para kaloszy. Bezwzględny, smutny i szary; przepełniony nienawiścią do innego i strachem przed obcym, choć umożliwiał kreowanie ciekawej fabuły, ujawniał również osobiste poglądy autora. A te można w gruncie rzeczy można sprowadzić do jednego: wszystkie strachy czytelnika „Wyborczej” i wyborcy SLD.

W wiedźmińskim uniwersum świadomością rządzi zabobon, a ludzka egzystencja pozbawiona jest większego sensu; prosty lud nękają głód, zarazy i potwory; zarówno te prawdziwe, jak i w ludzkiej skórze. Pospólstwo odpowiedzialnością za swoje problemy chętnie obarcza „nieludzi” – Elfy, Krasnoludy czy czarodziejów, dokonując wcale nierzadkich pogromów. Sami Wiedźmini, choć powołani do obrony słabszych, nie są rycerzami i słono sobie liczą za swoje eksterminacyjne usługi. Szlachetne ideały stanowią domenę głupców lub hipokrytów; tradycja służy przede wszystkim jako wymówka do ciemiężenia poddanych, a patriotyzm – jako wabik przyciągający mięso armatnie. Najbardziej obrywa się jednak instytucjonalnej religii, którą Sapkowski portretuje jako największe zakłamanie wykreowanego świata. Choć w świecie Wiedźmina knują wszyscy: począwszy od czarodziejów, na królach skończywszy, jedynie kapłani czynią zło w imię świętych ideałów, jednocześnie nawołując innych do nawrócenia.

Nieliczni pozytywni przedstawiciele duchowieństwa, jak arcykapłanka Nenneke, pozostają porządnymi tylko dlatego, że w głębi serca nie zgadzają się z religijną ortodoksją. W ogóle proza Sapkowskiego, jak na ówczesne czasy zaskakiwała feministycznym przekazem. Autor „Wiedźmina” nader często stawia kobiety znacznie wyżej niż mężczyzn, zarówno pod względem moralnym jak i intelektualnym – by wymienić chociażby takie postaci jak Calanthe z Cintry, Matkę Nenneke, Yennefer czy wreszcie samą Ciri.

Nic w tym dziwnego. Pierwotny cykl Wiedźmiński (dwa tomy opowiadań oraz pięć sagi) powstawał w latach 1986-1999 r. Był to czas zamętu, kiedy Polska wychodząc z szarości i stagnacji komuny wkraczała w światło – jak się wówczas uważało – cywilizacji. W tej perspektywie twórczość Sapkowskiego oddaje wszystkie tęsknoty ówczesnego polskiego liberała oczarowanego wizją mitycznego Zachodu. Unijny demo-liberalizm, otwarte granice i tolerancjonizm miały na zawsze oczyścić „ojczyznę Jana Pawła II” ze złogów „intelektualnej ciemnoty”, „religijnego zabobonu” i „trybalistycznej wrogości” – jak „michnikowszczyzna” widziała wówczas jeszcze w większości katolickie i konserwatywne społeczeństwo.

Niektórzy złośliwcy śmieją się, że te kompleksy widać u Sapkowskiego nawet w warstwie językowej. Przykładowo, imiona większości bohaterów posiadają źródłosłów germański, celtycki lub romański (Geralt, Merigold, Crach, Cirilla czy Yennefer), postacie obchodzą celtyckie święta (Belletyn – Beltaine), język Elfów to wręcz kopia irlandzkiego, a Krasnoludów – niemieckiego i niederlandzkiego. Motywy opowiadań zaczerpnięte są głównie z baśni Andersena lub Braci Grimm, zaś słowiański folklor i ludowe wierzenia stanowią przedmiot kpin. Sam Sapkowski do dzisiaj broni się rękami i nogami przed utożsamianiem jego dzieł z polskością lub słowiańszczyzną, której w Wiedźminie – jak określił za Wokulskim – „jest mniej niż trucizny w główce zapałki”.

Piekło Kobiet w świątyni Melitele

Natomiast gdy Rewolucja na Zachodzie przez ćwierć wieku poczyniła znaczne postępy, utrwalony na piśmie „Wiedźmin” pozostawał w miejscu, doczekawszy się – podobnie jak Adam Michnik, Jacek Żakowski czy Jan Hartman – pogardliwego miana „dziadersa”. Nic więc dziwnego, że Netflix biorąc się za jego adaptację, chciał wzbogacić historię Białego Wilka o problemy rodem z programów informacyjnych CNN. Stąd w miejsce historii o ubijaniu potworów i przenikaniu intryg, dostaliśmy gejowsko-feministyczny manifest o „sile kobiet” i „brutalnym patriarchacie”; na dodatek z jasełkowymi kostiumami, kiepskim CGI i jeszcze gorszymi choreografiami walk.

