Była bardzo pobożna i nawet w tej chwili w ręku trzymała różaniec. Nad jej łóżkiem był mały ołtarzyk z święconą wodą, kagankiem, krucyfiksem… Nie licząca jeszcze 50 lat kobieta była tak ciężko życiem ostatnich lat doświadczona i złamana, iż najlepsze ukojenie znajdowała w modlitwie.
Na prośbę naszego Czytelnika publikujemy fragment wspomnień kapitana Zdzisława Brońskiego ps. „Uskok”, dowódcy oddziału partyzanckiego AK, a następnie oficera Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość na Lubelszczyźnie.
Wesprzyj nas już teraz!
*****
Z listów do Redakcji PCh24.pl
„(…). W nawiązaniu do opublikowanego na łamach PCH24 artykułu p. Anny Nowogrodzkiej-Patryarchy „Nie ma Pan nade mną żadnej władzy. Dlaczego Stalin nie zabił modlącej się za niego pianistki?”, przesyłam podobny rodzynek, który został zapisany w „Pamiętniku” Zdzisława Brońskiego ps. „Uskok”. Myślę, że wart publikacji, bo jest to piękne świadectwo nie tylko historyczne, ale chrześcijańskie. Liczę, że się spodoba.
Gdyby były potrzebne jakieś dodatkowe informacje uzupełniające, to proszę dać znać.
Wpis jest z 1948 roku:
Przed dom „faszystowski” zajeżdża ciężarówka z ubejcami. Dzieje się to w biały dzień, w małym miasteczku, wśród gęsto kręcącej się ludności. Byłoby rzeczą śmieszną pozorować rewizję za bandytami i bronią, gdyż taka rewizja miała miejsce w tym domu już kilkanaście razy, więc „kominiarze” (od rozwalania kominów) przystępują do dzieła bez ceregieli. Większość z nich jest porządnie wstawiona, nie wyłączając sprawującego komendę porucznika Gola[1] z lubelskiego UB, nota bene znanego z dawnych czasów złodzieja. Całkiem trzeźwy jest jeden „pan komisarz”, „bejlis”[2] z kaprawymi oczami i garbatym nosem. Jest ubrany w elegancki uniform wojskowy, lecz nie ma żadnych odznak, on potrzebuje w sobie mieć coś tajemniczego. Bejlis ów ma pod pachą teczkę – potrzebuje być urzędowy – i mówi mało, ale gestami wydaje instrukcje Golowi. Hołota opadła dom i wtargnęła do środka. W domu znajdowała się tylko chora gospodyni w łóżku. Reszta domowników w porę się ulotniła.
– Gdzie mąż, gdzie synowie? – wrzasnął Gol. Gospodyni była już do takich odwiedzin przyzwyczajona i dostatecznie nimi zmęczona, by reagować na nie jakimkolwiek żywszym uczuciem.
– Mąż w Lublinie. O synach nic nie wiem. Już wam to tyle razy mówiłam. Chora jestem przez was! Dajcie mi spokój – odparła powoli kobieta i odwróciła twarz w inną stronę.
Była bardzo pobożna i nawet w tej chwili w ręku trzymała różaniec. Nad jej łóżkiem był mały ołtarzyk z święconą wodą, kagankiem, krucyfiksem… Nie licząca jeszcze 50 lat kobieta była tak ciężko życiem ostatnich lat doświadczona i złamana, iż najlepsze ukojenie znajdowała w modlitwie, do pracy była już za słaba.
– Chora, stara k…a! Ale jeszcze dziś by tańcowała za zwycięstwo faszystów. Hej, chłopcy. W kozły broń i przygotować się do rewizji! – zawarczał Gol.
Ubejcy odłożyli broń, poczęli uzbrajać się w siekiery, drągi, haki, piły itp. przybory znajdujące się pod ręką. Najpierw napadnięto na kaflowy piec, jeden z rycerzy ze słowami „Wyłaź sku..synu z pieca!” – grzmotnął siekierą w kafle. Inni mu dopomogli i po chwili piec zdruzgotano, a mieszkanie wypełniło się tumanami kurzu i sadzy. „Okna!” – ryknął któryś. Zabrzęczały szyby, zatrzeszczały ramy i w miejscu okien pozostały obskurne otwory, przez które kurz wydobywał się na zewnątrz.
