16 kwietnia 2022

Wojna, zgubiony Bóg i rządy Antychrysta. O lekturze, która powinna być obowiązkowa w Rzymie

Benedykt XVI przestrzegał przed duchową siłą Antychrysta. Jej znaki, pisał, są w naszych czasach coraz wyraźniej dostrzegalne. To samo, jakby proroczym głosem z innej epoki, czyni Włodzimierz Sołowjow w książce, która niedawno ukazała się w Polsce. A przy okazji plastycznie tłumaczy, dlaczego wojna bywa niekiedy naprawdę sprawiedliwa. Cieszyłbym się, gdyby pracę „O wojnie, o postępie i o końcu świata” przeczytano wnikliwie zwłaszcza w Rzymie.

Rosja, Ukraina, Polska. Sołowjow przeciwko nienawiści

To nie jest recenzja; wobec książki, o której mowa, pisać recenzję byłoby zgoła obrazą. Tym więcej, że choć w Polsce to rzecz świeża, napisana została w roku 1900. Rzekłbym, że była w tym Boża opatrzność, bo „O wojnie, o postępie i o końcu świata” Włodzimierza Sołowjowa wydanej przez Wydawnictwo AA z Krakowa warto czytać właśnie dzisiaj. Z wielu powodów.

Wesprzyj nas już teraz!

Włodzimierz Sołowiow jest postacią wyjątkową z perspektywy trwającej dziś na Ukrainie wojny. Syn Siergieja Michajłowicza Sołowjowa, rosyjskiego profesora, autora „Historii Rosji od najdawniejszych czasów” – i ukraińskiej matki, Polikseny Władimorowny, w której żyła płynęła również polska krew. Sołowjow, choć do końca życia pozostał prawosławny, marzył o prawdziwym, głębokim ekumenizmie opartym o autentyczną wiarę w Chrystusa, wykraczającym poza spory polityczne i administracyjne. Sam przyjął co najmniej raz Komunię świętą od katolickiego kapłana, co prawosławni wytykali mu przez lata, sugerując, iż przeszedł na katolicyzm. Nie przeszedł, ale katolików głęboko szanował, inaczej niż wielu współczesnych mu Rosjan. Szanował też Polaków i stawał w naszej obronie wobec carskiego imperializmu. Jak możemy przeczytać we wstępie do „O wojnie…”, w książce „L’idée russe” z 1888 roku pisał:

„Rusyfikacja Polski jest zabijaniem narodu, który ma bardzo rozwiniętą świadomość siebie, który ma chwalebną historię, który nas wyprzedzał w swej kulturze intelektualnej i który jeszcze dzisiaj nam nie ustępuje w swej twórczości naukowej i literackiej. I chociaż w tej sytuacji na szczęście cel naszych rusyfikatorów jest niemożliwy do osiągnięcia, to jednak to, co się podejmuje, jest szkodliwą zbrodnią. Ta tyrańska rusyfikacja jest prawdziwym grzechem narodowym, który ciąży na sumieniu Rosji i paraliżuje jej siły moralne!”.

Wszystko to czyni Włodzimierza Sołowjowa postacią godną pamięci zwłaszcza w obecnej szalenie trudnej chwili, która nie zostawia miejsca na wiele innych emocji niż strach, niechęć i nienawiść. Włodzimierz Sołowjow reprezentuje zupełnie inną Rosję niż ta, którą oglądamy w Buczy, Irpieniu i Mariupolu; Rosję wprawdzie, która realnie nie istnieje – pozostaje jedynie chyba już nie szansą nawet, nawet nie nadzieją, a tylko marzeniem. Warto jednak o tym marzeniu pamiętać i je kultywować, choćby po to, by w obliczu rosyjskich bestialstw dokonywanych na Ukrainie nie zatracić świadomości, że nie wszyscy Rosjanie, a zwłaszcza nie wszyscy wierzący w Chrystusa, stawiają imperialne państwo ponad Bogiem. Byli, są i – daj Boże – będą także inni.

Nie tylko jednak dlatego warto czytać „O wojnie, o postępie i o końcu świata” Sołowjowa. Książka zawiera moc spostrzeżeń, prognoz i ocen, które pomagają znaleźć właściwą orientację we współczesnym świecie – choć napisana została przecież ponad 120 lat temu. Życzyłbym sobie, by pracę Sołowiowa czytano w całym chrześcijańskim świecie, a zwłaszcza – w Rzymie. Być może pozwoliłoby to Stolicy Apostolskiej zmienić optykę w wielu fundamentalnych zagadnieniach: miejsca Kościoła w świecie, prymatu Chrystusa, wreszcie właściwego rozumienia wojny…

Wojna sprawiedliwa i niesprawiedliwe milczenie

Zacznę od tego ostatniego zagadnienia, bo ta sprawa w związku z watykańską polityką wywołuje od dłuższego czasu już nawet nie tyle zdziwienie, co wręcz oburzenie opinii światowej – zarówno katolickiej, jak i ateistycznej. Taka zgodność ocen jest rzadkością, ale w tym wypadku nie dziwi. Zarówno papież Franciszek jak i sekretarz stanu kardynał Pietro Parolin wypowiadają się na temat rosyjskiej agresji przeciwko Ukrainie w sposób rażąco skandaliczny. Chociaż obaj ubolewają nad ofiarami przemocy i wzywają do zakończenia wojny, w ogóle nie wskazują, kto jest katem. Enigmatycznymi wypowiedziami pozostawiają de facto miejsce na co najmniej trzy interpretacje sensu swoich słów.