Sam pisarz, choć zatrudniony w roli konsultanta, odgrywał przy pracach jedynie rolę papierka lakmusowego. Jak przyznał w jednym z wywiadów, twórcy serialu konsekwentnie ignorowali wszelkie sugestie z jego strony. Nie dziwi więc, że Sapkowski znalazł w sobie determinację, by dopowiedzieć kolejne rozdziały historii Geralta już bez udziału największej platformy streamingowej świata. Jednak te 30 lat od premiery pierwszego opowiadania nie pozostawiły Sapkowskiego odpornym na zmiany światopoglądowe. Nestor polskiej fantastyki postanowił doszusować do coraz szybciej uciekającego rowerka lewicowej Rewolucji, a za przyczynek do ujawnienia swoich aktualnych sympatii posłużyła mu kwestia…aborcji.  

Sapkowski już wcześniej poruszał ten niezwykle wrażliwy temat. Do tej pory czynił to jednak w sposób nie urągający inteligencji czytelnika, przedstawiając skomplikowane dylematy moralne oraz akcentując odpowiedni ciężar gatunkowy. W trzeciej części sagi pt. „Chrzest ognia”, łuczniczka Milva dowiaduje się o swojej ciąży w trakcie wyprawy z kompanią Geralta; nie zna ojca dziecka, jest sierotą, nie posiada domu czy rodziny. Jednocześnie pozostaje żołnierzem na służbie. Choć początkowo rozważa dokonanie aborcji, decyduje się zachować dziecko. Podczas jednej z bitew dochodzi jednak do poronienia, co mocno odbija się na psychice kobiety, która przeżywa żałobę. Autor ustami bohaterów uznaje podmiotowość dziecka, mimo, że ostatecznie przyznaje pierwszeństwo „prawu do wyboru”, przed prawem do życia.

Tymczasem w 2024 r. miała miejsce premiera najnowszej powieści z cyklu wiedźmińskiego pt. „Rozdroże Kruków”. W jednym z rozdziałów młodociany Wiedźmin odwiedza świątynię bogini Melitele, gdzie jak się okazuje, adeptki sztuki uzdrawiania oferują kobietom „pomoc medyczną” w postaci „bezpiecznego” spędzania płodu. Z tego powodu kapłanki Melitele przyciągają niechęć lokalnej wspólnoty, która tłumnie otacza świątynię, niedopuszczając do niej ciężarnych kobiet.

Jednocześnie opiekunka świątyni, matka Assumpta wypowiada zdumiewający manifest, którego nie powstydziłaby się Marta Lempart czy Joanna Scheuring-Wielgus. „Wiem o co szło, też prawo. Takie, że pomoc medyczna udzielana niewiastom jest z prawem sprzeczna i karalna. Wymyślili to, rzecz jasna mężczyźni. Ha, gdyby to oni zachodzili w ciążę, zabieg terminacji byłby ogłoszony świętym misterium i odbywałby się on przy modłach, kadzidłach i chóralnych śpiewach” – grzmiała fikcyjna postać. Assumpta nadaje procederowi również rangę niekwestionowanej misji, zapewniając, że nawet za granicą „będą udzielać pomocy potrzebującym jej kobietom, niezależnie od tego, czy się to komuś podoba, czy nie”.

Nowy, progresywny wiedźmin nie dostrzega już odcieni szarości, nie uznaje trudnych wyborów moralnych, nie patrzy na racje obydwu stron. Kwestię aborcji u Sapkowskiego całkowicie przejmuje totalistyczna narracja, zastępując wyważoną refleksję emocjonalnym, arbitralnym podziałem pełnym frazesów i haseł rodem ze Strajków Kobiet. Po jednej stronie „ciemnogród”, „kołtuństwo”, wyzywanie kobiet od k****** i „dzieciobójczyń”, po drugiej zaś – szlachetni, oddani sprawie specjaliści, niosący „pomoc medyczną” potrzebującym kobietom.

Przykro, że tak doświadczony i inteligentny pisarz dał się nabrać na zaklęcia skrajnej lewicy. Pozostaje ufać, że to wyłącznie cyniczny zabieg, puszczenie oka w stronę progresywnej amerykańskiej publiki. Światowa fantastyka bowiem – przynajmniej ta mainstreamowa, napędzana przez wielkie korporacje – robi coraz częściej za narzędzie ideologicznej propagandy. Przykładem tego procesu jest chociażby tragiczny upadek serii Dungeons & Dragons (Lochy i Smoki), która z gier fabularnych o siekaniu potworów i łupieniu skarbów, zamieniła się w platformę realizacji fantazji seksualnych i zaburzeń płciowych.  

Andrzej Sapkowski w „Rozdrożu kruków” zrobił pierwszy krok na drodze całkowitego upolitycznienia swojego dziedzictwa. Miejmy nadzieję, że za kilka lat rubaszne żarty z homoseksualizmu nie będą w jego książkach karane stryczkiem. Bo mimo wszystko „Wiedźmin” to wciąż kawał dobrego fantasy, który udowodnił całemu światu, że „Polacy nie gęsi i swój język mają”.

Piotr Relich

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(25)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie