12 sierpnia 2015

Wygraliśmy wojnę. Przegraliśmy pokój

(Rekonstrukcja Bitwy Warszawskiej stoczonej w Ossowie pod Warszawa Fot. Jerzy Dudek / Forum)

Nie ulega wątpliwości, że nie byłoby zwycięstwa 1920 roku bez modlitwy jaką podjął naród, modlitwy która została wysłuchana. Patronem tego zwycięstwa jest Matka Boża, Najświętsze Serce Pana Jezusa i święty patron Polski Andrzej Bobola – podkreśla w rozmowie z PCh24.pl dr Jarosław Szarek, autor publikacji „Przebudzenie Polaków. 1920 Prawdziwym Cud nad Wisłą”.

Co zawdzięczamy bohaterom roku 1920?
Przede wszystkim uratowanie fundamentu naszego trwania w tym miejscu Europy już od ponad tysiąca lat czyli chrześcijaństwa oraz budowę, po ponad wieku nieistnienia, własnego państwa. Wywalczone wtedy dwadzieścia lat niepodległości i wychowane w tym czasie pokolenie Polaków, które zapłaciło wkrótce tak ogromną daninę krwi, gdy przyszła następna okupacja i niewola, stało się punktem odniesienia dla następnych generacji marzących o wolnej Polsce. Natomiast czym było zwycięstwo w perspektywie całej Europy najlepiej symbolizują dwa obrazy w polskiej kaplicy w Sanktuarium we włoskim Loretto: pierwszy przedstawia wiedeńską wiktorię 1683 roku, a drugi zwycięstwo 1920 roku. Szatański bolszewizm niósł za sobą krwawą pożogę niszcząc podstawy łacińskiej cywilizacji – walcząc z Bogiem, rodziną, pragnął stworzyć nowego anty-człowieka. Zbigniew Herbert pisał: „Kto wie gdyby nas lepiej i piękniej kuszono słano kobiety różowe płaskie jak opłatek lub fantastyczne twory z obrazów Hieronima Boscha lecz piekło w tym czasie było jak mokry dół zaułek morderców barak nazwany pałacem sprawiedliwości…” I dzisiaj nas kusi się już „piękniej”, „śle kobiety”, ale istota  zmutowanego bolszewizmu przychodzącego tym razem z Zachodu jest podobna. To się dzieje na naszych oczach – walka z Bogiem, rodziną, dobrem, pięknem, prawdą… Tylko, że nie czyni się tego już za pomocą bagnetu wbijanego w serce przez włochatego, cuchnącego i dzikiego bolszewika ale z precyzją lasera wypalającego tkanki naszego mózgu. Jednakże cel jest ten sam – unicestwienie cywilizacji łacińskiej, a szczególnie Polski – narodu, który na tle innych państw europejskich dysponuje jeszcze siłą duchową i potrzebą wolności, a siłę do tego czerpiemy z chrześcijaństwa, co pokazało właśnie zwycięstwo 1920 roku.

Pańska książka nosi tytuł „Przebudzenie Polaków. 1920 Prawdziwym Cud nad Wisłą”. Czy w naszą historię wpisane są „przebudzenia”, wszak to z 1920 r. o którym Pan Doktor pisze, nie było pierwszym, ani ostatnim?
Po odzyskaniu niepodległości Polacy musieli wykonać gigantyczną pracę nad odbudową zniszczonego wojną kraju. Musieli to zrobić mając przeciwko sobie sąsiadów, mocarstwa, a jednocześnie niemałą część społeczeństwa, któremu istnienie Polski było obojętne, a co najwyżej chciało na niej zarobić, bo okazji nie brakowało. O tej atmosferze dosadną, ale nie odosobnioną opinię wystawił ks. kard. Kakowski: „Kiedy żołnierzyk polski bił się na czterech frontach z Niemcem, Czechem, Rusinem, Moskalem i Litwinem, Warszawa balowała, hulała, topiła się w rozpuście; prowincja szła w ślady stolicy”. I na początku lipca 1920 roku nastąpiło „przebudzenie” narodu. Oczywiście było więcej takich momentów w naszej historii, gdy wszystko wydawało się stracone, nagle zdobywaliśmy się na czyn, który odmieniał bieg historii. A współcześnie przebudzenie jest nam nie mniej potrzebne jak to latem 1920 roku, aby zatrzymać niszczącą ofensywę „neobolszewizmu”, która tak przyspieszyła w ostatnich latach i dąży do całkowitego rozbicia dotychczasowego ładu.

