25 grudnia 2023

Wszyscy ludzie są „dziećmi Bożymi”? To wyłącznie chrześcijańska godność!

(Fot. Daniel Dmitriew / Forum)

„Syn Boży stał się człowiekiem, abyśmy się stali dziećmi Bożymi”: wezwanie do Modlitwy Pańskiej, jakie niebawem usłyszymy w kościołach, w kilku słowach wyjaśnia, dlaczego tak hucznie świętujemy Boże Narodzenie. Przyjmując ludzką naturę Chrystus umożliwił nam udział w Bożym życiu. Jednorodzony Syn Boży otworzył nam drzwi Łaski, zamknięte przez grzech pierworodny. Niestety – świadomość znaczenia tego daru padła w ostatnich latach ofiarą pojęciowej rewolucji. Nowe interpretacje sugerują, że bez wyczekiwanego przyjścia Zbawiciela w zasadzie moglibyśmy się obejść – bo przyrodzona człowiekowi „godność” ma w sobie coś z świętości…

 

Chrześcijański skarb Bożego dziecięctwa to jedna z prawd wiary najbardziej zdewastowanych przez postępową erozję. Dziś stwierdzenie, że wszyscy ludzie mają Boga za Ojca przechodzi właśnie bez kontrowersji, nawet jeśli pada z ambony, czy nauczycielskiego urzędu. Podobny pogląd ma jednak niewiele wspólnego z prawdą i dowodzi niebezpiecznego pomieszania pojęć. Czym innym jest bowiem stworzenie, a czym innym godność przybranego dziecka Bożego…

Wesprzyj nas już teraz!

Z pomocą w wydobyciu się chaosu przychodzi nam m.in. biskup pomocniczy Astany, JE Athanasius Schneider. Hierarcha precyzyjnie wyjaśniał, co stanowi istotę Bożego dziecięctwa oraz wskazywał, dlaczego dziś mylnie przedstawia się je jako właściwe każdemu. Oddajmy mu głos.

„Prawda o nadprzyrodzonym dziecięctwie Bożym w Chrystusie stanowi podsumowanie całego Objawienia Bożego. Dziecięctwo Boże jest zawsze niezasłużonym darem łaski, jest najwznioślejszym darem Boga dla człowieka. Dziecięctwa Bożego można dostąpić jedynie poprzez osobistą wiarę w Chrystusa i przez przyjęcie chrztu, jak naucza sam Pan: „Jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego. To, co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co się z Ducha narodziło, jest duchem. Nie dziw się, że powiedziałem ci: Trzeba wam się powtórnie narodzić” (J 3, 5-7), nauczał ortodoksyjny biskup.

– Będąc stworzonymi naturami, ludzie nie mogą stać się dziećmi Bożymi w żaden inny sposób, a jedynie przez przyjęcie w sobie, poprzez wiarę i chrzest, Ducha naturalnego i prawdziwego Syna Bożego. Właśnie w tym celu Słowo stało się Ciałem, aby umożliwić ludziom stanie się przybranymi dziećmi i udział w Boskiej naturze. Dlatego Bóg z natury nie jest we właściwym znaczeniu Ojcem wszystkich ludzi. Tylko jeśli ktoś świadomie przyjmie Chrystusa i zostanie ochrzczony, może wołać w prawdzie: „Abba, Ojcze” (Rz 8, 15; Gal 4, 6) – tłumaczył precyzyjnie. – Poza wiarą chrześcijańską żadna inna religia nie może dać prawdziwego życia nadprzyrodzonego: „A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa” (J 17,3) – dodał.

Ten spójny wykład trzeba współcześnie z uporem przypominać. Bo, mimo że Chrystus wyraźnie podkreślił konieczność ponownych narodzin „nie z krwi, nie z woli ciała ani męża, ale z Boga” aby móc odziedziczyć Królestwo Niebieskie (por. J 3, 1-21) , to aktualne trendy na dobre podważają deklarację Zbawiciela. Nowe nurty teologiczne wpajają, że do grona dzieci Bożych należą wszyscy ludzie, jakiemu bogu nie oddawaliby czci.

