Największe polskie miasta powoli zamieniają się w poligony doświadczalne zrównoważonego rozwoju, gdzie ideologia globalistyczna święci tryumfy bez względu na panującego włodarza.
„Czasy się zmieniają, a Pan zawsze jest w komisjach” – klasyczny cytat z „Psów” Pasikowskiego jak mało który pasuje do naszej samorządowej rzeczywistości. Przed II turą wyborów na prezydentów miast, wszędzie najpewniejszym kandydatem do zwycięstwa pozostaje…Agenda 2030. Mniejsza o to, czy przybierze barwy Koalicji Obywatelskiej, Prawa i Sprawiedliwości, Trzeciej Drogi czy kandydata niezależnego; mało których punktów programu można być tak pewnym, jak czynienia zadość dogmatom zrównoważonego rozwoju.
Ideologia klimatyzmu zwyciężyła już w Warszawie (Rafał Trzaskowski), Gdańsku (Aleksandra Dulkiewicz) i Łodzi (Hanna Zdanowska). Zielony sztandar rewolucji wkrótce zawiśnie również w Poznaniu, Krakowie i Wrocławiu. Nie przesłonią tego teatralne przepychanki pomiędzy pozornie wrogimi stronnictwami.
Wesprzyj nas już teraz!
Aby wykazać, że – cytując minister klimatu – „agenda musi być realizowana”, niech posłuży nam przykład sporu toczącego się w Grodzie Kraka. Pytania o głosowanie na Aleksandra Miszalskiego czy Łukasza Gibałę, przypominają rozważania kurczaka, który zastanawia się czy lepiej będzie smakował usmażony na grillu czy na patelni w panierce. Globalistyczna ekspozytura z Brukseli, już wkrótce przypuści zmasowany atak na nasze podstawowe prawa i swobody obywatelskie, zagrozi bezpieczeństwu energetycznemu, uderzy we własność i portfele niezależnie od tego, czy dokona tego rękami protegowanego Donalda Tuska, czy doktora logiki od Janusza Palikota.
Wielka kasa
Zrównoważony rozwój idzie przez samorządy. Tylko w tym roku, Unia dedykuje Polsce 27 miliardów złotych z KPO przeznaczonych m.in. na cele związane z „zieloną transformacją” – o takim przeznaczeniu tych środków informowało wprost Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej. W perspektywie finansowej na lata 2021–2027 samorządy otrzymały w zarządzanie prawie połowę (44 proc.) funduszy europejskich. To w sumie blisko ponad 35 mld EURO. Największa część (8,4 mld) zostanie przeznaczona na inwestycje środowiskowe „obniżające emisyjność gospodarki”.
Jak łasi na zastrzyk zielonych srebrników są kandydaci do ratusza, ukazują – niemal tożsame – ich programy wyborcze. Planom polityki energetycznej, w nie mniejszym stopniu od dostarczania ciepła, już otwarcie przyświeca cel „zmniejszenia zapotrzebowania na paliwa kopalne” i „ograniczania emisji CO2”. Budownictwo ma odpowiadać w pierwszej kolejności nie potrzebom mieszkańców, lecz „wyzwaniom zmian klimatu”. Lobbyści natomiast już zacierają ręce na myśl zamiany bloków mieszkalnych w fotowoltaiczne farmy.
Z kolei nowe osiedla – oczywiście z najmem jako preferowaną formą użytkowania – powstaną wyłącznie w postaci 15-minutowych gett, gdzie przez bezpieczeństwo kryzysowe rozumie się nie rozbudowę sieci schronów, lecz zabezpieczenie przed „falami upałów, suszami, powodziami i burzami”.
Strefa czystego absurdu
Totalny charakter klimatystycznej hagady każe snuć plany „modernizacji” miasta bez oglądania się na zdanie mieszkańców. Przykładowo, mimo, że Krakowianie i pracujący w mieście coraz częściej korzystają z własnych czterech kółek, nadrzędnym celem ratusza wciąż pozostaje „odwrócenie trendu samochodowego”.
Oczywiście, jak to w kampanii – kolorowym festiwalu populizmu, obaj kandydaci prześcigają się kto wybuduje więcej stacji P&R, w jakim stopniu rozszerzy sieć komunikacji miejskiej, gdzie zapełni „białe plamy komunikacyjne”; padły nawet zapewnienia o budowie metra. Wszystko po to, aby stworzyć jak najlepszą alternatywę dla samochodów.
Obietnice obietnicami, zwłaszcza, że słowa nic nie kosztują. Tymczasem, jak nie raz potwierdziła twarda rzeczywistość, najprościej uprzykrzyć życie zakazami. W tym miejscu kłania się wielki nieobecny tegorocznej kampanii: Strefa Czystego Transportu, uchylona w obecnym kształcie decyzją Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Krakowie.
Kiedy mleko się rozlało; przedsiębiorcy i instytucje obywatelskie zaczęły głośno protestować przeciwko wykluczeniu komunikacyjnemu kierowców, zwracać uwagę na uderzenie we własność prywatną i swobodę przemieszczania się, krakowscy radni – tak chętnie głosujący za rozwiązaniem – nagle nabrali wody w usta, a niektórzy nawet otrzeźwieli przyznając, że nie byli świadomi za jaką Strefą i na jakich warunkach zagłosowali.
Okazało się, że do niedawna „ekologiczna inicjatywa” to „bubel prawny pisany na kolanie”, a na dodatek przeprowadzona bez wiedzy i zgody mieszkańców oraz nawet bez oferty „w zamian”. Dzisiaj Łukasz Gibała zapewnia o przeprowadzeniu w sprawie SCT referendum, choć swego czasu głosował za przyjęciem rozwiązania konsultowanego niemal wyłącznie z aktywistami.
Mimo, że obaj kandydaci schowali na czas kampanii kwestię SCT, cała sprawa wróci szybciej niż nam się wydaje. Zwłaszcza, że klamki w tej sprawie zapadły już w Warszawie i Wrocławiu, a Bruksela – główny sponsor całej zabawy – jeszcze dociska śrubę.
„Psiecku” na ratunek
Zrównoważony Rozwój to jednak nie tylko kwestie materialne. Jak się okazuje, w wielkim mieście dużo łatwiej uzyskać poparcie zwolennikowi „praw zwierząt”, niż prawa do życia wszystkich ludzi.
Wychodząc naprzeciwko potrzebom „psiamatek” i rodziców „psiecka”, kandydaci obiecują zbudować… „cmentarz” dla zwierząt, gdzie mieszkańcy mogliby „w sposób godny pochować swojego pupila”. Jednocześnie obaj deklarują powstanie Punktu Profilaktyki Intymnej, gdzie „pozbawieni barier” pracownicy medyczni „bez klauzuli sumienia” nie odmówią aborcji „ze względów religijnych czy moralnych”. Do zestawu obietnic należy dodać również sfinansowanie na koszt mieszkańców nieetycznej procedury zapłodnienia pozaustrojowego; oczywiście bez pytania katolickich podatników o zdanie. W tej sprawie referendum nie przewidziano.
To wszystko powoduje, że w najbliższą niedzielę często będziemy zmuszeni wybierać „między dżumą a cholerą”. Stoimy w kolejce do kasyna, które zawsze wygrywa. Samorządowy podstęp brukselskich elit może zatrzymać chyba tylko otrzeźwienie suwerennych narodów na poziomie europejskim. Przed nami więc dużo ważniejszy bój – czerwcowe wybory do europarlamentu.
Piotr Relich