2 czerwca 2023

Wołyń i (nie)pamięć. Łukasz Warzecha ujawnia kulisy polsko-ukraińskiej polityki historycznej

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Do 11 lipca, czyli 80. rocznicy Krwawej Niedzieli 1943 r., gdy nacjonaliści ukraińscy – ale też zwykli Ukraińcy – mordowali Polaków za samą narodowość w 99 miejscowościach, pozostało niecałe półtora miesiąca. O jakichkolwiek poważnych przedsięwzięciach, firmowanych przez polskie władze, nie słychać. Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, niestrudzony strażnik sprawy wołyńskiej, alarmuje, że na stronie prezydenta RP nie widać żadnych wydarzeń, związanych z rocznicą, objętych patronatem głowy państwa.  

Niedawno polski Sejm odwiedził Rusłan Stefanczuk, przewodniczący ukraińskiej Werhownej Rady. W swoim wystąpieniu posunął się dalej niż kiedykolwiek nie tylko prezydent Wołodymyr Zełenski, ale nawet – niestety – po 24 lutego 2022 r. Andrzej Duda, mówił bowiem wprost o Wołyniu.

Przypominając o 80. rocznicy, powiedział: „Potomkom ofiar straszliwych wydarzeń na Wołyniu składam wyrazy współczucia i wdzięczności za pamięć, która nie wzywa do nienawiści ani do zemsty, ale służy jako ostrzeżenie, że nigdy nic takiego nie powtórzy się między naszymi narodami”.

Wesprzyj nas już teraz!

Było to co prawda okrągłe i mało konkretne, a rzeź wołyńską nazwał ukraiński polityk „tragicznymi wydarzeniami”, co tylko przy największej dozie dobrej woli można uznać za dopuszczalny eufemizm, lecz znać było pewną zmianę tonu. Ks. Isakowicz-Zaleski skomentował to wystąpienie, pisząc, że to tylko słowa, za którymi nic nie idzie. Bardzo możliwe, że ma rację. Czasu, aby to zweryfikować, jest niewiele.  

Tu warto zauważyć koincydencję czasową. Wystąpienie Stefanczuka miało miejsce 25 maja, zaś 19 maja w Onecie rzecznik polskiego MSZ Łukasz Jasina (obecnie na urlopie, z którego najpewniej już do ministerstwa nie wróci) wyraził przekonanie, że problemy historyczne między Polską a Ukrainą powinny zostać rozwiązane między innymi poprzez przeprosiny ze strony ukraińskiego prezydenta. Jak wiadomo, na te słowa zareagował gwałtownie ambasador Ukrainy w Polsce, pan Wasyl Zwarycz, który jednak następnego dnia, wobec powszechnego w Polsce oburzenia, swój tłit usunął.

Według moich informacji pan ambasador Zwarycz – generalnie do Polski nastawiony przychylnie – nie działał z własnej inicjatywy, ale na wyraźne polecenie Kijowa. Czy było to polecenie z samego szczytu ukraińskiej hierarchii władzy czy też z niższego poziomu – na przykład wiceministra spraw zagranicznych Andrija Melnyka, znanego z polonofobicznych poglądów – nie wiadomo.

Wedle mojej wiedzy bez tłita ambasadora Zwarycza nie byłoby także wewnętrznej gwałtownej reakcji na słowa Łukasza Jasiny, który zresztą bardzo podobne tezy wygłosił jakiś czas wcześniej w rozmowie u Roberta Mazurka, aczkolwiek wówczas przeszło to całkowicie niezauważone. Faktyczne usunięcie Jasiny ze stanowiska (wkrótce ma podobno objąć inne w dyplomacji) nie było inicjatywą ministra Zbigniewa Raua. Zostało na nim wymuszone.

Co nam to wszystko mówi? Po pierwsze – że w ukraińskim aparacie władzy są ludzie, którzy pragną zablokować jakiekolwiek rozmowy o dojściu do ładu ze sprawami historycznymi między naszymi narodami, co oczywiście wymagałoby jakiejś formy ekspiacji ze strony Ukraińców. Lecz są także osoby, jak się zdaje, bardziej skłonne do rozmów – vide wspomniany Rusłan Stefanczuk. Po drugie – z wywiadu Jasiny wiemy – choć padło to między wierszami – że za działania w sprawie 11 lipca odpowiada Kancelaria Prezydenta, której te poczynania idą chyba nie najlepiej. Tak przynajmniej było w momencie, gdy właściwie były już rzecznik udzielał wywiadu. Po trzecie – że rządzący zareagują nerwowo na każdy dysydencki głos w swoich szeregach i za wszelką cenę będą się starali ugłaskać Kijów. To zaś źle wróży zdolności do wynegocjowania czegokolwiek na 11 lipca.