Źródeł tej sytuacji trzeba upatrywać w antropolatrycznej redefinicji wizji człowieka, święcącej w Kościele już od dekad istotne triumfy. Wraz z nią pojęcia odnoszące się do szczególnej więzi Kościoła z Jego Oblubieńcem coraz częściej bywają rozszerzane na „święte zespolenie ludzkości”…

Sednem nieszczęsnej zmiany jest zastąpienie klasycznej chrześcijańskiej antropologii, świadomej zranienia ludzkiej natury przez grzech pierworodny, personalistyczną filozofią. Choć jej zwolennicy na gruncie katolickim nie zaprzeczyli bezpośrednio prawdzie o Adamowej winie, to trudno nie odnieść wrażenia, że ich zaangażowanie na rzecz „godności osoby ludzkiej” zbliża się w praktyce do ignorowania skutków owej winy.

Te zaś konsekwencje dosadnie przypomniał nam czas Adwentu, stawiający przed oczy tęsknotę Starego Przymierza za przybyciem Zbawiciela. „O Kluczu Dawida i Berło domu Izraela, Ty, który otwierasz, a nikt zamknąć nie zdoła, zamykasz, a nikt nie otworzy; przyjdź i wyprowadź z więzienia człowieka, pogrążonego w mroku i cieniu śmierci”, tłumaczy z łaciny antyfonę O Clavis David Diecezjalna Diakonia Muzyczna Archidiecezji Krakowskiej. „O wschodzie, blasku wiecznej światłości i słońce sprawiedliwości – przybądź i oświeć pogrążonych w ciemnościach cieniu śmierci”, śpiewa się z kolei w świątyniach dzień później – 21 grudnia.

Motyw uwięzienia ludzkości w mroku przewija się przez całą adwentową liturgię, ilustrując położenie człowieka nieoświeconego Chrystusowym światłem. Dotknięty skłonnością do grzechu, uwikłany w zło i oddalony od Bożej prawdy ród ludzki sam z siebie nie jest w stanie przynieść sobie wyzwolenia: ratunek może pochodzić jedynie od Wszechmogącego Stwórcy. Nie ma więc dla ludzi innej ucieczki od tego stanu niż Chrystus. Ortodoksyjna katolicka refleksja, zgodnie ze słowami samego Zbawiciela wskazuje, że jedyną drogą do wiecznego życia i osiągniecia łączności z Bogiem jest wiara i miłość do Jego Syna, który stał się jednym z nas.

Personaliści definiują człowieka przez zgoła inny pryzmat: podziwiają go i opiewają „godność osoby ludzkiej”. Człowiek z urodzenia ma mieć wyjątkowy status, szczególny potencjał do wzniosłych czynów, cnoty i doskonałości. Z natury ludzie mieliby być zdolni do budowania braterskich relacji z innymi, nawet w wymiarze politycznym. Przykład podobnego przekonania znajdziemy, gdy zajrzymy do Pacem in terris Jana XXIII i Populorum Progressio Pawła VI. W papieskich encyklikach napotkamy wiarę, że ludzie mogą zaprowadzić na świecie międzynarodowy porządek „godności osoby ludzkiej” – niemal doskonały model współistnienia, na swój sposób nawet wykraczający poza czysto ziemski ustrój polityczny i zamierzony przez Opatrzność. Nietrudno dostrzec, że z tych pozycji do optymizmu antropologicznego, czyli uznania ludzkiej natury za dobrą z urodzenia, już niedaleko…

Gdyby posłużyć się potoczną metaforą szklanki, można powiedzieć, że w nowej wizji człowieka jest ona zawsze do połowy pełna. Grzech i nikczemność systemowo się ignoruje, gdy ludzie odbiegają od zasad prawa Bożego i naturalnego – nie szczędzi się za to zachwytów na skłonnością do naturalistycznie rozumianego dobra.

Na tym nowym obrazie bazuje dzisiejsze postrzeganie człowieka, zalegitymizowane w Kościele już od czasu papieży Soboru Watykańskiego II. W popularnym obiegu, nie bójmy się tego powiedzieć, przewija się obecnie atmosfera antropolatrii i deifikacji rzeczywistości naturalnej. Za jej pomocą usprawiedliwia się pochwałę błędnych wyznań i legitymizację grzechu, o ile tylko jakaś mniejszość się z nim „utożsamia”. W skrajnych przypadkach antropologiczny przewrót bywa nawet zaczynem całościowej refleksji teologicznej.

Zwrócił na to uwagę również biskup Schneider: – W ubiegłych dziesięcioleciach często słychać było, i to nawet z ust przedstawicieli hierarchii kościelnej, wypowiedzi na temat teorii „anonimowego chrześcijaństwa”. Owa teoria głosi, iż posłanie Kościoła w świecie miałoby rzekomo polegać jedynie na uświadomieniu wszystkim ludziom zbawienia w Chrystusie i zarazem dziecięctwa Bożego. Każdy człowiek miałby jakoby nieświadomie posiadać już dziecięctwo Boże w głębi swojej osoby. Taka teoria sprzeczna jest jednakże z Objawieniem Bożym, którego nieustannie i bez cienia wątpliwości nauczał Chrystus, Jego Apostołowie i Kościół przez dwa tysiące lat – mówił hierarcha.

Gdy ta „zmiana paradygmatu” nie przejawia się wprost przekonaniem o pustym piekle czy anonimowym chrześcijaństwie, to decyduje o porzuceniu przez współczesnych przywódców Kościoła wielowiekowych, ponoć obskuranckich, praktyk duszpasterskich. Rezygnacja z kar kanonicznych dla promotorów błędu i innych środków ochrony wiary ludu czerpią obficie z optymistycznej wizji człowieka, który na pewno wybierze dobrze w atmosferze wolności i pluralizmu – a gdyby nawet wybrał źle, to… może i lepiej? Bo przecież zrealizował swoje „prawo do samostanowienia”.

Jasnym jest, że zbawienie można osiągnąć jedynie trzymając się Chrystusa decyzją wolnej woli. Szkopuł w tym, że Kościół zrezygnował z używania instrumentów danych mu dla podtrzymywania wiernych i wskazywania drogi. Od potępienia heterodoksji czy karania kanonicznymi konsekwencjami grzechu przeciw wierze, zdążyliśmy się już zupełnie odzwyczaić… Co gorsza, nie tylko schowano te instrumenty do lamusa, ale część kleru wstydzi się, że kiedykolwiek były używane i przeprasza za nie zlaicyzowany świat.

Wreszcie kościelna adoracja człowieka ponosi również część winy za nagminną walkę z katolicką etyką, prowadzoną dywersancką metodą relatywizacji. W swojej dobroci Zbawiciel zechciał objawić nam prawdy moralne, dzięki którym możemy upodobnić się do Niego i osiągnąć zbawienie. Antropolatryczna logika każe jednak sądzić, że jeśli te zasady niektórym zdają się „wykluczające”, to w rzeczywistości są zbyt „sztywne”. „Osobowa godność” grzesznika przeradza się dziś w wyobrażenie o zinternalizowanej boskości, która miałaby tkwić w jego emocjach i odczuciach. Dzięki niej możliwe ma być „rozeznanie”, co z Bożego prawa rzeczywiście obowiązuje daną osobę, a co należy odłożyć na bok… Nie chodzi już o sumienie poznające dobro i zło – ale o „zdolność” do definiowania ich po swojemu.

Ta atmosfera zdaje się nieszczęsnym pokłosiem wiary w edeńskie kłamstwo, według którego człowiek jest zdolny „stać się jak Bóg” dzięki własnemu potencjałowi i decyzjom. Szczęśliwie dla nas Bóg zniżył się do człowieka i obdarzył go szansą na udział we własnym życiu – w wiecznym królestwie, „któremu nie będzie końca”. Nie jesteśmy więc skazani na beznadziejną „budowę wieży sięgającej do nieba”. Żal tylko, że kościelni przewodnicy zachęcają nas do tego rodzaju prób…

Filip Adamus

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij