Wśród porządkujących nasze życie zjawisk na pewno na pierwszym miejscu znajduje się wiara. Zaraz potem idzie tradycja i z nią związana pomięć przodków. Nic więc dziwnego, że odwoływanie się do tych podstaw ludzkiej egzystencji jest sprawą wagi szczególnej. Kiedy w takim działaniu dostrzegamy fałsz albo zwykłą koniunkturalność, to na pewno mamy do czynienia z czymś złym dla ducha, ale także niebezpiecznym dla Polski. Bardzo dobrym tego przykładem jest obecna moda na Żołnierzy Wyklętych.
Całkiem świadomie napisałem powyżej – moda, choć pewnie ktoś poczuje się oburzony, że piszący te słowa, miast cieszyć się renesansem wiedzy i jak najbardziej zasłużonych hołdów oddawanych ludziom niepodległościowego i antykomunistycznego podziemia po II wojnie światowej, kręci nosem i doszukuje się w tych działaniach czegoś niedobrego.
Wesprzyj nas już teraz!
No cóż, ja aż za dobrze pamiętam początek III RP, kiedy to pracując wówczas w placówce oświatowej, niejako z obowiązku utrzymywałem kontakty z lokalnym kuratorium, gdzie zetknąłem się z osobą bardzo zaangażowaną w organizację pielgrzymek nauczycieli na Jasną Górę. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że ta sama kobieta przed 1989 rokiem była regionalnym organizatorem kół Towarzystwa Krzewienia Kultury Świeckiej. W efekcie, jej wiarygodność tak samo deprecjonowała ideę pielgrzymek i samą wiarę jak dzisiejsze zaangażowanie wielu osób i instytucji stawia pod znakiem zapytania merytoryczną wartość pamięci przywracanej polskim bohaterom. Prawda, którą właśnie wyartykułowałem dotarła do mnie niezwykle mocno podczas premierowego koncertu „Panny Wyklęte „Wygnane” vol. 1”, który odbył się w Warszawie 9 listopada, jako finał tegorocznej gali Nagrody „Strażnik Pamięci”, zorganizowanej przez tygodnik „Do Rzeczy”. Mogę wręcz napisać, że ten koncert ostatecznie potwierdził moje wątpliwości, co do takiej popkulturowej formuły upowszechniania pamięci naszych bohaterów. Już pierwsze występy tak bardzo dzisiaj znanego Tadka; te sprzed trzech lat i jego rapowany patriotyzm, były swoistym dzwonkiem alarmowym, choć płyta „Niewygodna prawda” miała swój uwodzicielski urok odkrywania tego, co zakryte.
Coś niewątpliwie się wokoło nas zmienia, gdy chodzi o obecność współczesnej historii polskiej w dziełach artystów. Jakieś polityczne, a przede wszystkim mentalne przewartościowania na pewno tutaj zachodzą. Daleko nam jeszcze do wyrównania proporcji pomiędzy narracją postsowiecką i liberalną a narodową polską, ale „coś drgnęło”. I jak zawsze w takich sytuacjach mamy do czynienia z systemem naczyń połączonych: pomysł – artysta – pieniądze… albo odwrotnie. W każdym bądź razie ktoś chce dać na taką tematykę pieniądze lub za tego typu dzieła coraz chętniej zapłacić chce odbiorca. Jest popyt, musi być podaż – to normalne prawo ekonomii. Trudno to może zauważyć obserwując na przykład z natury rzeczy skromny rynek książkowy, a na nim np. enklawę poetycką, natomiast bardzo wyraźnie widać w świecie filmu. Takie produkcje jak „Generał Nil”, serialowy „Czas honoru”, „Kamienie na szaniec” czy „Miasto 44” są dowodnymi przykładami tej tendencji. Ale są również przykładami kontrowersji w odbiorze, gdzie analizuje się nie tylko ogólne przesłanie filmu, ale nawet pojedyncze sceny, dialogi bohaterów lub wygląd i zachowanie postaci. Istotą tych dyskusji recenzenckich – i słusznie – jest, ogólnie rzecz ujmując, zgodność obrazu z prawdą historyczną.
Wracając do muzyki, do „Panien Wyklętych” i temuż podobnych projektów, trzeba powiedzieć, że w tym przypadku jakoś nikt nie ma wątpliwości, co do formy i treści oferty, odwołującej się również do jak najbardziej patriotycznych kontekstów. Jakby z założenia uznano, że tutaj wystarczy „na wejściu” hasło „Inka” albo „Syberia” i już jest wspaniale. Wspaniale, bo przyciągający młodzież rockmani to atrakcja niebywała. Tymczasem ich „nawrócenie na patriotyzm” wzbudza we mnie równie wiele wątpliwości, jak „chrześcijański metal” czy sacro-polo w toruńskiej radiostacji. Nawet nie chodzi mi o ideowe transformacje Dariusza Malejonka, lidera mutujących się odsłon „Panien Wyklętych”; transformacje swoją drogą mocno egzaltowane, a przez to dość wątpliwe. Raczej chodzi o tychże przemian owoce, formę. Tak jak chorału gregoriańskiego zdecydowanie nie należy przerabiać na gitarowe riffy, tak i świat sygnowany poetyką „zakazanych piosenek” nie może być poddawany eksperymentom muzycznym i wizualnym czyniącym z niego kulturowego Frankensteina. A tak to niestety wygląda w praktyce.
Jeżeli chodzi o „Panny Wygnane”, to wrażenie obcości tego przekazu w stosunku do bazy, która jest jego inspiracją potęguje jeszcze muzyczny eklektyzm, próba sięgania do stylistyki orientalnej. Uzasadnieniem ma być droga 2. Korpusu przez kraje Bliskiego Wschodu. Wątpliwy to, a nawet chybiony zabieg kompozycyjny, bo jeżeli tamtych ludzi, wygnanych Polaków coś integrowało muzycznie-pieśniowo po gehennie Syberii i sowieckiego totalitaryzmu, to na pewno nie były to zawodzenia muezina czy syryjskie modlitwy. No właśnie – modlitwy. W piętnastu piosenkach programu przedstawionego przez Malejonka, jego zespół Maleo Reggae Rockers oraz zaproszone wokalistki nie ma wyraźnego śladu Pana Boga i wiary katolickiej. A przecież to przede wszystkim wiara pozwalała polskim tułaczom przetrwać i dawała siłę oraz nadzieję na przyszłość. To jest ewidentne mijanie się z historycznymi realiami, podobnie, jak w przypadku pacyfistycznych odniesień, które pojawiają się w prezentowanych, skądinąd w większości słabych literacko tekstach.
Do tego dodajmy jeszcze estradową subkulturę bycia, ubioru i „nazwy własnej”. Sorry, ale nie do przyjęcia jest sytuacja, w której muzyk-konferansjer przyodziany byle jak, ale za to w dredach pod cylindrem, wywołuje kolejne dziewczyny, a wśród nich większość o ksywkach wziętych jakby z domu uciech. I taka Gonix, Ifi, Ude, Mona, Fala, Dore czy Lilu, niestety, na miarę tychże imion wyśpiewują nam o głodzie, zimnie, chorobach i walce za ojczyznę. Zdecydowanie nie da się im uwierzyć. Zdecydowanie to, co było wyklęte, teraz jest wygnane. Tymczasem oni wszyscy planują kolejne muzyczne wycieczki w naszą historię i znajdują na to sponsorów. Dzisiejszy poklask dawany tym działaniom przez odbiorców wygłodzonych „innej kultury”, jest może i „fajny”, i się dobrze sprzedaje, ale w dłuższej perspektywie czasowej po prostu nam wszystkim się to bardzo, ale to bardzo nie opłaci.
Tomasz A. Żak