Ustawa o jednolitej cenie książki ma w założeniu wyrównać szanse małych księgarzy w walce o klienta z gigantami oraz poprawić stan czytelnictwa w Polsce. Niestety procedowany w Sejmie projekt pełen jest błędów i niejasności. To w zestawieniu z presją czasu związaną z kończącą się kadencją parlamentu i ogromną chęcią uszczęśliwienia księgarzy może skończyć się legislacyjną katastrofą.
To z jakiej jakości materiałem posłowie mają do czynienia świadczy już sam fakt, że większych kontrowersji nie wzbudzają w zasadzie tylko projektowane przepisy zmieniające i końcowe. Bo korekty wymagał nawet tytuł regulacji pierwotnie brzmiący „ustawa o książce”. Uznano jednak, że nie spełnia on wymogów legislacyjnych, bo nie określa poprawnie czego regulacja dotyczy. Dalej dokument okazał się być równie nieudolny.
Wesprzyj nas już teraz!
Początkowo posłowie podkomisji nadzwyczajnej zajmującej się projektem próbowali odrzucać artykuły, które budziły wątpliwości ze wskazaniem by rozwiązała je sejmowa Komisja Kultury i Środków Przekazu. Tyle, że szybko okazało się, że trzeba byłoby wyrzucić prawie wszystko. Wnioskodawca nie poradził sobie nawet z poprawnym określeniem definicji w słowniku projektu. Dość dodać, że posłowie nie byli w stanie ustalić czym jest książka. Ponoć dotąd nikomu się to nie udało, choć rynek wydawniczy wart jest ok. 2,7 mld zł.
Już początkowe problemy z projektem skłoniły posła Rafała Grupińskiego (PO) do złożenia wniosku, by dokument odesłać do wnioskodawcy celem wniesienia poprawek, tak by procedować na materiale rokującym na przyszłość. Wygrała presja czasu i chęć zakończenia prac nad projektem w tej kadencji parlamentu. By jakoś wybrnąć z patowej sytuacji podkomisja postanowiła głosować przyjęcie kolejnych artykułów jako nadających się do dalszej dyskusji po wprowadzeniu do nich udoskonaleń i zasugerowanych przez Biuro Legislacyjne Sejmu zmian. Po posiedzeniu komisji tak naprawdę nie wiadomo było jak wygląda projekt, a jedynie w jakim duchu będzie korygowany. Dokument ma teraz wnioskodawca przy sporym udziale sejmowych prawników. Nowa wersja projektu będzie omawiana 22 września. Tuż przed kolejnym posiedzeniem Sejmu. Termin oczywiście wynikał z pośpiechu i chęci zamknięcia prac podkomisji i szybkiego „wrzucenia” projektu na komisję kultury.
W obecnej formie dokument rodzi same wątpliwości, bo okazuje się, że sposobów na obejście wprowadzanej jednolitej ceny na książkowe nowości jest mnóstwo. Proponuje się np. zapis mówiący, że „wydawca lub importer mogą ustalić różne ceny książki w poszczególnych jej standardach edytorskich, w szczególności wydania w twardej lub miękkiej oprawie.” To w ocenie krytyków otwiera drogę do tworzenia tańszych serii na zamówienie dużych odbiorców, co da im możliwość walki o klienta. Proponowane rozwiązania preferują też klientów zagranicznych, dla których cena nie będzie regulowana. Wprawdzie wnioskodawca uzasadniał, że książki zagranicę sprzedawane są drożej, ale co stoi na przeszkodzie, by manipulować ceną także w dół? Spod ustawy mają być wyłączane też grupy pracownicze wydawców etc., gdy kupują książki na własny użytek. To z kolei prosta droga do „kombinowania” na aukcjach internetowych. Podobne kontrowersje budziły zapisy dotyczące możliwości obniżania cen książek z drugiej ręki lub zniszczonych. Co ciekawe projekt ustawy może zawierać furtkę prawną umożliwiającą obniżanie cen książek w celu zdobycia klientów. Chodzi o dopuszczone 15 proc. bonifikaty podczas trwających nie dłużej niż 4 dni targów książki, podczas których nowości oferuje co najmniej 10 sprzedawców końcowych. Problem w tym, że takie targi organizowane są też w sieci, a zatem nietrudno będzie o promocję trwającą cały rok. W ocenie projektodawcy, problem ten jest naciągany. Czy rzeczywiście?
W toczącej się dyskusji okazało się, że się poza regulacją chcieliby znaleźć się bibliotekarze. Co prawda zaproponowano im możliwość uzyskania książek z upustami do 20 proc., ale to mogłoby oznaczać zmniejszenie zakupów nowych książek. Obecnie do bibliotek trafia około 2 mln wolumenów rocznie, na zakup których biblioteki same negocjują upusty (bywa, że 50-procentowe) z wydawcami. Taki status bardziej bibliotekarzom odpowiada i zdaje się, że posłowie poprą ich prośbę. W projekcie ustawy o jednolitej cenie książki może zaskakiwać również zapis, że tzw. sprzedawca końcowy „jest obowiązany do oferowania książki do sprzedaży nabywcy końcowemu po cenie wynoszącej nie mniej niż 95 proc i nie więcej niż 100 proc. ceny”, co w zasadzie przeczy tezie o jednolitej cenie.
Projekt ustawy w Sejmie firmuje PSL, ale napisała ją Polska Izba Książki. Ma być to wyraz troski o czytelnictwo oraz literaturę ambitną. Stała cena na nowości wprowadzana na roczny okres ma położyć kres nierównym wojnom cenowym małych księgarni z dyskontami i sklepami wielkopowierzchniowymi i zapewniać im godziwe zyski. Utrzymanie większej liczny księgarń to skrócenie drogi czytelnika do książki, a w efekcie zwiększenie czytelnictwa.
Próba regulacji rynku książki już w zalążku wzbudziła obawy konstytucyjne w zakresie wpływu na wolny rynek. Taką ingerencję ma uzasadniać ważny interes społeczny, czyli poprawa kulejącego czytelnictwa. Ale czy stała cena rzeczywiście będzie niższa? A może regulacja stanie się okazją do zawyżania cen przez wydawnictwa? Podobne rozwiązania stosują z różnym skutkiem kraje europejskie. Francja i Niemcy wspierają system, ale nie sprawdził się on w Wielkiej Brytanii, Szwecji czy Finlandii.
Marcin Austyn