Jeśli zadajesz pytania o szczepionki przeciwko COVID-19, zwracasz uwagę na to, że lockdown krzywdzi wielu ludzi, a teoria o człowieku jako przyczynie globalnego ocieplenia jest kwestionowana, zapewne zostałeś już przynajmniej raz nazwany foliarzem, szurem lub tylko oszołomem. Nie martw się jednak: nie jesteś ani pierwszy, ani zapewne ostatni. A tacy jak ty, w przeszłości, miewali nierzadko rację.
Przerażające jest, jak bardzo zadomowiła się w przestrzeni publicznej kultura poprawności politycznej i związane z nią tabu, obejmujące nie tylko niektóre stwierdzenia, ale nawet zadawanie pytań. Jeśli ktokolwiek ośmieli się zakwestionować powszechnie obowiązującą narrację na dowolny temat, nikt nie zamierza nad tym nawet dyskutować. Taka osoba z miejsca przedstawiana jest jako szaleniec a nierzadko wręcz człowiek z marginesu.
Wesprzyj nas już teraz!
Nie dziwi mnie, gdy podobne opinie wypowiadają politycy. Nie posądzam ich o uczciwość. Dla nich najwygodniej jest unikać odpowiedzi na trudne pytania, a zatem ustawianie sobie kontrdyskutanta w roli wariata, z którym wstyd jest nawet zamienić jedno słowo – to upragniona pozycja startowa w działaniach propagandowych. Ale zaskakuje mnie w tym kontekście postawa licznych dziennikarzy, szczególnie tych o prawicowej proweniencji. Ci bowiem zjedli zęby na walce z „cenzurą” gazety z ulicy Czerskiej. Wielu „prawicowców” spotykało się z takimi określeniami, jak „oszołom” czy „faszysta”. Wystarczyło, że zadawali niewygodne pytania tym, których „Gazeta Wyborcza” wynosiła na piedestał. Nie wolno im było przecież kwestionować oficjalnej, udeckiej narracji o powstaniu III RP ani celować w takie „autorytety” jak Jacek Kuroń, Bronisław Geremek czy – to broń Boże – Adam Michnik.
I o to walczący niegdyś z taką formą symbolicznej przemocy Robert Mazurek, jest dzisiaj przedstawicielem tego samego schematu myślenia, prezentowanego przed laty przez środowisko „Gazety Wyborczej”. Odsądza od czci wiary prostymi epitetami wszystkich kwestionujących rządową politykę lockdownu czy bezpieczeństwo szczepionek przeciwko COVID-19. Podobne nastawienie prezentują inne środowiska prawicowe, związane bliżej z PiS. Najbardziej zabawnym akordem „nowej cenzury” tzw. prawicy okazała się praktyka serwisu Albicla.com, założonego przez środowisko związane z Tomaszem Sakiewiczem. Portal powstał jako konkurencja do „cenzorskiego” Facebooka. Nie minęło kilka dni, gdy zaczęły znikać z niego konta użytkowników przeciwnych rządom Zjednoczonej Prawicy.
To oczywiście sfera publiczna, ale przecież poziom dyskusji, jaka się tam odbywa, przekłada się także na poziom dyskusji między nami – na ulicach, w domach, w pracy czy w mediach społecznościowych. Spróbujcie Państwo napisać pod postem jakiegoś znajomego, przestrzegającego przed otwieraniem gospodarki w dobie pandemii i wieszczącego rychłe wymarcie jednej trzeciej ludności Polski, że przypadki krajów zachodnich dowodzą, iż lockdowny nie działają, a śmiertelność w krajach nakładających drakońskie obostrzenia jest na podobnym poziomie. Przekonacie się, jak szybko staniecie się głównym celem oskarżeń o głupotę. Zamiast argumentów, pojawi się drwina; zamiast spokojnej dyskusji – strach; a w miejsce refleksji – kontra składająca się głównie z epitetów.
Martwicie się tym? Może nie warto psuć sobie humoru. Nie obawiajcie się mieć innego zdania niż tzw. większość (mniejsza o to, czy ta „większość” to faktycznie grupa liczniejsza czy po prostu bardziej krzykliwa), szczególnie że w przeszłości ci, którzy odważyli się mieć inne zdanie i nie wahali się o tym mówić, często mieli rację.
Foliarz Studnicki
Chyba najciekawszym przykładem człowieka, któremu poprawność polityczna nieomal zniszczyła karierę był Władysław Studnicki. Ten przedwojenny myśliciel polityczny, nazywany też przewrotnie „germanofilem”, celnie definiował rolę Polski wobec ciążącego nad Europą drugiego światowego konfliktu zbrojnego. Optował za porozumieniem Warszawa-Berlin, przewidując, iż konflikt z Hitlerem ściągnie do naszego kraju szeregi Armii Czerwonej, które nie opuszczą go już przez lata. Wygłaszał na ten temat wystąpienia, pisał teksty i książki, ale jedyne czym go poczęstowano to cenzura. Nikt w tamtych czasach, poza garstką publicystów, nie miał nawet odwagi pomyśleć o sojuszu z Hitlerem, zwłaszcza, gdy na horyzoncie majaczył sojusz z Wielką Brytania i Francją. Hasło „nie oddamy ani guzika” zdefiniowało sposób myślenia o nadchodzącym konflikcie u większości Polaków. Gdy Studnicki ostrzegał przed konfrontacją z potężną machiną wojskową zachodnich sąsiadów, Polacy – mamieni rządową propagandą – wierzyli, iż czeka ich zaledwie kilka dni walki, gdy Berlin ugnie się pod szybką odsieczą z Londynu i Paryża.
Studnicki traktowany był niczym szaleniec. Na jego publikację nakładano embargo, a wygłaszane opinie spychano na margines. To, co mówił – zdaniem ówczesnych elit politycznych – nie było wyrazem patriotyzmu, lecz kapitulanctwa niegodne narodu, który jeszcze kilka lat temu z sukcesem stawił czoła najeźdźcy ze wschodu.
Wiemy doskonale jak to się skończyło. Ale nawet w trakcie wojny, Studnicki nie poprzestawał na staraniach zbudowania polsko-niemieckiego antysowieckiego sojuszu. Skutkowało to jedynie tym, że za wariata zaczęli uznawać go nie tylko Polacy, ale także Niemcy, dotąd z wielu powodów traktujący go z wielką sympatią. Doszło nawet do tego, że agresorzy umieścili go w szpitalu dla obłąkanych, zapewniając oczywiście godziwe warunki, ale utrudniając działalność polityczną. To nie zniechęcało Studnickiego. Mimo zaawansowanego wieku i licznych problemów zdrowotnych, negocjował z gestapowcami zwolnienia dla uwięzionych Polaków, namawiał kolejnych oficerów do łagodniejszego traktowania jego rodaków, a wreszcie: dwoił się i troił, by – wbrew woli dowództwa AK – Niemcy uzbroili polskich mieszkańców Kresów do walki z bandytami z UPA.
Wreszcie odnoszący porażki na froncie wschodnim Niemcy i zmęczeni okupacją Polacy, zaczęli doceniać koncepcje Studnickiego. Jak wiemy jednak z historii, wówczas było już za późno, by zawierać sojusze. Uznawany przez lata za człowieka niespełna rozumu – jak powiedzieliby dzisiaj niektórzy: foliarza – został odsunięty na margines życia społecznego. Powiedzmy jednak wyraźnie: liczni przeciwnicy Studnickiego nie tyle nie zgadzali się z im, ile w ogóle nie chcieli go słuchać. Odgórnie uznano go za „wroga publicznego” numer jeden. Ich stało się zniszczenie tego myśliciela, nie zaś rzeczowa, niechby nawet i ostra, dyskusja. Czy czegoś to Państwu nie przypomina?
