Gdy Jezus w największym umęczeniu wszedł na ten niewielki pagórek za bramą miejską, na którym się odbywała kaźń skazanych na śmierć krzyżową, został z szat obnażony i rozpięty na krzyżu. Po czym krzyż podniesiono i wpuszczono w dół wkopany w ziemię, a biedne ciało Zbawiciela zawisło na nim całym swym ciężarem, rozdzierając Mu jeszcze bardziej rany na rękach i nogach.
I oto z tego zbolałego ciała rozległ się raptem głos, który – niezrozumiały dla zatwardziałych oprawców – przeniknął do głębi serca tej małej gromadki najbardziej oddanej Zbawicielowi, która Go nie opuściła i teraz docisnęła się do najbliższego sąsiedztwa krzyża. Na krzyki, złorzeczenia i naigrawania się, wznoszące się z dołu do Tego, który wzniósł się nad tłumem z wyciągniętymi do nieba rękami, rozlegają się, jakby w odpowiedzi, słowa modlitwy zanoszonej do Boga Ojca: „Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34).
Dla św. Jana i tych kilku niewiast stojących u stóp krzyża był to jeden więcej dowód tej bezmiernej dobroci i litości, której tyle widzieli już w życiu Zbawiciela przykładów, ale Maryja sięgnęła głębiej w zrozumieniu tych słów, zdając sobie sprawę, że odnoszą się one nie do jednych tylko wrogów pokrywających wzgórze kalwaryjskie, ale do grzeszników wszystkich wieków.
Wesprzyj nas już teraz!
Jasnym dla Niej było, że oto teraz zbliża się chwila decydująca odkupienia rodu ludzkiego, te ręce rozkrzyżowane i wzniesione do nieba błagają teraz o litość dla całej ludzkości, że jako uzasadnienie swej gorącej prośby o darowanie grzechów, Chrystus wysuwa to, co zawsze w mniejszym lub większym stopniu zmniejsza nasze winy tj. nieświadomość. Szatan tej okoliczności łagodzącej nie miał, ale biedny człowiek obciążony od przyjścia na ten świat grzechem pierworodnym, jakże często odchyla się od prawa Bożego nie ze złej, ale ze słabej woli, w której i nieświadomość wielką gra rolę.
I oto teraz, czytając jak w otwartej księdze w sumieniu tych tłumów, Jezus widział w nich tyle nieświadomości tego, co czynią. Za nich więc przede wszystkim zanosił swe modły do Ojca, dając nam tym samym zapewnienie, że i za nas podobnie poprzez wieki aż do końca świata wstawiać się będzie do Boga.
A tej modlitwie Jego wtórowała z głębi duszy cicha modlitwa Jego Matki. I Ona też bynajmniej nie wzywała gniewu Bożego na tych, którzy, skazawszy Jej Syna na śmierć, nie dawali Mu nawet spokojnie skonać na krzyżu, ale jeszcze z daleka nie przestawali się nad Nim znęcać i krzyżować Go swymi językami. Przeciwnie, Ona błagała wraz z Nim najlepszego Ojca w niebiesiech, aby raczył wziąć pod uwagę to wszystko, co umniejszało ich winę, co sprawiało, że może nie ze złej, przewrotnej woli, ale z zaślepienia dopuszczali się w tym Najuroczystszym momencie świata tak ciężkiego grzechu. I czyż możemy wątpić, że odtąd i do końca świata we wstawiennictwie Maryi za nas przed Tronem Bożym wciąż rozbrzmiewać będą te słowa, które wtedy z wysokości krzyża usłyszała: „Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią”.
Cóż zawdzięczamy tej modlitwie naszej wspólnej Matki w tym wielkim dziele pośrednictwa, które zostało Jej przez Syna powierzone? Oto tę pierwszą łaskę przejrzenia i uświadomienia sobie wszystkiego, co nas do grzechu skłaniało, a jednak ukryte było jeszcze dla wewnętrznego wzroku duszy.
Wiemy dobrze, jak każda wada zaślepia i sprawia, że człowiek nie zdaje sobie całkowicie sprawy ze zła, które pod jej wpływem popełnia. Ma się rozumieć, że takie zaślepienie nie uniewinnia go w całości przed Bogiem, skoro sam on do tego doprowadził, pozwalając wadzie mniej lub więcej opanować i zaślepić jego duszę. Ale gdy człowiek zacznie z nią walczyć i ma całkowitą, dobrą wolę się jej pozbyć, to rzecz jasna, iż to pewne zaślepienie, jakie ona dalej jeszcze przez pewien czas wywiera, nie obciąża już tak silnie sumienia i stanowi dla duszy okoliczność łagodzącą. W miarę jak dusza w walce nie ustaje, łaska Boża coraz bardziej ją oświeca i coraz lepiej leczy z tego wszystkiego, co dotąd przesłaniało wzrok duszy.
Pierwszą łaską nawrócenia, jaką Bóg daje grzesznikowi, jest łaska ujrzenia siebie w prawdzie, w podwójnej prawdzie: Bożej i swojej. Najpierw Bożej, to jest, aby człowiek oświecony wiarą ujrzał wielki plan odkupienia, jakim Bóg objął cały ród ludzki, a więc i jego samego i aby uwierzył, że Chrystus i za niego umarł na krzyżu. Następnie zaś w swojej prawdzie, to jest, aby uznał, że wobec tego planu Bożego ciężko zawinił, bo albo go nie szukał wtedy, gdy sumienie go do tego skłaniało, albo znalazłszy, nie docenił i nie przyjął, jako tę najcenniejszą perłę, dla zdobycia której należy wszystko poświęcić, albo wreszcie, przyjąwszy z początku z zapałem, potem zlekceważył i nie został wiernym jego wymaganiom. Dopiero jasny widok tych dwóch prawd otwiera oczy duszy i czyni ją całkowicie odpowiedzialną za jej los. Póki ich nie widzi, wina jej jest zawsze zmniejszona, zależnie od tego, w jakim stopniu zawiniła ich nieznajomością.
Tę okoliczność łagodzącą winy całego rodu ludzkiego Jezus z wysokości krzyża przedstawia Bogu Ojcu, ucząc nas, abyśmy tak samo w sądach naszych o ludziach i w modlitwach za nich do Boga raczej ich usprawiedliwiali niż obciążali. Ale w tej modlitwie o złagodzenie wyroku zawiera się też i modlitwa o oświecenie, o pokazanie w całej prawdzie i tego, co Bóg od nas żąda i tego, w jaki sposób my Mu na to mamy odpowiedzieć.
Wszystko to głębokim echem odbiło się w duszy Maryi. I Ona też od tej chwili poczęła przed majestatem Bożym swe zabiegi, aby usprawiedliwić nasze słabości i zaślepienia, ale jednocześnie i gorące błagania, abyśmy ujrzeli w całej pełni wielką prawdę Bożą i w jej świetle własną naszą nędzę. Obok słów: „Odpuść, bo sami nie wiedzą, co czynią” (Łk 23, 34), nie przestała Ona też powtarzać i tych innych słów swego Syna: „Uświęć ich w prawdzie” (J 17,19).
O. Jacek Woroniecki OP, Macierzyńskie Serce Maryi, Lublin 2009, s. 104-107.