W ciągu zaledwie dwóch miesięcy amerykańska operacja wojskowa, rozpoczęta pod pretekstem walki z narkotykowym przemytem z Wenezueli, przekształciła się w otwartą kampanię zmierzającą do obalenia Nicolása Maduro – tak twierdzą Alexander B. Downes i Lindsey A. O’Rourke na łamach „Foreign Affairs”. Czy może to odnieść sukces?
Downes to wykładowca w Uniwersytecie Jerzego Waszyngtona, Rourke w Koledżu Bostońskim. Administracja Donalda Trumpa, która od września prowadziła naloty na łodzie rzekomo transportujące narkotyki z Wenezueli, dziś dysponuje w regionie dziesięcioma tysiącami żołnierzy, ośmioma okrętami nawodnymi, jednym okrętem podwodnym, bombowcami strategicznymi oraz potężną grupą lotniskowcową „Gerald R. Ford”. Oficjalnie – to element walki z kartelami. Faktycznie – jak ujawniają amerykańskie media – to przygotowania do próby zmiany reżimu w Caracas.
Po objęciu urzędu Trump przez kilka miesięcy lawirował między dwoma frakcjami w swoim otoczeniu. Z jednej strony był obóz twardych zwolenników obalenia Maduro z sekretarzem stanu Marco Rubio na czele, z drugiej – dyplomaci, na czele ze specjalnym wysłannikiem Richardem Grenellem, którzy stawiali na negocjacje. W pierwszej połowie 2025 roku przeważało skrzydło rozmówców: Grenell spotykał się z Maduro, uzgadniał reformy gospodarcze, uwolnienie więźniów politycznych i dostęp amerykańskich firm do bogactw naturalnych Wenezueli. Lecz w połowie roku Rubio zdołał przejąć inicjatywę, przekonując Trumpa, że Maduro to nie tylko dyktator, lecz narkoterrorysta, stojący na czele państwa mafijnego, odpowiedzialnego za kryzys narkotykowy i migracyjny w USA.
Wesprzyj nas już teraz!
Retoryka ta okazała się skuteczna. W lipcu Trump polecił Pentagonowi użycie siły wobec wybranych karteli, w tym Tren de Aragua i Cartel de los Soles – tego ostatniego, jak twierdzi administracja, osobiście kierowanego przez Maduro. Wkrótce podwojono nagrodę za jego głowę do 50 milionów dolarów. W październiku prezydent potwierdził, że CIA prowadzi operacje tajne na terytorium Wenezueli. „Morze mamy pod kontrolą, teraz patrzymy na ląd” – powiedział Trump dziennikarzom. Według „New York Timesa”, urzędnicy amerykańscy wprost przyznają, że ich celem jest odsunięcie Maduro od władzy.
Downes i O’Roruke przypominają jednak, że historia podobnych operacji pełna jest porażek. Tajne próby obalenia rządów w innych krajach – od Kuby po Afganistan – kończyły się fiaskiem w większości przypadków, prowadząc do chaosu, wojen domowych i antyamerykańskich nastrojów. Badania historyczne pokazują, że spośród 64 prób zmiany reżimu wspieranych przez USA w czasie zimnej wojny, zaledwie jedna na dziesięć zakończyła się sukcesem. Próby zamachów, jak te na Fidela Castro, kończyły się kompromitacją; zamachy stanu – jak w Iranie w 1953 roku czy Gwatemali rok później – przynosiły autorytarne dyktatury i dekady przemocy. Wenezuela zresztą nie jest nowym polem eksperymentów – w 2019 roku, gdy Waszyngton uznał Juana Guaidó za tymczasowego prezydenta, armia Maduro pozostała lojalna, a rok później amatorska próba desantu, tzw. „Operacja Gideon”, została zdławiona w kilka godzin.
Autorzy ostrzegają, że niepowodzenia tego typu misji mają swoje prawa: pogarszają stosunki, prowokują przemoc i zwiększają ryzyko czystek czy wojen domowych. A gdyby nawet Maduro został obalony, dalszy scenariusz wcale nie zapowiadałby stabilizacji. Historia amerykańskich interwencji w Ameryce Łacińskiej – od Kuby po Chile – dowodzi, że obalanie rządów rzadko owocuje demokracją. Częściej rodzi represyjne reżimy, zaś publiczne ujawnienie amerykańskiej roli tylko podsyca antyamerykanizm, z którego Maduro korzysta od lat, przedstawiając USA jako imperialną potęgę.
Autorzy szczegółowo analizują też możliwości militarne. Same groźby użycia siły raczej nie zmuszą Maduro do ucieczki – takie taktyki działały tylko wobec słabych państw, jak Panama w 1989 roku czy Grenada w 1983, a Wenezuela jest kilkanaście razy większa i ma znacznie bardziej rozbudowane siły zbrojne. Naloty? Amerykańskie doświadczenia od Libii po Irak pokazują, że precyzyjne bomby nie są w stanie obalić reżimu, zwłaszcza w kraju o skomplikowanym terenie i z licznymi grupami zbrojnymi. Inwazja lądowa wymagałaby co najmniej 50 tysięcy żołnierzy – pięć razy więcej, niż obecnie znajduje się w regionie – i oznaczałaby zaprzeczenie całej retoryce Trumpa o końcu „wiecznych wojen”.
A nawet jeśli udałoby się wymusić zmianę władzy, efekt mógłby być odwrotny do zamierzonego. Venezuela jest przesycona uzbrojonymi grupami – od milicji reżimowych po kolumbijskie ELN i resztki FARC – które nie złożą broni. Nowy rząd, wspierany przez obce wojska, niemal na pewno zostałby uznany za marionetkowy, a jego przywódcy znaleźliby się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Badania pokazują, że niemal połowa liderów wyniesionych do władzy przez obce mocarstwa zostaje później obalona siłą.
Choć opozycja wenezuelska, z Marią Coriną Machado na czele, rzeczywiście cieszy się szerokim poparciem społecznym, Maduro wciąż kontroluje około jednej trzeciej społeczeństwa – tę część, która dysponuje bronią i aparatem przemocy. Downes i O’Rourke cytują analizy RAND Corporation, według których amerykańska interwencja byłaby „długotrwała i niezwykle trudna do zakończenia”.
Najbardziej paradoksalne – piszą autorzy – jest to, że jeszcze kilka miesięcy temu dyplomacja przynosiła rezultaty. Maduro oferował amerykańskim firmom daleko idące koncesje: otwarcie sektora naftowego i złotego, pierwszeństwo w kontraktach, ograniczenie współpracy z Chinami, Iranem i Rosją. Dla administracji w Waszyngtonie była to szansa na strategiczne zwycięstwo bez jednego wystrzału. Trump jednak porzucił negocjacje, wybierając kurs konfrontacji.
Downes i O’Rourke konkludują, że decyzja o zmianie reżimu w Wenezueli podważa wszystkie filary polityki „America First”. Trump, który obiecywał koniec zagranicznych wojen, grozi wciągnięciem Stanów Zjednoczonych w kolejny długotrwały konflikt o niepewnym wyniku. Sprzeciwia się temu większość opinii publicznej – 62 procent Amerykanów odrzuca pomysł inwazji, a nawet w Miami, wśród wenezuelskiej diaspory, zwolenników jest mniej niż przeciwników. Co więcej, argument o walce z narkotykami czy migracją nie wytrzymuje krytyki: według DEA Wenezuela nie jest istotnym ogniwem w przemycie kokainy do USA, a gang Tren de Aragua jest zbyt mały, by odgrywać poważną rolę.
Wniosek Downesa i O’Rourke jest jednoznaczny: jeśli celem Trumpa jest bezpieczeństwo i wpływy Ameryki w regionie, to drogą do ich osiągnięcia nie jest wojna, lecz powrót do stołu negocjacyjnego. Próba siłowego obalenia Maduro może zakończyć się tak, jak wszystkie podobne eksperymenty w historii – chaosem, przemocą i utratą wpływów.
Źródło: Foreign Affair
Pach