Co się zatem stanie za te kilka tygodni? Scenariusze są zasadniczo dwa, natomiast niezależnie od tego, który się zrealizuje, wiadomo, że kontrapunktem dla uroczystości w Polsce będzie obecność pana prezydenta nie w kraju, ale na szczycie NATO w Wilnie (11-12 lipca), podczas którego Andrzej Duda ma zamiar gorąco lobbować za gwarancjami Sojuszu dla Ukrainy.

Ta zbieżność będzie wyglądała szczególnie źle, jeśli rozmowy ze stroną ukraińską niczego nie dadzą. W tym scenariuszu zakładałbym, że polski rząd postawi na przytłumienie obchodów jak tylko się da. W rządowych mediach będzie o nich mowa jedynie marginalnie, nie pojawią się na nich najważniejsi przedstawiciele władz. To będzie po prostu próba ordynarnego zamilczenia. Ewentualnie możemy się doczekać standardowej porcji propagandy ze strony pana ministra Stanisława Żaryna, piszącego, że rocznicę wykorzystuje rosyjska propaganda. Tak zresztą może być – ale nie byłoby to możliwe, gdyby sprawa została załatwiona.

Jeśli natomiast Ukraińcy w jakimkolwiek stopniu ustąpią, polski rząd będzie się starał rozdąć ten fakt do takich rozmiarów, jakbyśmy mieli do czynienia z epokowym przełomem. Możemy zatem dostać kolejny fejk porównywalny do tego, który powtarzany jest w sprawie ekshumacji. Wiele osób – i to członków elity, jak Adam Eberhardt, były dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich obecnie wiązany z Warsaw Enterprise Institute, czy Marek Borowski, senator Lewicy – twierdzi, że Ukraińcy zgodzili się na ekshumacje w listopadzie ubiegłego roku. To nie jest prawda – zgoda dotyczy bowiem jednej fundacji, w której radzie zasiadają osoby bliskie władzy, jednej miejscowości – Puźniki – na dodatek nie na Wołyniu, ale na Podolu, i jednej zbrodni, nie z 1943, ale z 1945 r. Nic więcej się w tej sprawie nie wydarzyło.

Tutaj powinniśmy sobie postawić pytanie, jakie to w ogóle ma znaczenie dla naszej polityki? Czy faktycznie domaganie się jakichś ustępstw w sprawach historycznych byłoby przejawem niegodnej „polityki transakcyjnej”, jak to ujął wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński? Czy jest sens uzależniać naszą bieżącą taktykę od załatwienia tych spraw, jak z kolei sugeruje ks. Isakowicz-Zaleski?

Żeby znaleźć odpowiedź, trzeba się najpierw zastanowić, czym w ogóle jest polityka pamięci lub polityka historyczna. Ma ona mianowicie dwa wymiary: metapolityczny i prakseologiczny.

W tym pierwszym wymiarze mówimy o obowiązkach państwa wobec swoich obywateli, które to obowiązki nie podlegają w swojej podstawowej warstwie negocjacjom. Gdzie przebiega granica pomiędzy tym, co podstawowe, a co jest już możliwą do modyfikowania częścią gry politycznej – to kwestia indywidualna w każdym przypadku. Można jednak ogólnie założyć, że do spraw podstawowych należy ratowanie życia własnych obywateli oraz odnalezienie i zapewnienie godnego pochówku obywatelom nieżyjącym. A już zwłaszcza gdy mamy do czynienia z ofiarami zbrodni. W kontekście relacji polsko-ukraińskich byłoby zatem jasne, że do sfery oczywistych i nienegocjowalnych powinności polskiego państwa należy twarde postawienie kwestii zgody na ekshumacje oraz pochówek i upamiętnienie pomordowanych.

Argumentowałbym natomiast, że nie mieści się już w tej kategorii kwestia jakiejś formy przeprosin ze strony Kijowa – z kilku powodów. Najpierw dlatego, że tu niczego nie da się wymusić ani przyspieszyć, a gdyby nawet wymuszanie coś dało – taki gest nie będzie miał wartości. Byłby on znaczący jedynie, gdyby współgrał z odczuciami większości danego społeczeństwa, a w tym wypadku tak z pewnością nie jest. W jakim stopniu jest to kwestia braku świadomości wśród Ukraińców co do tego, co się wydarzyło, a w jakiej – świadomego trwania przy ideologii z w pełni uświadomionym wątkiem antypolskim czy po prostu skrajnie nacjonalistycznym – trudno do końca stwierdzić. Zapewne jedno i drugie. Pytanie, w jakich proporcjach.

Po wtóre – tego typu procesy wymagają czasu i to w połączeniu z uświadomieniem sobie ogromu zbrodni oraz oczywiście chęcią przejścia przez ten proces. Znów – czasu nie mieliśmy, a chęć po stronie ukraińskiej jest wątpliwa.

Patrząc z zewnątrz, widzimy, że coś ewidentnie hamuje Kijów przed poruszaniem tego tematu mimo oficjalnie wspaniałych relacji z Polską. A skoro tak, to można założyć, że ukraińska władza zdaje sobie sprawę, że poniosłaby druzgocący polityczny koszt, idąc nam tutaj na rękę. Nacjonalistyczna mitologia UPA – nawet jeśli założyć, że w większości mająca dzisiaj wydźwięk antyrosyjski, nie antypolski – stała się nieodzowna jako spoiwo ukraińskiego społeczeństwa.

I tutaj dochodzimy do aspektu prakseologicznego (przypominam: prakseologia to nauka o osiąganiu celów). Otóż polityka historyczna czy polityka pamięci to również instrument miękkiej polityki zagranicznej, ale też czasami wewnętrznej. W tej drugiej roli Ukraina używa dzisiaj mitu UPA – i to powinno wywołać w Polsce refleksję, ale tej niestety brak. Refleksja powinna dotyczyć przyszłości. Przed wojną nie miało to może takiego znaczenia lub też można było założyć, że z czasem, powoli, sprawy się ułożą. Dzisiaj jednak wszystko wygląda inaczej. Dlatego Polacy powinni zadać sobie pytanie, czy postawienie przez Ukrainę na mit skrajnego nacjonalizmu jako główne ideowe spoiwo kraju na czas wojny, a zapewne i później, nawet jeśli mit ten jest nakierowany niemal wyłącznie przeciwko Rosji, nie tworzy dla nas zagrożenia na przyszłość, czyli na czas po zakończeniu gorącej fazy konfliktu. Nie myślę tutaj o skutkach, jakie wieszczą histerycy czy po prostu rosyjskie trolle, a więc jakiejś nowej fali „rezania Lachów”, ale po prostu o nastawieniu powojennego państwa Ukraińskiego. Z Ukrainą mamy wiele interesów sprzecznych. Dokładnie w tym momencie w Brukseli decydują się losy preferencyjnych warunków, na jakich wpuszczane są do UE tamtejsze produkty rolne. Kijów nie ma żadnych oporów, żeby forsować rozwiązanie całkowicie sprzeczne z polskim interesem (i trudno mieć o to do niego pretensję). Miejmy świadomość, że Ukraina politycznie i ideowo oparta na nacjonalizmie będzie dla Polski korzystna wyłącznie jako bufor odgradzający nas od Rosji, ale niemal na pewno nie jako polityczny partner. Wręcz przeciwnie. Niestety, nie można także wykluczyć, że w którymś momencie w tej nacjonalistycznej opowieści zaczną się pojawiać również akcenty antypolskie – na przykład jeśli postanowimy na poważnie bronić naszych interesów.

Tutaj wraca kwestia: czy rozgraniczać naszą bieżącą taktykę, a więc na przykład pomoc dla Ukrainy w formie sprzętu wojskowego (choć i tak wiele nam go do przekazania nie zostało), od opisanych wyżej spraw. Dotąd stałem na stanowisku, że tak – powinniśmy to oddzielać. Wychodziłem jednak z założenia, że Ukraina w miarę trwania wojny zacznie odchodzić od mitologii UPA na rzecz mitologii, mówiąc umownie, bohaterów Azowstalu. Tak się jednak nie stało. Wygląda na to, że obie te mitologie zostały połączone. Dziś powiedziałbym zatem, że na razie wciąż te dwie sfery powinniśmy oddzielać, ale nadchodzi moment, gdy będzie trzeba je zacząć łączyć, gdyż powojenna Ukraina w swojej bieżącej polityce stanie się emanacją wspomnianej mitologii. To będzie już miało wpływ na nasze aktualne, praktyczne relacje.

Gdy zaś chodzi o stronę polską – pokpiliśmy sprawę, i to na granicy zdrady polskich interesów. Polski rząd i prezydent od ubiegłego roku roztrwonili kapitał wyjątkowości własnej pamięci i martyrologii, którego – mówiąc cynicznie czy może po prostu realistycznie – każde posiadające go państwo strzeże jak największego skarbu. Mistrzem jest w tym Izrael, który nikomu nie pozwala porównywać własnych krzywd do krzywd żydowskich. My zrobiliśmy dokładnie odwrotnie: polscy politycy od ponad roku prześcigają się w porównywaniu polskich krzywd do cierpień Ukrainy. Jest to albo przejaw bezprzykładnej głupoty, albo sprzedaży polskiego interesu.

Łukasz Warzecha

Wstrząsająca prawda o rzezi wołyńskiej [RAPORT PCH24.PL]

Chciał przeprosin za Wołyń, ma pożegnać się ze stanowiskiem. Nieoficjalne wieści o dymisji rzecznika MSZ

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(19)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie