Katedra w Orvieto, znana przede wszystkim z relikwii cudu eucharystycznego w Bolsano, mieści w sobie również niezwykle sugestywną opowieść o sprawiedliwości Bożej, której nikt nie ujdzie.
Kiedy 27 kwietnia 1500 roku Łukasz Signorelli podpisywał umowę o dzieło dekoracji kaplicy San Brizio w orvietańskiej katedrze, miał już za sobą sześćdziesiąt lat życia i szereg ukończonych prac. Posiadł przeto ogromne doświadczenie, a do tego był człowiekiem prawym. Przez cztery lata, do roku 1504, ów Toskańczyk rodem z miasta Cortona przenosił na ściany kaplicy swą wizję czasów ostatecznych. A czynił to pod okiem grupy teologów, którzy nie krępowali zbytnio poczynań mistrza, byleby nie odchodził zbyt daleko od treści Pisma Świętego. Tak więc pozostawiono mu swobodę w zakresie wypowiadania się pędzlem w sprawach jakże istotnych dla wiary ludu i powszechnych przekonań przełomu XV i XVI stulecia.
Wesprzyj nas już teraz!
Oto bowiem świat wchodził w rok 1500. Czyż okrągła data nie zapowiadała końca czasów? Świat przyspieszył w swym biegu jak nigdy wcześniej. Ludzie oderwali się od Europy i ruszyli za morza na odkrywanie nieznanych lądów. Nowe prądy humanizmu stawiające człowieka w miejsce Boga podważały odwieczne ustalenia Boskiego ładu. Szerzyły się niebezpieczne herezje z nigdy do końca niewytępionymi błędami katarów. Powszechna gonitwa za pieniądzem, uznaniem, władzą, panowaniem i powodzeniem godziły w same fundamenty Ewangelii. Upadek moralności, panosząca się wszędzie korupcja, nawet na papieskim dworze, symonia i nepotyzm oraz gorszące życie wielu duchownych, w tym biskupów, wreszcie demoniczna postać na tronie Świętego Piotra w osobie Aleksandra VI. Czyż to nie zapowiedź końca świata? We Florencji unosił się jeszcze swąd spalonego ciała Savonaroli. A do tego kataklizmy, nieurodzaje, głód, nieznane choroby. I wszędzie wojny, chociażby ta pomiędzy Francją a miastami włoskimi…
Tak, to już koniec świata – otwarcie głoszono. Ale przed końcem świata, którego kulminacją ma być Sąd Ostateczny, pojawi się wpierw Antychryst. A oto i on! W wizji Signorellego jest nim stojąca na postumencie postać imitująca Chrystusa, zniewolona podszeptami diabła, który – gdyby nie rogi na ogolonej do gołej skóry czaszce – miałby nawet sympatyczny wyraz twarzy. Ale przecież szatan może kusić tylko powabem i podstępem, a nie odstraszającą brzydotą. Czyż już święty Paweł nie przestrzegał Tesaloniczan, że dzień powtórnego przyjścia Chrystusa przed końcem czasów poprzedzi powszechne zgorszenie? Dzień ten nie nadejdzie – pisał Apostoł – dopóki nie przyjdzie najpierw odstępstwo i nie objawi się człowiek grzechu, syn zatracenia, który się sprzeciwia i wynosi ponad wszystko, co nazywa się Bogiem i świętością, albo tym, co odbiera cześć, tak iż zasiądzie w świątyni Boga dowodząc, że sam jest Bogiem (2 Tes 2, 3–4).
Strącenie Antychrysta
Przydzielona Signorellemu komisja teologów baczyła, by w swej malarskiej wizji trzymał się on treści Ewangelii, Apokalipsy i Listów Pawłowych. Zgromadził zatem mistrz odświętnie, bogato przyodzianych ludzi wszystkich stanów w grupki, a ci, nieświadomi grożących im niebezpieczeństw, jak gdyby nigdy nic, nie ustają w swych codziennych zabiegach: kupczą, nie odkładają studiów, oddają się rozpuście i gwałtom, mordują się wzajemnie, walczą… A wszystko to odbywa się nie w jakimś wirze nadzwyczajności, lecz w atmosferze codziennych spraw. W scenie góruje zarys świątyni – potężnej budowli, czegoś pośredniego między istniejącą w wyobraźni jerozolimską świątynią Salomona, pogańską świątynią z czasów antycznych a mającą się dopiero ukazać Bazyliką Świętego Piotra. Dostępu do jej pustego wnętrza bronią tajemnicze postacie w czarnych zbrojach – coś na podobieństwo robotów.
Zło, którego wyrazem jest postać Antychrysta, może panować tylko do czasu. I oto przychodzi jego kres, kiedy anioł Boży strąca go z nieba – bo aż tak wysoko ów mąż pychy zdołał się wspiąć – głową w dół.
