Amerykański magazyn „The Foreign Affairs” zwraca uwagę na fakt, że syryjska wojna osiągnęła swoje apogeum. Przekształciła się w „świętą wojnę” sunnitów przeciwko szyitom i przyciąga tysiące dżihadystów z całego świata. Istnieje realna groźba, iż przekształci się w wielki sekciarski konflikt na Bliskim Wschodzie, co stanowi groźbę dla całego świata.
Prawdziwa puszka Pandory – jak pisze „The Foreign Affairs” – została otworzona na Bliskim Wschodzie pod koniec maja. To wtedy niejaki Jusuf al-Kardawi, egipski teolog islamski, który jest być może najbardziej wpływowym sunnickim duchownym, wezwał sunnitów na całym świecie do walki z reżimem prezydenta Baszara al-Asada i Hezbollahem. To on jest odpowiedzialny za ściągniecie do kraju tysięcy dżihadystów. Autorzy magazynu sugerują, że już wkrótce wojna w Syrii może przerodzić się w totalny konflikt, obejmujący swym zasięgiem cały region.
Wesprzyj nas już teraz!
Kardawi opuścił Egipt i wyjechał do Kataru w 1961 roku. Szybko stał się jednym z najbardziej znanych i szanowanych duchownych islamskich. Jest autorem ponad 100 książek, które są sprzedawane w całym muzułmańskim świecie, a jego cotygodniowy program TV w stacji Al-Dżazira przyciąga dziesiątki milionów widzów.
Kardawi zawdzięcza wiele ze swego wpływu umiejętnemu równoważeniu populizmu i religijnego rygoryzmu. Z jednej strony potrafi na przykład ostro wypowiadać się na temat Izraela, z drugiej – krytykuje Al-Kaidę. Posiada reputację kogoś, kto „mówi prawdę”. „The Foreign Affairs” twierdzi nawet, że jest on kimś w rodzaju „papieża dla sunnickiego świata”. 31 maja Kardawi w emocjonalnym przemówieniu na temat losu sunnitów w Syrii oświadczył, że „każdy, kto ma możliwość, jest przeszkolony do prowadzenia walki… musi udać się do Syrii”. Miał powiedzieć: „Wzywam muzułmanów, by udali się do Syrii, aby wesprzeć swoich braci”.
Na taką deklarację rzadko kiedy pozwalają sobie umiarkowani duchowni muzułmańscy. Co prawda,wskazują na potrzebę prowadzenie dżihadu, ale starają się unikać mobilizacji bojowników z całego świata. Mówienie o „wspólnym obowiązku” wszystkich muzułmanów do prowadzenia walki w danym kraju jest sprzeczne z oficjalnie głoszoną doktryną islamu. Na takie deklaracje pozwalają sobie jedynie radykalni islamiści. Nawet w czasie wojny w Afganistanie w 1980 r. bardzo popularny duchowny, szejk Abd al-Aziz bin Baz powiedział tylko, że muzułmanie mają „obowiązek wspierania”, ale nie „indywidualny obowiązek walczenia po stronie afgańskich mudżahedinów”.
Wzywając wszystkich sunnitów do walki w Syrii, Kardawi zaprzeczył wcześniej głoszonym poglądom. W 2009 roku opublikował książkę, w której podważył obowiązek wszystkich muzułmanów do prowadzenia dżihadu w Palestynie, Iraku i Afganistanie. Wydając oświadczenie pod koniec maja tego roku zrobił wyraźny wyjątek. A ponieważ inni duchowni islamscy nie są aż tak wpływowi jak on, należy spodziewać się, że jego wezwanie będzie miało piorunujący skutek.
Stanowi ono zachętę dla innych bardziej umiarkowanych duchownych islamskich. Już w czerwcu wielu z nich wezwało do prowadzenia powszechnego dżihadu w Syrii. Kilka dni po oświadczeniu Karadawiego, wielki mufti Arabii Saudyjskiej Abdul Aziz bin Abdullah publicznie poparł wezwanie do powszechnego dżihadu i potępił Hezbollah jako „partię szatana”. Podobnie, tydzień później grupa jemeńskich duchownych wydała fatwę wzywającą do powszechnej walki w „obronie uciśnionych” w Syrii. W Arabii Saudyjskiej duchowny Saud al-Shuraim oświadczył z ambony Wielkiego Meczetu w Mekce, że „wierzący mają obowiązek wspierania syryjskich rebeliantów za wszelką cenę”. Następnego dnia obalony ostatnio prezydent Egiptu Mohammed Mursi przemawiał na wiecu w Kairze, wymachując flagą syryjskiej opozycji, ostro potępiając zarówno reżim Assada, jak i Hezbollah.
Należy się spodziewać, że wszystkie te wypowiedzi ściągną do Syrii jeszcze więcej islamskich bojowników. Już w tej chwili kraj ten roi się od zagranicznych dżihadystów. Według danych zebranych przez dziennikarzy w ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy, w Syrii walczy około 5 tys. sunnickich ekstremistów z ponad 60 różnych krajów. To sprawia, że Syria jest drugim największym polem walki w historii nowoczesnego islamizmu (w 1980 roku afgański dżihad ściągnął około 10 tys. ochotników, ale w przeciągu dziesięciu lat).
Oprócz sunnitów, po stronie reżimu walczą tzw. doradcy z irańskiej Straży Rewolucyjnej i libańscy członkowie Hezbollahu. Przybywają także szyiccy bojownicy z Iraku. Według niepotwierdzonych informacji, do Syrii zaczęli przyjeżdżać szyici z Jemenu, Afganistanu i Indii. Wielu z nich twierdzi, że ich celem jest tylko ochrona szyickich świątyń, takich jak meczet Zaynab Sayyida w Damaszku, ale niektórzy z nich biorą udział w prowadzonych walkach. Na przykład bojownicy z libańskiego Hezbollahu odegrali w zeszłym miesiącu kluczową rolę w walce w Quşayr i w Homs. W minionym miesiącu zaobserwowano również napływ irackich szyitów powiązanych z dwoma organizacjami -Kata’ib i Asa’ibAhl al-Haq, które są dobrze znane z wojny w Iraku. Obie grupy walczyły z rebeliantami sunnickimiw okolicach Damaszku. Teraz, na skutek interwencji Kardawiego może gwałtownie wzrosnąć liczba dżihadystów z innych państw i przekroczyć w krótkim czasie liczbę bojownikówzagranicznych z czasów wojny w Afganistanie, która rozpoczęła się w 1980 r.
Zaangażowanie niepaństwowych podmiotów wojskowych na taką skalę rodzi szereg wyzwań dla bezpieczeństwa w Syrii i poza nią. W Syrii obecność radykalnych zagranicznych bojowników może poważnie utrudnić proces negocjacji pokojowych i powojenną odbudowę kraju. Co więcej, regionalne, sekciarskie walki przenoszą się z Syrii do sąsiedniego Libanu i Iraku. Również rządy Tunezji, Libii oraz Egiptu będą miały pełne ręce roboty, gdy setki zaprawionych w bojach rodzimych dżihady stów wróci do domu.
Zachodnie rządy w Europie i Ameryce Północnej także mają powody, by obawiać się radykalizacji muzułmańskich obywateli powracających z Syrii. Najbardziej niepokojąca jest jednak perspektywa przekształcenia wojny w Syrii w konflikt regionalny. Może on doprowadzić do islamskiej wojny o trudnych do przewidzenia konsekwencjach.
W walce tej chodzić może nie tylko o pokonanie wroga: sunnici szyitów i odwrotnie, będzie miała miejsce także rywalizacja o wpływy wewnątrz tych sekt. Np. sunnici z Kataru rywalizują z sunnitami z Arabii Saudyjskiej itp. Co więcej rywalizujące ze sobą państwa arabskie mogą jeszcze bardziej militarnie wspierać określone kraje, jak to miało miejsce w 1990 r., kiedy Arabia Saudyjska rywalizowała z Iranem. Na tej rywalizacji bardzo skorzystali bośniaccy muzułmanie.
Źródło: ForeginAffairs, AS.