Rezerwowe siły lekkie są koniecznym składnikiem wojsk zdolnych do obrony własnego terytorium, ważnym nie mniej od armii zawodowej. Państwu ich pozbawionemu atakujący nieprzyjaciel jest w stanie narzucić swoją inicjatywę w działaniach lądowych, z wszystkimi tego konsekwencjami.
Ważnym dopełnieniem armii dawnej Rzeczypospolitej, której kościec tworzyły formacje takie, jak husaria i pancerni, było pospolite ruszenie. Było ono w stanie skutecznie wspomóc siły armii profesjonalnej, czego przykładem jest choćby przebieg bitwy pod Beresteczkiem. Dziś również potrzebne jest nam takie „Pospolite Ruszenie”, które umożliwiłoby osłonę własnego terytorium na drugorzędnych kierunkach operacyjnych. Zaciągane lokalnie, związane z własną ziemią, mogłoby wspomóc obronę kraju. Budowa takich sił powinna się opierać na zasadach podobnych tych, przy pomocy których formowane są oddziały Ochotniczej Staży Pożarnej.
Wesprzyj nas już teraz!
Ludzie służący w takiej formacji na co dzień żyją w cywilu, dzięki czemu w razie klęsk żywiołowych mogą wesprzeć lokalne społeczności. W przypadku wojny nie wymagają długiego przygotowania do osiągnięcia pełnej mobilizacji. Znają się nawzajem, znają swój sprzęt, znają dowódców. Wpływa to pozytywnie na spójność i sprawność jednostek.
Takie oddziały rezerwowe lekkiej piechoty nie obciążają zbytnio budżetu, a ich wyposażenie nie musi być zgodne z najnowszymi modami i standardami. Ich uzbrojenie powinno być podobne do wyposażenia regularnych sił lekkiej piechoty (choć może być starszego typu). Celem tych oddziałów nie jest uporczywa obrona przed głównymi siłami przeciwnika, a raczej wymuszenie na nim ostrożności w działaniach i utrudnienie mu głębokiej, swobodnej penetracji przestrzeni operacyjnej kraju.
Jak uczy doświadczenie historii (np. Potop) i współczesności (Afganistan); armie profesjonalne są wstanie wygrać bitwę niemal z każdym przeciwnikiem, nie są natomiast w stanie opanować wrogiego terenu. Są na to zbyt mało liczne. Oddziały nieregularne są niewarte uderzenia ciężkich sił, ale pozostawione same sobie odbierają im zwycięstwo poprzez tak zwaną małą wojnę. Są w stanie atakować linie komunikacyjne nieprzyjaciela, utrudniają mu zdobycie miast. Wymuszają ciągłe, kolejne rozwinięcia pełnych sił głównych, skutecznie opóźniając w ten sposób marsz nieprzyjaciela i dając cenny czas wojskom regularnym na podjęcie skutecznego przeciwdziałania.
Dodatkowo części tych sił można użyć do skutecznej dywersji na mniej ważnych kierunkach w celu zmęczenia wojną społeczeństwa nieprzyjaciela, oraz rozproszenia jego sił. W czasach Rzeczpospolitej wykorzystywano w ten sposób wielokrotnie siły nieregularne, najsłynniejszym tego przykładem jest rajd Lisowskiego po Państwie Moskiewskim w XVII wieku. Tak też było w czasie wojen napoleońskich, kiedy to oddziałami lekkimi – „niepoważnymi” – jak rosyjscy kozacy, czy polscy krakusi skutecznie przerywano linie komunikacyjne sił głównych wroga powodując ich wyniszczenie.
Współcześnie często podkreśla się znaczenie tak zwanej małej wojny, dzisiaj zwanej „konfliktem asymetrycznym”. Znaczenie sił nieregularnych w takich warunkach jest nie do przecenienia. Dzięki ich istnieniu można nie naruszać zdolności sił zawodowych do realizacji zadań w razie konfliktu pełnoskalowego zwanego dawniej „dużą wojną”. Niestety, dziś w Polsce realizuje się najgorszy z możliwych scenariusz: budowane są siły zawodowe optymalizowane do małej wojny przez co możliwości obronne kraju stały się kompletnie iluzoryczne.
Samo istnienie sprzętu i formalne powołanie takiej formacji nie da pożądanego efektu. Potrzebne jest wzajemne zaufanie obywateli i rządu centralnego. Aby to osiągnąć trzeba, by rząd zaufał obywatelom i zmniejszył stopień ingerencji w życie codzienne. Wolnym nie jest wszak ten, kto tak zostanie nazwany w aktach prawnych, ale ten, który sam może stanowić o życiu swoim i swojej rodziny, bez strachu przed szpiegującym go na różne sposoby rządem. Ten ostatni nie może kojarzyć się obywatelom z aparatem ucisku ingerującym w coraz większej ilości spraw, a równocześnie oczekiwać od nich ofiarnej służby dla dobra publicznego.
Jacek Hoga