Pierwsza mówi, że katem jest Rosja, która niegodnie zaatakowała Ukrainę; nie chcemy jednak nazywać jej wprost, troszcząc się o budowę pokoju w przyszłości.

Druga możliwa interpretacja, zgodna z niektórymi tezami rosyjskiej propagandy, mówi, że tak naprawdę katem jest Zachód (zwł. Stany Zjednoczone), bo to on „wepchnął” Ukrainę do wojny i doprowadził do eskalacji. Nawet jeżeli Rosja też jest tu winna, to nie wymienimy jej nazwy, bo wina jest bardziej złożona, a troszczymy się o przyszłość.

Trzecia wreszcie brzmi, że… w sensie moralnym katem są sami Ukraińcy, którzy nierozważną polityką sprowokowali rosyjską agresję, a wcześniej prześladowali Rosjan w Donbasie. Dlatego nie wymienimy nazwy Rosji, bo byłoby to obłudne.

Co mają naprawdę na myśli watykańscy oficjele, nie wiadomo; jednak czytając i słuchając wypowiedzi papieża i kardynała Parolina zadowolony może być nawet patriarcha Cyryl: no tak, szkoda zabijanych ludzi, ale przecież to „wspólna wina”…

A na tym nie koniec, bo Franciszek i jego sekretarz stanu wzywają do realizacji takiej polityki, która w praktyce musiałaby wiązać się… z kapitulacją Ukrainy albo nawet z umożliwieniem Rosji szybkiego podbicia tego kraju.

Franciszek 24 marca stwierdził na przykład, że podnoszenie wydatków na wojsko do 2 proc. PKB jest „szaleństwem”. Zabrzmiało to zupełnie wprost jak zachęta do państw europejskich, by nie wykonywały zobowiązań nakładanych przez NATO i po prostu się nie zbroiły. Skoro Rosja się zbroi i jest agresywna, my mielibyśmy broń złożyć, żeby nie drażnić Moskwy i nie budować napięcia… Papież stwierdził też, że odpowiedzią nie są „kolejne sankcje”; jedynym rozsądnym krokiem jest w jego optyce stworzenie „nowego sposobu zarządzania światem”. A więc rząd światowy? Tego nie wyjaśnił.

Kardynał Parolin z kolei 7 kwietnia sceptycznie odniósł się do wysyłania Ukrainie broni. Purpurat stwierdził wprawdzie, że Ukraińcy mają prawo się bronić, ale wskazał na „ryzyko” płynące z pomocy. „Wspólnota międzynarodowa chce uniknąć eskalacji i dlatego nikt nie interweniował bezpośrednio, ale widzę, że wielu wysyła broń. To straszne, gdy się o tym pomyśli, to może wywołać eskalację, której nie będzie można kontrolować” – powiedział dosłownie.

Czyj interes przykrywa ideologia

Być może jest tak, że zarówno Franciszek, jak i kardynał Parolin wspierają interesy geopolityczne Rosji z przyczyn, o których pisać nie wypada; uwarunkowania mogą być najrozmaitszej natury. Tego nie wiem; oficjalnie ich ideologią jest pacyfizm. Jak wykazał w „Kryzysie dwudziestolecia” wydanym w 1939 roku Edward Carr, ideologia jest jednak zwykle jedynie wtórną próbą uzasadnienia polityki własnego egoistycznego interesu, toteż wątpię, by autorzy powyższych słów rzeczywiście przekonani byli do wizji utopijnego świata bez broni; wiedzą dobrze, że to niemożliwe. Dlatego sądzę, że głosząc podobne tezy realizują jednak pewien interes. Gdyby jednak było inaczej i Franciszek oraz Parolin rzeczywiście wierzyliby w deklarowany przez siebie utopijny pacyfizm, to lektura dialogu „O wojnie” Sołowjowa mogłaby, sądzę, przekonać ich do porzucenia tej wizji. Rosyjski filozof rozprawia się z pacyfistyczną tezą o nieistnieniu wojny sprawiedliwej; wyrazicielem tej tezy czyni niepoważnego „Księcia”, któremu doświadczony „Generał” tłumaczy, że niekiedy zabijać – jest wręcz moralnym obowiązkiem: zabijać morderców, po to, by chronić i ratować ofiary, jest w jego narracji Bożym dziełem. W takiej perspektywie łatwo oczywiście o różne manipulacje i nadużycia, ale Sołowjow przedstawia historię jakby z Ukrainy rodem, gdzie nie można pomylić się, kto jest sprawcą, a kto ofiarą. By czynić zadość moralnemu obowiązkowi obrony napadniętych jest potrzebna broń, do tego są potrzebne zbrojenia. Lektura dialogu Sołowjowa staje się dziś niezwykle, rzekłbym, wręcz przerażająco namacalna.

„Krótka opowieść o Antychryście”

Nie tylko z tej części książki Sołowjowa watykańscy oficjele mogliby wynieść pożytek. Jeszcze bardziej znacząca jest „Krótka opowieść o Antychryście” zamieszczona w trzecim dialogu, „O końcu świata”. Dzięki temu dziełku – mam nadzieję, że ze zgrozą – mogliby odkryć, że nader często ich czyny i słowa, a jeszcze bardziej strategiczne kierunki działalności, odpowiadają obrazowi Antychrysta odmalowanego przez rosyjskiego filozofa. W jego dziele Antychryst jest tym, który zaprowadza doczesny pokój; wielkim egalitarystą i socjalistą, który buduje wspaniałą, braterską przyszłość świata, w którym nie będzie wojen, głodu ani wzajemnej nienawiści; w którym globalny rząd będzie w stanie odpowiedzieć na wszelkie ludzkie potrzeby. Nie ma w tym jednak za grosz eschatologii. Owszem, Antychryst wierzy w Boga, ale odrzuca Krzyż i Chrystusa. W centrum stawia siebie; buduje tylko ten świat. Co więcej, jest znakomitym biblistą, wykształconym w Tybindze, znającym Pismo…

Trudno nie dostrzec w tym wszystkim obrazu watykańskich oficjeli, którzy zaczytują się w modernistycznej egzegezie Pisma, by, na przykład, w sprawie homoseksualizmu czy teorii wojny sprawiedliwej dokonywać jakichś pozornie uczonych cudów sofistyki i dowieść, że Kościół całe wieki błądził, a dopiero oni odkryli prawdę; nie można też odepchnąć wprost narzucającej się analogii „dobroludzkich” poczynań Sołowjowego Antychrysta z wielkimi watykańskimi inicjatywami realizowanymi z możnymi tego świata, jak różnego rodzaju fora sanitarystyczne czy ekonomiczne. Wreszcie nacisk na dialog i zakrywanie Chrystusa w imię ogólnej idei „Boga” jako żywo przypomina współczesny kościelny indyferentyzm, który swój rażący wyraz znajduje w najrozmaitszych aktywnościach, by wymienić tylko Synod Pachamamy.  

O prymat Boga

Książka Sołowjowa, a zwłaszcza „Krótka opowieść o Antychryście” jawi się w efekcie jako niezwykle plastyczne wołanie o prymat Boga, oskarżenie wobec tych, którzy posługując się religijnym sztafażem budują w istocie ziemskie królestwo. Mogą to być zarówno tacy ludzie, jak Cyryl czy Putin, którzy podpierają cytatami z Ewangelii zbrodniczą wojnę; mogą to być tacy, jak Joseph Biden, który z jednej strony odwołuje się od Boga, z drugiej umacnia swobodę mordowania dzieci nienarodzonych; wreszcie mogą być i tacy, jak oficjele watykańscy, którzy nawet jeżeli wspominają o Chrystusie, to jednak zamykają nierzadko Jego przesłanie i misję w kategoriach wzmacniania socjalnego dobrobytu. To wszystko ma wspólny mianownik, a jest nim rezygnacja z priorytetu Królestwa Bożego.

„O wojnie, o postępie i o końcu świata” warto czytać i warto mieć nadzieję – a może i modlić się o to? – by myśl Sołowjowa rozeszła się dziś w świecie jak najszerzej. Prymat Boga, o który tak zabiegał filozof, jest właśnie tym, czego nam dzisiaj najbardziej potrzebne – tak w świecie, jak i w Kościele. Dobrze rozumiał to papież Benedykt XVI: nie szukał nigdy dróg wyjścia z kryzysu Kościoła w spektakularnych reformach ani w zwiększaniu kościelnego zaangażowania w świat, nie. Uczył, że kryzys w Kościele jest przede wszystkim kryzysem wiary. Nic dziwnego, że w jednej ze swoich najbardziej poczytnych prac – o Jezusie z Nazaretu – papież Ratzinger odwołał się do „Krótkiej opowieści o Antychryście”. To właśnie nam dzisiaj grozi: oddanie wszystkich swoich sił na potrzeby doczesności, bluźniercze w swojej istocie wypowiadanie imienia Bożego po to, by przykrywać Nim całkowicie ziemskie plany. Sołowjow znakomicie wskazuje na sedno tego problemu; w kontekście trwającej wojny porządkuje też niekiedy zachwiane myślenie.

Paweł Chmielewski

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij