Kiedy rozmawiamy o tradycji i to tak przez duże „T”, zwykle odwołujemy się do przeszłości, nawet odległej, ale definiowanej przez konkretne postaci. Po prostu potrzebujemy wzorców osobowych, autorytetów, bez których nie jest możliwe istnienie jakiejkolwiek zdrowej społeczności. To wszystko najlepiej definiuje się w rodzinie. Co ciekawe, w bliskim nam języku rosyjskim słowo to – „rodina”, oznacza Ojczyznę. Z wiedzy jaką w życiu zdobyłem, wyciągam więc oczywisty wniosek, że nie istnieje ani Ojczyzna, ani rodzina bez swojej przeszłości, bez swojego cmentarza, czyli bez tego tylko pozornie martwego źródła tożsamości.
O co chodzi, kiedy domagamy się chrześcijańskiego pochówku ludobójczo pomordowanych na Wołyniu? Czym były ekshumacje na tzw. „Łączkach” i uroczyste pogrzeby Żołnierzy Wyklętych po kilkudziesięciu latach od ich haniebnych uśmierceń i wrzucenia do bezimiennych dołów? Niczym innym jak odzyskiwaniem Rodziny-Ojczyzny.
Dlaczego po latach, po wiekach nawet, przywołując ostatnią wolę zmarłych albo uzasadniając nasze działania historyczną wolą narodu, przenosimy ich prochy z obczyzny do kraju? A czym są ekshumacje osób, z którymi łączą nas więzy krwi i ponowne pochówki w miejscowości, gdzie los nas rzucił, gdzie teraz żyjemy? Niczym innym jak pragnieniem połączenia Rodziny, chęcią bycia razem także po śmierci w swojej mniejszej Ojczyźnie.
Wesprzyj nas już teraz!
Mam przeświadczenie, że o danym kraju czy regionie bardzo dużo mówią właśnie groby, cmentarze. Stosunek do zmarłych to najlepszy weryfikator kultury narodu. Kiedy przekroczymy bramę takiego miejsca, to tam dowiemy się więcej niż z jakiegokolwiek przewodnika czy krajoznawczego opisu. Cmentarz opowie i o ludziach, którzy wokoło żyją (albo kiedyś żyli) i o ich cywilizacji. Nagrobne sentencje, zdjęcia, znicze, dekoracje grobów, ich architektura – jakaż to ogromna wiedza o tym, kim naprawdę jesteśmy. Jakże pogańskie w tym kontekście, jakże antykatolickie są coraz powszechniejsze kremacje.
Wychowywałem się w Głuchołazach, w małym poniemieckim miasteczku w Górach Opawskich i nic nie wiedziałem o swoich korzeniach. Nie wiedziałem o wypędzeniu mojej rodziny z ich kresowej ojcowizny oraz o tym jak przeżyli wołyńską zagładę zgotowaną nam przez banderowców. To było swoiste tabu; temat, który w domu się nie pojawiał (może trochę mówiła tylko babcia). Ale przyszedł kiedyś taki Dzień Zaduszny, gdy poszliśmy na tamtejszy cmentarz, aby tradycyjnie zapalić świeczkę tym, którzy pomarli lub zostali zamordowani. Miałem wtedy może 7 lat i nagle zrozumiałem, że ten cmentarz pełen tablic z napisami w obcym języku (szwabacha), że to co wokoło, jest mi obce, że ja nie jestem u siebie. Na tam cmentarzu nie było żadnego „naszego” grobu! Pamiętam do dzisiaj to uczucie smutku, jakiego wcześniej nie doświadczyłem. Pod wielkim białym krzyżem, w centrum nekropolii, ludzie zapalali światełka (było ich dużo, było od nich aż jasno), a dalej, w ciemności, jarzyły się tylko pojedyncze ogieńki… Myślę, że właśnie tam, dokładnie w dzień Wszystkich Świętych zacząłem swą drogę do tożsamości – i rodzinnej, i narodowej.
Wiele lat później pojechałem do nie naszego, a jednak naszego Włodzimierza Wołyńskiego. Jak to dzisiaj daleko, choć ledwie kilkanaście kilometrów od powojennej granicy na Bugu. Mówimy ogólnie, że to Kresy, a tak naprawdę kiedyś to było centrum Rzeczpospolitej. Na tamtejszy cmentarz prowadzą dwie przylegające do siebie bramy – na lewo prawosławna, na prawo katolicka. W środku, za ogrodzeniem, ten formalny podział już nie istnieje. Przemieszane ciasno ze sobą pokolenia kolejnych śmierci współistnieją niczym jakieś warstwy archeologiczne. Kiedy na taką świętą ziemię nie wkracza polityczna czy etniczna nienawiść, śmierć łączy na wieki, a stare nagrobki pokoleniami opowiadają nam swą historię. Niełatwo tam było znaleźć grób wujka Józefa. A kiedy w końcu znalazłem i odgarnąłem jakieś pnącza, to na sepiowym zdjęciu po raz pierwszy zobaczyłem jak wyglądał brat mojej babci.
W Zakopanem, na tzw. Pęksowym Brzyzku, znajduje się jeden z najmniejszych w Polsce cmentarzy. Obok wejściowej bramki, na kamiennym murze umieszczono drewnianą tablicę z wyrzezaną na niej sentencją z najważniejszym przesłaniem od tych, którzy odeszli: „Narody, tracąc pamięć, tracą życie”. To prawda. Więc nie zapominajmy, że ledwie parę lat temu, pod pretekstem tzw. pandemii zamknięto ludziom dostęp do cmentarzy i to w czas Wszystkich Świętych, w czas, który ma łączyć naród i rodzinę. Nie dajmy sobie tego zrobić już nigdy więcej…
Można by tutaj, trawestując znane powiedzenie Wincentego Pola o górach, zawołać: „Na cmentarze, na cmentarze, miły bracie – tam Rodzina, tam Ojczyzna, czeka na cię”.
Tomasz A. Żak