Kobieta patrzyła na to z łóżka z szeroko rozwartymi z przerażenia oczyma. Usta jej poruszały się nieznacznie, wydając ciche słowa „Jezu, Jezu! Matko Boska! Koniec świata!” Nie słyszała grubiańskich przekleństw i wyzwisk, którymi ją obrzucano. Wyzwisk tak wyrafinowanych, że znaczenia ich pojąć było trudno. Widziała tylko, że na podłodze, z której też kilka desek wyrąbano, rośnie jakiś okropnie smutny w swoim widoku stos. Na stos ten bestialskie ręce zrzucają w stanie już zniszczonym wszystko to, co pracą tylu długich lat uciułało się i nagromadziło przy domowym ognisku. Z brzękiem padają naczynia i zamieniają się w skorupy. Skorupy mieszają się z porwanymi fotografiami rodzinnymi i strzępami portretów jej męża i syna nieboszczyka. „O Jezu! Czy tym ludziom obce jest uczucie szacunku dla pamiątek drogich sercu, sercu matki?”. W oczach jej zaszkliły się łzy…
Właściwie przestała odróżniać już, co się dookoła niej dzieje. Łoskot siekier i pił burzących sufit i dach, trzask rozbijanych o ścianę słoi i butelek z zapasami spiżarnianymi, rąbanie drzwi, szaf z ubraniami, stołów i krzeseł – wszystko to zlewało się jej w uszach w jeden okropny chaos zniszczenia, który skurczem żalu za gardło chwytał. I w piersiach jakiś ból wywoływał….
Bejlis z teczką pod pachą tylko od czasu do czasu zaglądał do wnętrza i porozumiewał się z Golem, po czym robiąc dyplomatyczną minę, paradował na oczach gawiedzi. Raz tylko rzucił bardzo złe spojrzenie na ludzi, gdy na widok walącego się na dach komina ktoś krzyknął w ulicy „Niech żyje plan odbudowy kraju!”. „Reakcja!” – pomyślał zapewne bejlis – obywatel Adam Rudnicki, z domu Abraham Rozenberg.
W mieszkaniu tymczasem „kominiarze” nie próżnowali. Widok utrapionej kobiety i jej bolesne a pobożne westchnienia były tylko powodem kpin i szyderstw „kominiarzy”.
– Zabieraj, stara, swoje świętości i uciekaj z łóżka, bo cię razem z łóżkiem wywrócimy – przygadywali jej i zdawało się, że są bliscy wykonania tego zamiaru. Jeden zbliżył się do nocnej szafki stojącej przy łóżku i tak zamaszyście ją otworzył, że się wywróciła. Stojąca na szafce figura Matki Boskiej z jakiegoś kruchego materiału, spadając uderzyła w połamane krzesło i rozprysła się w kawałeczki. Widok ten przejął zgrozą kobietę: „O Boże, to szatany!” – szepnęła i uniosła się na łóżku. Następnie sięgnęła do ołtarzyka i zdjęła krucyfiks oraz naczynie ze święconą wodą i palmą. Trzymając to wszystko, spuściła nogi na ziemię i stanęła przy łóżku. Naciągnięty przedtem długi szlafrok, rozpuszczone włosy i trzymane w rękach przedmioty nadawały jej na tle panującego wokół zniszczenia i kręcących się pobrudzonych zbirów jakiś niesamowity wygląd. „Kominiarze” przerwali zajęcie i z zainteresowaniem poczęli się jej przyglądać, przypuszczając, że ma zamiar opuścić mieszkanie.
– Nareszcie się namyśliłaś, stara cholero. Jazda stąd! – warknął któryś. Ale ona nie wyszła. Ustawiła święconą wodę na łóżku i ujęła w lewą rękę palmę a w prawą krucyfiks, który z namaszczeniem ucałowała. Następnie ze słowami „Niech wam Bóg przebaczy…” poczęła powoli krucyfiksem robić wielki znak krzyża w stronę „kominiarzy”. „Kominiarze” zrobili straszne głupie miny i spuścili oczy w ziemię, nie wiedząc, co robić dalej. Sam Gol począł się nieznacznie wycofywać ku drzwiom. A gdy kobieta zanurzyła powoli palmę w święconej wodzie, wszyscy dość chaotycznie wynieśli się z mieszkania. Coś ich wyniosło!
Gol pogadał z bejlisem i odjechali.
[1] Bolesław Gol, ur. 1907, ppor. UB w Sosnówce, powiat Lubartów, pochodzenie chłopskie, wykształcenie podstawowe, szewc, członek ZMW „Wici”, KPP, PPR, PZPR.
[2] Określenie bejlis pochodzi od Mendela Menachema Bejlisa (1874–1954), pracownika cegielni w Kijowie. Aresztowany w 1911 roku, a następnie oskarżony o dokonanie tzw. mordu rytualnego na trzynastoletnim chłopcu. Jego proces rozpoczęty w 1913 roku stał się głośny w całej Europie. Był to zarazem ostatni z serii procesów o mord rytualny. Po 34 dniach rozprawa zakończyła się uniewinnieniem Bejlisa. Po rewolucji wyjechał najpierw do Palestyny, a później do Stanów Zjednoczonych, gdzie spisał wspomnienia. W Polsce wiara w prawdziwość oskarżeń o mord rytualny przetrwała II WŚ, zaś Bejlis pozostał synonimem zdrajcy i mordercy”.
PCh24.pl