Wielka wizja Signorellego o strąceniu Antychrysta wypełnia powierzchnię całej ściany aż po sklepienie, wcześniej już zajęte przez cudowne, słodkie sceny niebiańskiego porządku wykonane przed półwieczem przez Fra Angelico wespół z Benozzo Gozzolim. Te dwa światy mocno ze sobą kontrastują. Toskańczyk dał nam do myślenia, tworząc wielką zagadkę, rodzaj szarady do interpretacji swego dzieła, bo nic nie jest w tej scenie powiedziane wprost. Przygląda się jej również z lewego dolnego rogu fresku sam mistrz we własnej osobie, mając u swego boku błogosławionego dominikanina.
Bezpośrednim następstwem wystąpienia Antychrysta, wprawdzie strąconego w swej pysze w proch ziemi, będą kataklizmy, ucisk, wojny, prześladowania sprawiedliwych, o czym mówi ustami Chrystusa święty Mateusz (Mt 24, 6–9), a co sugestywnie zilustrował Signorelii na ścianie wejściowej do kaplicy. Jakąż widać panikę w oczach zrozpaczonych ludzi bez widoku na ucieczkę, bo nie ma dokąd uciekać! Niebiosa zostały poruszone i gniew Boga sięgnął zenitu. Ale czy dobrotliwy i miłosierny Bóg, nawet głęboko obrażony na swe stworzenia, mógłby je do końca unicestwić? Przenigdy!
Signorelli w swym geniuszu potrzebował ogromnej powierzchni ściany, by ukazać zmartwychwstanie ciał. Co za wspaniała, wzruszająca scena! Oto na głos trąb anielskich ze szpar w ziemi będącej jakby płytą z marmuru wychodzą kościotrupy, które niczym w wizji Ezechiela oblekają się w ludzkie ciało po wejściu w nie duszy nieśmiertelnej. Jak jeden, mężczyźni i kobiety, wszyscy w odnowionym ciele są młodzi młodością wieku Chrystusa. Są piękni, harmonijni, proporcjonalni, nieskrępowani swoją nagością, tak jak to było w Raju u początków stworzenia.
Wreszcie następuje końcowy akt dopełnienia się czasów: Sąd Ostateczny. I tu Signorelli okazał się mistrzem nad mistrzami, chociaż scenę tę odmalował w oparciu o to samo źródło, do jakiego odwoływali się również inni, a mianowicie do Mateuszowego zapisu o rozdzieleniu sprawiedliwych i odrzuconych (Mt 25, 31–46). Malując w sposób ujmujący i jakże pociągający wspaniałością chwałę Nieba, miał zapewne mistrz przed oczyma słowa Apostoła Pawła, że ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdoła pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują (1 Kor 2, 9). Zaiste, pomimo wielkiego wysiłku, trudno mu było tę wspaniałość oddać pędzlem.
O ileż łatwiej mu to przyszło przy próbie przedstawienia miejsca odtrącenia. Piekło to zbita, kłębiąca się w chaosie masa ludzkich postaci o obliczach naznaczonych rozpaczą, nienawiścią, brakiem jakiejkolwiek nadziei i świadomością nieustających mąk oraz wiecznym towarzystwem demonów. I całkowitą nieobecnością Boga, zasugerowaną przestrzenią szarą jak ołów.
Natchnienie mistrzów
Wiele z tego przejął i ukazał kilka dekad później Michał Anioł Buonarroti w Kaplicy Sykstyńskiej. Dziś za takie zapożyczenia zostałby wprost oskarżony o plagiat. Bo i prawda, że bez wizji Signorellego nie byłoby sceny Sądu Ostatecznego w takiej formie, w jakiej przedstawił ją Maestro na Watykanie.
Zauważyło to wielu, wśród nich niezastąpiony Giorgio Vasari: Nie dziwię się zatem, że Michał Anioł chwalił dzieło Łukasza i że przy malowaniu Sądu Ostatecznego w Sykstyńskiej Kaplicy korzystał częściowo z pomysłów tego mistrza, zwłaszcza jeśli idzie o postacie aniołów, demonów, o porządek Niebios, co każdy może spostrzec.
Jest w tej przecudnej kaplicy w Orvieto jeszcze jeden element, który pozwala nam spojrzeć z nadzieją, a nawet z optymizmem na wszystko, co nas wszystkich w końcu czeka – mianowicie: obraz w ołtarzu Matki Bożej – wizerunek Maryi o tak niezwykle pięknym, spokojnym obliczu, że wszystkie okropności Sądu Ostatecznego zdają się blednąć w promieniach Jej matczynej miłości i opiekuńczości. Wszak to Jej została zadedykowana ta katedra, a sceny z Jej życia ukazane metodą mozaiki wypełniają całą fasadę tego niezwykłego kościoła. Niektórzy powiadają, że najpiękniejszego na świecie.
Jan Gać
Tekst pochodzi z 54. numeru magazynu „Polonia Christiana”