Uczestnicy panelu o medycznych aspektach ograniczeń wprowadzonych ze względu na epidemię covid-19 debatowali w związku z publikacją raportu instytutu Ordo Iuris na ten temat. Wskazali szereg punktów, w których polityka sanitarna władz publicznych może i powinna ulec korekcie.
– Sytuacja, jaką mamy obecnie w Polsce i na świecie jest nowa, bezprecedensowa. Medycyna, opieka zdrowotna nie ma takiego doświadczenia. Medycy zbierają dane na bieżąco, publikacje powstają w trybie ekspresowym. Sytuacja jest płynna. Być może wnioski, do jakich dochodzimy dzisiaj będą różnić się od tych, które sformułowane zostaną za rok. Ważne jest jednak to, co znalazło się raporcie – że nie ma informacji potwierdzających skuteczność zastosowanych środków – powiedział profesor Bogdan Chazan, ginekolog-położnik, dyrektor medyczny MaterCare International. Jak podkreślił, to istotny argument przeciwko zasadności kroków podjętych w ramach reżimu sanitarnego.
Wesprzyj nas już teraz!
Profesor Bogdan Chazan zaznaczył, że w odróżnieniu od innych dziedzin medycznych liczba hospitalizacji na oddziałach ginekologiczno-położniczych w okresie „pandemii” nie spadła tak znacznie jak na innych, bo o około 10 procent. Również z danych GUS dotyczących umieralności okołoporodowej matek i dzieci w latach 2020 oraz 2021 nie wynika, żeby nastąpił wyraźny wzrost takich przypadków.
Lekarz przypomniał, iż na początku „pandemii” opinia publiczna usłyszała, że celem podjętych przez władze decyzji miało być rozłożenie w czasie zakażeń po to by nie nawarstwiły się w zbyt krótkim okresie, doprowadzając do paraliżu służby zdrowia.
Medycyna zdalna czy realna?
Profesor Chazan zwrócił uwagę, że raport ma charakter ilościowy, a nie jakościowy. Podkreślił, iż w naszym kraju działa wystarczająca liczba szpitali i sprzętu. Brakuje natomiast przede wszystkim ludzi do pracy w służbie zdrowia. – Wszystkie nieszczęścia zaczynają się w opiece ambulatoryjnej, w domu. Jeśli choroba nie zostanie wcześniej wykryta, zdiagnozowana, a pacjent nie zostanie w odpowiednim czasie przewieziony do szpitala, często robi się zbyt późno, żeby uratować życie – podkreślił.
Profesor zauważył, iż część problemów opieki medycznej w ostatnich miesiącach wynika z przesunięcia akcentu od zwyczajowych wizyt chorych w przychodniach czy poradniach w stronę trybu zdalnego. Lekarze notorycznie odmawiają osobistego przyjmowania pacjentów. – Ku mojemu zaskoczeniu w raporcie jest zdanie, które wskazuje, że Narodowy Fundusz Zdrowia nie ma informacji, które by wykazywały odsetek wizyt zdalnych pośród wszystkich porad. To dla mnie bardzo dziwne – podkreślił profesor Chazan.
Profesor Ewa Dmoch-Gajzlerska z Zakładu Dydaktyki Ginekologiczno-Położniczej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego zwróciła uwagę, że autorzy i realizatorzy funkcjonującego w Polsce systemu postępowania wobec covid-19 nie wykorzystali potencjału tkwiącego w przyszłych kadrach lekarskich. Zaprezentowała też inne podejście do „medycyny covidowej” niż ogromna większość kolegów i koleżanek z branży, izolujących się podczas tzw. pandemii od pacjentów z objawami.
– Wydaje mi się, że wyeliminowanie studentów na początku pandemii było bardzo złą rzeczą – mówiła. – Większość personelu w szpitalach podjęła pracę. Na oddziałach, którymi kieruję na ani jeden dzień nie przerwaliśmy pracy. Przez ani jeden dzień nie była zamknięta przychodnia. W związku z tym pacjentki ciężarne miały możliwość konsultacji. Brakowało nam jednak do pomocy studentów położnictwa, medycyny, którzy mogliby nieco zmniejszyć luki w personelu – opowiadała.
Po siedmiu, ośmiu miesiącach studenci Wydziału Nauk o Zdrowiu WUM sami prosili o możliwość uczestniczenia w zajęciach oraz kontaktu z pacjentami. W tej dziedzinie nauka zdalna nie jest w stanie w pełni zastąpić normalnych praktyk. – Decydenci w tej sytuacji nie zastanowili się, w jaki sposób można by wykorzystać do pomocy studentów, zwłaszcza tych z ostatnich lat nauki – mówiła prof. Dmoch-Gajzlerska.
Twarde dane o zastrzykach
Doktor Piotr Witczak, immunolog zaznaczył, że problem skuteczności zastrzyków przeciwko covid-19 jest złożony a w wypowiedziach publicznych często zbytnio się go upraszcza. – W moim mniemaniu wprowadzenie segregacji sanitarnej czy obowiązku szczepień wiąże się z założeniem, że ta interwencja jest bardzo skuteczna, potrzebna i mamy na to potwierdzenie naukowe – zaznaczył. – Tutaj możemy mieć pewne wątpliwości, bo skoro wprowadzamy przymus, ograniczamy autonomię decyzji wielu osób, musi to być proporcjonalne. Jest natomiast pewien dysonans pomiędzy informacjami przedstawianymi w mediach a tym, co mówią nam dane naukowe – dodał.
Jak wskazał doktor Witczak, przy założeniu, że głównym powodem nakładania restrykcji społecznych jest ograniczenie transmisji wirusa, warto przyjrzeć się efektywności szczepień. Wprowadzając na rynek swoje zastrzyki koncern Pfizer raportował ich skuteczność na poziomie 95 procent.
– Pytanie zasadnicze: dlaczego te szczepionki nie hamują transmisji? – tu immunolog zachęcił do zweryfikowania zamieszczonych w raporcie Ordo Iuris analiz doktora Marka Sobolewskiego. Wykazuje on, że kraje europejskie o wysokim procencie zaszczepionych populacji notują największą zachorowalność. Podobne zjawisko zresztą zaobserwować można w odniesieniu do poszczególnych powiatów i województw w Polsce. Potwierdza tę tendencję także renomowane pismo medyczne „European Journal of Immunology”, które przyjrzało się liczbom z 68 krajów oraz prawie 3 tysięcy hrabstw w USA. Z kolei cotygodniowe raporty z Wielkiej Brytanii, prezentujące statystyki z podziałem na grupy wiekowe mówią, że w każdej z nich powyżej 30. roku życia procentowy udział osób zaszczepionych wśród zakażonych znacznie przewyższa udział tych, którzy zastrzyku nie przyjęli.
Na postawie między innymi powyższych danych autor opracowania zawartego w raporcie Ordo Iuris wnioskuje, że skuteczność preparatów gwałtownie spada – nawet do zera w ciągu kilku miesięcy. Prawdziwa efektywność w oficjalnie podawanych informacjach jest zwykle przeszacowana. Między innymi dlatego, że zgodnie z definicją, osoba zaszczepiona uzyskuje taki status dopiero 14 dni po przyjęciu drugiej dawki. Ponieważ zaś krótko po zastrzyku spada odporność na zakażenie, to osoby zakażone w całym tym okresie trafiają do statystyk jako niezaszczepione.
Szybciej niż u zdrowych ludzi spada skuteczność preparatów u osób starszych oraz cierpiących na choroby współistniejące. U mężczyzn szybciej niż u kobiet maleje odpornościowe działanie zastrzyku.
– Zakażamy się głównie w domu, co również podważa sens segregacji sanitarnej i wpływa na przeszacowanie korzystnego działania szczepień – zaznaczył dr Witczak.
Nie mamy dostępu do szczepionek „czystych” pod względem moralnym
Lekarz medycyny Dorota Jarczewska, psychiatra odniosła się do etycznego aspektu szczepień. Jak zaznaczyła, każdy z dostępnych w Polsce preparatów na którymś etapie przygotowania miał związek z liniami komórkowymi dzieci zabitych podczas tak zwanej aborcji.
Izolacja, obowiązek szczepień, obostrzenia covidowe. Poznaj Raport Ordo Iuris
Johnson czy Zeneca korzystały z linii komórkowych w trakcie produkcji zastrzyku, zaś inni wytwórcy w fazie jego testowania. Owszem, na rynkach światowych można nabyć szczepionki przeciwko covid wolne od powiązań z aborcją, lecz nie mogą korzystać z nich ani Europejczycy, ani na przykład Amerykanie.
– Można zgłosić uzasadnione wątpliwości sumienia co do ich użycia – podkreślała doktor Jarczewska. Odpowiadając na powtarzany często argument, że szczepionki korzystają z linii komórkowych pobranych dziesiątki lat temu, zwróciła uwagę na „coraz ściślejsze powiązania przemysłu farmaceutycznego i aborcyjnego”. – Obecnie na rynku dostępnych jest już 1 557 linii płodowych – powiedziała.
Wątpliwe podstawy polityki sanitarnej
Doktor Piotr Witczak odpowiedział również na pytanie o sposoby weryfikowania wiarygodności pojawiających się w mediach, a niejednokrotnie sprzecznych informacji na temat covid-19.
– Badania są lepszej i gorszej jakości. Złotym standardem są badania randomizowane, podczas których usuwane są tak zwane czynniki zakłócające, czyli obarczające błędami wnioskowanie oraz rezultaty – wyjaśniał. – Takie badania powinny być podstawą decyzji podejmowanych w ramach polityki zdrowotnej. Ubolewam nad tym, ale nie obserwujemy takiego postępowania. Przykładem tego są dowody na skuteczność masek w przestrzeni publicznej – ocenił.
Na wykonane dotychczas 16 badań randomizowanych, 14 nie wykazuje statystycznie istotnej użyteczności tego środka, wprowadzonego powszechnie przez rządy wielu państw.
– Jeszcze wyżej od badań randomizowanych w hierarchii wiarygodności znajdują się metaanalizy, czyli syntezy badań. Także one nie potwierdzają efektywności masek. Doniesienia o badaniach obserwacyjnych, które wskazują nawet na 60 procent i więcej skuteczności, powinny być traktowane z dużym dystansem, gdyż obarczone są licznymi czynnikami zakłócającymi rzeczywiste rezultaty. Na przykład, osoby noszące maski bardziej boją się wirusa, izolują i w związku z tym trudno wykazać, czy unikną zachorowania z powodu swojej ostrożności czy też z racji noszenia maski – mówił dr Witczak.
– Randomizacja usuwa to zakłócenie. Podobne analizy powinny być wykonywane nie tylko dla leków, ale również dla powszechnie stosowanych środków niefarmaceutycznych – podkreślił.
Raport Ordo Iuris na temat medycznych konsekwencji polityki sanitarnej opublikowany został na internetowej witrynie instytutu.
Not. RoM