Wesprzyj nas już teraz!

W jaki sposób opowiadać najmłodszym pokoleniom o wydarzeniach tj. Cud na Wisłą? W kontekście dominującej – suflującej „pedagogikę” wstydu – antyhistorycznej narracji, z która młodzi Polacy spotykają się w mediach, a bywa że i w szkole, trzeba nieomal cudu by do nich trafić.
Tutaj nie jest potrzebny żaden cud tylko sposób sprawdzony od pokoleń – szkoła, która uczy i wymaga, jeżeli z wychowania rezygnują rodzice, bo nie mają czasu, jeżeli Kościół nie chce iść szlakiem Sługi Bożego ks. Piotra Skargi. Pokolenia uczyły się greki, łaciny, czytały klasykę i choć uczniowie narzekali na wymagania, szkoła potrafiła wyegzekwować wiedzę. Pamiętajmy, że zostaliśmy pozbawieni elity – Niemcy wspólnie z Sowietami ucięli nam głowę i jeżeli jako naród chcemy istnieć musimy ją odbudować. W swojej książce opisuję również, że – gdy latem 1920 roku – toczyła się krwawa wojna, sejm obradował właśnie nad kwestiami oświaty, odbudową szkół, braku nauczycieli, walki z analfabetyzmem, zdając sobie sprawę, że edukacja stanowi o przyszłości narodu. Na szczęście dzisiaj wielu podziela tę diagnozę i podejmuje się wiele inicjatyw, które z pewnością przyniosą owoce. Państwa środowisko jest tego dobrą ilustracją, ale należy mieć świadomość, że to praca co najmniej na pokolenie. W 1920 roku najofiarniej do walki stanęła inteligencja i młodzież, gimnazjaliści, studenci. Dzisiaj ich rówieśnicy odkrywają siłę tkwiącą w niezłomnych Żołnierzach Wyklętych – pokoleniu wychowanemu w powstałej dzięki zwycięstwu 1920 roku II Rzeczypospolitej. I to przynosi nadzieję, że nawet jeżeli mielibyśmy w dłuższej perspektywie przegrać, to sparafrazuję za prof. Bartyzelem ostatni rozkaz dowódcy obrońców Alcácer-Quibir: „będziemy umierać powoli”.

Jak „daleko” jest od zwycięstwa warszawskiego do Traktatu Ryskiego?
Niestety dużo dalej niż te blisko 700 km. W mojej książce opisuję dorastanie Polaków do zwycięstwa latem 1920 roku, a o Traktacie Ryskim wspominam zaledwie w kilku zdaniach cytując bardzo krytyczną jego ocenę prof. Mariana Zdziechowskiego. Podzielam tę opinię, natomiast w ostatnim swym numerze „Arcana” zamieszczają bardzo ciekawą dyskusję historyków na ten temat. Trudno mi przyjąć argumenty jego obrońców po lekturze Józefa Mackiewicza czy Mieczysława Jałowieckiego oraz ostatnio przywróconej do narodowej pamięci wspaniałej prozie Floriana Czarnyszewicza o Polakach trwających między Berezyną a Dnieprem, których świat został unicestwiony właśnie po Traktacie Ryskim (to czy „Nadberezyńcy” zostaną obowiązkową lekturą szkolną będzie jednym z papierków lakmusowych rzeczywistych zmian w oświacie). Podobny los spotkał mieszkańców Kamieńca Podolskiego, Mińska… Tak się niestety stało, ale z dystansem podchodzę do bardzo modnych dzisiaj prób kreowania alternatywach wizji historii, gdy znamy konsekwencje i wiemy o wiele więcej niż osoby podejmujące wtedy decyzje. Proponuję raczej refleksję nad alternatywną teraźniejszością. Jak to się stało, że wielki, narodowy i chrześcijański ruch jakim była „Solidarność” oddaliśmy w ręce byłych komunistów jak Geremek czy Kuroń i ich uczniów jak Michnik. Ile zachowaliśmy z nauczania Prymasa Wyszyńskiego, którego określamy mianem „Prymasa Tysiąclecia” czy choćby św. Jana Pawła II. Jak możemy, jako blisko 40 milionowy naród, o takiej dumnej i bogatej przeszłości pozwolić na ideologiczny dyktat marginesu dewiantów czy rządy ludzi nadających się co najwyżej „kury szczać prowadzać”, aby zacytować marszałka Piłsudskiego, skoro rozmawiamy o 1920 roku, a mówił to o ekipie całkowicie obcej nam ideowo, ale dla której mimo wszystko, obrazą jest porównanie do dzisiaj rządzących. Wtedy wygraliśmy wojnę, ale przegraliśmy pokój, ale czy mamy moralne prawo krytykować decyzje naszych przodków, którzy płacili krwią za niepodległość, a my nie jesteśmy w stanie posprzątać nawet tego kolorowego śmiecia na placu Zbawiciela w Warszawie, przez który przechodziły w 1920 roku procesje z Przenajświętszym Sakramentem w intencji zwycięstwa. Przecież w porównaniu z tamtym pokoleniem wydajemy się karłami.

Zacytujmy słowa abp. Hosera z 2013 r.: „W nocy z 14 na 15 sierpnia miał także miejsce cud objawienia się Najświętszej Maryi Panny nad oddziałami Armii Czerwonej, wywołując popłoch w jej szeregach, co jest udokumentowane świadectwami wielu uczestników wydarzeń”. Czy mógłby Pan Doktor opowiedzieć więcej o tym wydarzeniu? Słowa Arcybiskupa wywołały falę krytyki, zwłaszcza ze strony mediów lewicowo-liberalnych. Jak Pan Doktor uważa, dlaczego?
Z zasady nie prowadzę dyskusji z „mediami lewicowo-liberalnymi”, żyję poza ich światem. To rzecz uwłaczająca i strata czasu. Przecież wiele z nich to mentalni, ideowi spadkobiercy kolejnych mutacji bolszewizmu. Z nimi można tylko walczyć i za nich się modlić. Natomiast ks. abp Hoser cytował relacje setek bolszewickich jeńców z 79 Brygady Grigorija Chachaniana, którzy nad Ossowem dostrzegli Matier Bożju, podobnie było pod Wólką Radzymińską. Wywołało to ich panikę w tym przełomowym momencie. Nie ulega wątpliwości, że nie byłoby zwycięstwa 1920 roku bez modlitwy jaką podjął naród, modlitwy która została wysłuchana. Patronem tego zwycięstwa jest Matka Boża, Najświętsze Serce Pana Jezusa i wtedy jeszcze błogosławiony, a dzisiaj już święty patron Polski Andrzej Bobola. Gdy zachowamy wiarę to przetrwamy, pamiętajmy, że niemiecki zbrodniarz Hans Frank powiedział „Gdy wszystkie światła dla Polaków zgasną, zostaje jeszcze zawsze dla nich Święta z Częstochowy i Kościół” i nie przypadkowo w najtrudniejszych momentach – także w 1920 roku – „stawialiśmy” na Maryję, gdy Episkopat Polski ponownie obrał Matkę Bożą „na nowo naszą Królową i Panią”. I dzisiaj pamiętajmy, że zwycięstwo jeżeli przyjdzie to przez Maryję.

Rozmawiał Łukasz Karpiel



Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij