Decyzja o forsowaniu „ustawy Hoca” pozwalającej dyskryminować pracowników ze względu na brak paszportów covidowych ma zmusić nieprzekonanych do przyjęcia „dobrowolnych” preparatów przeciwko chorobie otoczonej swego rodzaju ponadpaństwowym kultem. Podczas gdy Brytyjczycy – przynajmniej na chwilę – wracają do rozumu, niemal cała klasa polityczna w Polsce zwraca się we wręcz przeciwną stronę.
„W Anglii zrozumieli, że najlepszym sposobem na powrót do normalności jest powrót do normalności” – napisał poseł Konrad Berkowicz na wieść o tym, co wydarzyło się w środę na Wyspach. Jednak zbyt często to, co najprostsze dla zwykłego śmiertelnika, pozostaje poza horyzontem postrzegania oświeconych elit.
Kilka dni temu nastąpił moment, w którym można było liczyć na zwrot w szaleńczej strategii „pandemicznej” naszego państwa. Czerwonym światłem alarmowym dla rządzących powinien być przebieg wysłuchania publicznego przed sejmową komisją zdrowia 5 stycznia w sprawie projektu ustawy segregacyjnej Czesława Hoca. Pośród kilkudziesięciu głosów zarejestrowanych mówców różnych specjalności, w tym lekarzy, ale i osób prywatnych, represyjne rozwiązania zostały poparte w stopniu symbolicznym, wręcz w drodze wyjątku. Przez kilka godzin trwał natomiast nieprzerwany festiwal krytyki prowadzonej z pozycji medyków, przedsiębiorców, organizacji społecznych, wreszcie „zwykłych Polaków”. Zwłaszcza przedstawiciele ostatniej z wymienionych grup dosadnie komentowali propozycje wpędzenia społeczeństwa w pułapkę formalnych podziałów żywo przypominających apartheid albo politykę segregacyjną znaną z czasów niemieckiej okupacji („Tylko dla zaszczepionych” zamiast Nur für Deutsche).
Wesprzyj nas już teraz!
Niedługo potem na ulicach kilku polskich miast ujrzeliśmy, że demonstracje przeciwko sanitaryzmowi stają się coraz liczniejsze. Wreszcie rezygnacja ogromnej większości członków dotychczasowej Rady Medycznej przy premierze kazała postawić pytanie, czy to nie jest czasem moment, w którym przy Nowogrodzkiej nastąpiła refleksja dotycząca sensu dalszego powielania znanych z kolejnych sezonowych „fal” represji – tyleż drastycznych co nieskutecznych, przynajmniej z medycznego punktu widzenia.
Do myślenia dawała chociażby wypowiedź senatora PiS Jana Marii Jackowskiego z wywiadu dla „Super Expressu” udzielonego na krótko przed rejteradą ekspertów. – W środowisku Prawa i Sprawiedliwości dojrzewa przekonanie, że minister Niedzielski nie sprawdza się na swojej funkcji a Rada Medyczna powinna być wymieniona, z różnych powodów – informował rozmówca Kamili Biedrzyckiej.
Parlamentarzysta wypunktował kilka „słabości” towarzyszących polskiemu systemowi zarządzania „pandemią” – znakomicie wpisującemu się w klasyczne powiedzenie o charakterystycznym dla socjalizmu „bohaterskim pokonywaniu trudności nieznanych w innych ustrojach”.
– Rekomendacje Rady Medycznej, niestety, często rozmijały się z rzeczywistością, a Rada Medyczna nie spełnia tych standardów, które spełniać powinna. Państwo, którzy do niej należą, nie składają oświadczeń o braku konfliktu interesów – czy są powiązani z koncernami farmaceutycznymi. Z kolei minister Niedzielski swoimi quasi-politycznymi wypowiedziami, próbując prowadzić własną politykę, występując często przeciwko części własnego zaplecza politycznego w Sejmie pokazuje, że nie ma kwalifikacji politycznych do pełnienia tej funkcji. Zdaniem części osób w obozie rządzącym potrzebna jest korekta personalna w Ministerstwie Zdrowia – kontynuował parlamentarzysta. Wytknął też decydentom wydanie ponad 8 miliardów złotych na dodatki covidowe dla służby zdrowia w sytuacji gdy ta w przeważającej części zrezygnowała z prawidłowego leczenia pacjentów z dolegliwościami wirusowymi. Jak podkreślił jednak Jan Maria Jackowski, „decydująca będzie wola kierownictwa”.