Nie mów, nie pytaj
Wcale nie jeden Studnicki w swoich czasach uchodził za szaleńca. Podobnie traktowano przecież Adolfa Bocheńskiego czy braci Mackiewiczów. Nikt nie rozważał ich argumentów, nie zastanawiał się czy mają rację. Zostali „czarnymi owcami”, bo szli na przekór powszechnie obowiązującym opiniom, głównej narracji politycznej.
Przykład Studnickiego daje mi do myślenia, ilekroć czytam teksty publicystów, zdecydowanie sprzeciwiających się radykalnym i często nieprzemyślanym decyzjom politycznym. Takim, jak chociażby decyzja o destrukcji naszej gospodarki w imię ułudy zapewnienia bezpieczeństwa zdrowotnego. Studnicki przychodzi mi też na myśl, gdy czytam kolejne wypowiedzi osób szkalujących tego typu „alarmistów”. Każdy, kto podejmuje jakąkolwiek próbę polemiki z rządową strategią walki z pandemią staje się z miejsca wariatem.
Podobnie jest ze szczepionkami: wielu, którzy dostrzegają ułomność procedur testowania szczepionek na COVID zaznacza zapobiegliwie, że nie są przeciwni szczepionkom w ogóle, ale wyrażają wątpliwość wobec tej konkretnej. Nie przeszkadza to wszystkim przekonanym do szczepienia preparatami przeciwko COVID stawiać sceptyków w roli bezmózgich przeciwników wszystkiego, co naukowe i przebadane.
Te mechanizmy sekowania inaczej myślących działają zresztą na wielu płaszczyznach. Logika jest prosta i opiera się przede wszystkim na dystrybucji prestiżu. Określona i mająca status „powszechnie obowiązującej” narracja żyrowana jest przez liczne media oraz specjalistów lub „autorytety” (lekarzy, naukowców, komentatorów, ludzi kultury). Oczywiście media te czy specjaliści mają określony status: są nowocześni, afirmatywni wobec wszelkiego nowinkarstwa a więc zwyczajnie modni. Dzięki temu mogą narzucać sposób postrzegania rzeczywistości równocześnie definiując tych, których opinie są „gorsze”, niegodne zainteresowania. Nie chodzi zatem o to, że argumenty polemistów są nietrafione, ale że polemiści nieładnie pachną, są brzydcy i w dodatku strasznie skrzeczą. Nie zasługują zatem na nic więcej, jak okazanie im pogardy. Lub – w najgorszym razie – odizolowaniu od reszty społeczeństwa.
Umysły i dusze
Sprowadza się to wszystko do przyklejania łatek myślącym inaczej. Uważasz, że Kościół pogrążony jest w kryzysie? W najlepszym razie przesadzasz, wszak Kościół zawsze mierzył się z jakimś kryzysem, a najgorszym – jesteś niszczącym wspólnotę obłudnikiem i sedewakantystą. Krytykujesz zgorszenie, jakie niesie ze sobą „kultura homoseksualna”? Jesteś homofobem a w konsekwencji: rasistą. Nie podoba ci się wątpliwa naukowo teoria o globalnym ociepleniu, jako konsekwencji działania człowieka? Jesteś antyekologicznym prawakiem, który chce udusić smogiem własne dzieci.
Doprawdy, żyjemy w czasach, w których rzecznicy zdrowego rozsądku nie są mile widziani. Gdy Władysław Studnicki zobaczył okładkę gazety ze swoim wizerunkiem i podpisem: „Zawsze pod prąd”, skomentował ją krótko: „pewnie, że pod prąd, bo z prądem lecą śmieci”. Studnicki był jednak w o tyle lepszej sytuacji, że musiał jednak przeciwstawiać się „jedynie” państwowej machinie propagandowej. Zaś dzisiaj, każdy kto chce być krytyczny wobec zastanej rzeczywistości musi mierzyć się z wielkimi, ideologicznymi narracjami. I ich potężnymi promotorami. Różnica jest prosta: propaganda zatruwa umysły, ideologia zaś gubi dusze.
Tomasz Figura