Nie ma przełomu, jest kontynuacja
„Kierownictwo” wybrało podtrzymanie, a nawet wzmocnienie linii Adama Niedzielskiego i jego doradców. Chociaż nieoficjalne doniesienia mówią o przymiarkach do wymiany ministra zdrowia, to miałby on ewentualnie zostać zastąpiony kimś z zestawu person, które bynajmniej nie rokują zmiany, ale co najmniej kontynuację. Wymieniane w tym kontekście nazwiska Czesława Hoca, Bolesława Piechy, Waldemara Kraski bądź Stanisława Karczewskiego zwiastują raczej podążanie szlakiem utartym przez Niemcy, Francję, Włochy albo Austrię.
Podczas środowej konferencji Adam Niedzielski nie tylko zaprzeczył pogłoskom o zamiarach własnej dymisji, lecz również zarysował scenariusz dalszej eskalacji przedsięwzięcia prowadzonego pod hasłem „pandemii”. Najpierw postraszył wysokim poziomem zakażeń, uzyskanym przecież poprzez rekordową liczbę testów, i obiecał, że tych ostatnich będzie jeszcze więcej zaś punkty pobrań zorganizowane zostaną nawet w aptekach. Prosty logiczny wniosek z takiego „polowania na pozytywnych” głosi: przypadków ma być jak najwięcej a pandemia ma trwać.
Następnie obok zapowiedzi zmuszenia pracowników administracji publicznej do pracy zdalnej, szef resortu zdrowia zaanonsował opcję twardej segregacji, czyli zakazu wstępu dla osób bez certyfikatów do sklepów i innych miejsc użyteczności publicznej. To już zabrzmiało jak wypowiedzenie małej wojny niemal połowie Polaków, którzy mimo wielu miesięcy nieustającej presji nie skusili się dotychczas na przyjęcie „magicznego wywaru”.
Deklaracja dalszego zaciskania pętli represji oznacza, że polityczna decyzja została podjęta i ktokolwiek z wymienionych wyżej kandydatów nie zajmowałby stanowiska ministra zdrowia, będzie realizować politykę „przykręcania śruby”. Kierownictwu PiS pozwala na dokonanie takiej hucpy pewność, że nawet w obliczu wewnętrznej opozycji antysanitarnej, reprezentowanej przez kilkoro parlamentarzystów Zjednoczonej Prawicy, choćby najdalej idące sankcje wobec Polaków zyskają w Sejmie akceptację wszystkich ugrupowań poza reprezentowaną symbolicznie Konfederacją.
Narracja się sypie
Jednak wbrew pro-pandemicznym trendom, ze świata płyną także coraz mocniejsze sygnały świadczące o zużywaniu się maszynerii covidowej inżynierii społecznej.
W czwartek 6 stycznia sędzia federalny z Teksasu nakazał Agencji ds. Żywności i Leków (FDA) upublicznienie danych, na podstawie których wydała ona licencję na zastrzyki Pfizera przeciwko covid-19. Sąd narzucił przyspieszony harmonogram. Materiały mają zostać udostępnione opinii publicznej w ciągu około ośmiu miesięcy. Chodzi o około 450 tysięcy stron, których treść poznać chciała organizacja Public Health and Medical Professionals for Transparency. Wnioskodawcy – ponad dwustuosobowa grupa lekarzy, naukowców, profesorów i pracowników zdrowia publicznego – zobowiązali się zamieścić wszystkie otrzymane od FDA informacje na swojej witrynie internetowej. Dokumentację dotyczącą preparatu podawanego masowo w ogólnoświatowej skali Agencja pierwotnie planowała ujawnić w ciągu… ponad 75 lat.
Z kolei 11 stycznia grupa ekspertów Światowej Organizacji Zdrowia ostrzegła, że ponawianie dawek pierwotnej szczepionki przeciw covid-19 nie jest rozsądną strategią wobec kolejnych wariantów koronawirusa.
Tego samego dnia gdy Adam Niedzielski ogłosił nadejście piątej fali pandemii i wejście pewnym krokiem w nowy etap segregacjonizmu, szef rządu Wielkiej Brytanii oznajmił swoim rodakom coś wręcz przeciwnego. Otóż wyspiarze w najbliższych dniach i tygodniach zdejmą maski i rzucą w kąt certyfikaty covidowe. Są mocne przesłanki by sądzić, że to tylko pieriedyszka, lekka chwilowa odwilż na wzór sowiecki. Boris Johnson ma też osobiste powody, by choćby na chwilę „odpuścić” rodakom, z powodu wizerunkowej porażki, czyli ujawnienia faktu odbywania się cyklicznych imprez z udziałem urzędników z Downing Street, w tym samego premiera, nie wyłączając okresu ostrego lockdownu. Jeśli na jakiś czas restrykcje znikną, mieszkańcy być może zapomną i łatwiej wybaczą ten przejaw hipokryzji politycznego establishmentu.
Z przymusu szczepień dla seniorów wycofały się Czechy. Minister finansów Izraela Avigdor Liberman zabiega natomiast pośród pozostałych kluczowych polityków w swoim państwie o rezygnację z powszechnego stosowania paszportów covidowych. „Nie ma żadnej medycznej ani epidemiologicznej logiki w Zielonej Przepustce, wielu ekspertów jest zgodnych” – napisał w mediach społecznościowych.
W coraz większym stopniu do międzynarodowej opinii publicznej dociera również w ostatnich dniach czy tygodniach przekaz lekarzy i naukowców krytycznych wobec globalnej strategii sanitarnej. Grudniowy wywiad najpopularniejszego amerykańskiego autora podcastów Joe Rogana z doktorem Robertem Malone, jednym z autorów technologii mRNA, zyskał kilkudziesięciomilionową publiczność. Internet obiegają druzgocące covidową narrację wystąpienia współodkrywcy wirusa HIV, prof. Luca Montagniera czy prof. Christiana Perronne, specjalisty chorób zakaźnych i wieloletniego doradcy rządów Francji oraz WHO.
Zamordyzm walczy o nieswoje
Z drugiej strony płyną informacje świadczące o postępach sanitaryzmu. Od 1 lutego w Austrii przyjmowanie zastrzyków przeciwko covid-19 będzie obowiązkowe dla wszystkich pełnoletnich mieszkańców, pod rygorem powtarzanej wielokrotnie wysokiej grzywny. Francja zamyka wiele miejsc dla mieszkańców bez certyfikatów (ozdrowieńcy i negatywnie przetestowani już teoretycznie nie wejdą do restauracji, kina czy na stadion). Grecja chce finansowo karać niezaszczepionych po 60. roku życia. Niemiecki Instytut Roberta Kocha skraca o połowę wynoszący dotychczas pół roku okres ważności paszportu covidowego. – Bez obowiązkowych szczepień zawsze pozostaniemy w tyle – powtarza tamtejszy minister zdrowia Wolfgang Mueckstein, a za nim naśladowcy w prawie całej Europie.
W Polsce minister zdrowia wieszczy, iż w połowie lutego będziemy notować 60 tysięcy infekcji na dobę. Padają też liczby 100 czy 120 tysięcy. Przy tak kreatywnym masowym testowaniu to oczywiście możliwe. Jednak z wielu kierunków dochodzą wieści o tym, że najnowszy wariant koronawirusa jest wyraźnie łagodniejszy od poprzedników. Trudniejsze niż dotychczas będzie więc tym razem wygenerowanie społecznej paniki wokół powtarzającego się cyklicznie zjawiska, jakim jest sezonowa wirusówka – „podkręcona” co prawda zapewne w tym czy innym laboratorium. Zwłaszcza, że coraz więcej naszych rodaków dostrzega dysonans pomiędzy sączonymi wciąż alarmistycznymi komunikatami a rzeczywistym modelem postępowania względem jedynie słusznej choroby. Barejowskim symbolem tej absurdalnej strategii są zamieszczane w niektórych przychodniach apele o niewchodzenie do budynku w przypadku wykazywania objawów przypominających przeziębienie. Jednak wszelkie apele lekarzy czy nielicznych dziennikarzy żądających rewizji polityki kwarantanny, izolacji i zamknięcia dostępu do podstawowej opieki zdrowotnej dla osób podejrzanych o zachorowanie na wirusówkę, rozbijają się o mur obojętności decydentów.
Przy tak znacznym poziomie społecznego sceptycyzmu wobec „bezpiecznych i skutecznych” specyfików jaki obserwujemy, nie będzie łatwo wprowadzać radykalnej segregacji na wzór innych państw UE. Jeśli rządzący nie zejdą z obłędnego szlaku wytyczonego przez międzynarodowe pseudoelity, z czasem zderzą się z murem społecznego oporu. Na razie wybrali konfrontację. Czy na naszym podwórku ujrzymy drastyczne obrazki znane dziś z państw zachodnich, a przez wielu pamiętane jeszcze z poprzedniego wcielenia komuny? O ile również w tym zakresie władze powielą model przyjęty w państwach „oświeconych”, narodowa debata, niedopuszczona do sal konferencyjnych i telewizyjnych studiów, może zamienić się w „kryterium uliczne”. Parlamentarzyści wszystkich opcji biorą na siebie olbrzymią odpowiedzialność.
Roman Motoła